środa, 15 stycznia 2014

Rozdział III

Chcę was przerposić z całego serca za moją nieobecność na blogu. Zgubiłam pendrive'a na którym miałam dalszą część tego opowiadania, na szczęście znalazł się i będę publikować dalej. Zapraszam do komentowania tego rozdziału, ponieważ każdy, nawet krótki komantarz motywuje mnie do działania i staram się poprawić ewentualne błędy. MIŁEGO CZYTANIA :)!

Rozdział III
Rano ze snu wyrwały mnie krzyki mamy.
- Kochana, wstawaj, bo spóźnisz się na pociąg. Zawiozę cię, tylko zbieraj się szybko.
Zwlokłam się z łóżka i podeszłam do lustra. Wyglądałam koszmarnie. Splątane włosy, podkrążone oczy.  Poszłam do łazienki żeby ogarnąć się przed wyjazdem. Ubrałam się w szatę i uczesałam moje długie blond włosy, które uwielbiałam. Zeszłam na dół na śniadanie.
- No nareszcie - powitała mnie mama, po czym dała mi całusa w policzek. – Pamiętaj żeby często pisać nam listy jak tam mija Ci rok szkolny. Będę tęsknić kochanie.
- Mamo, przecież to nie pierwszy raz. - Poklepałam ją po plecach po męsku. - Damy radę.
Szybko wpakowałam sobie do ust kanapkę z serem, wzięłam walizki i wsiadłam z mamą do samochodu.

Na szczęście zdążyłam na pociąg. Pożegnałam się z mamą i wsiadłam do wagonu dla 6 klasistów.
- Laurene – usłyszałam za plecami wołanie.
- Cześć Matilda - przywitałam koleżankę. - Gdzie siedzicie?
Matilda wzięła mnie za rękę i zaprowadziła do przedziału. Siedziały tam moje koleżanki Stella Swan, Berry Colins i Zoe Russo. Przywitałam się z każdą i usiadłam.
- Jak wakacje? - zapytała mnie Zoe.
- W porządku, trochę się nudziłam. Nigdzie nie byłam, moi rodzicie pracowali.
A wam jak minęło?
- Ja i Stella byłyśmy w Maroko - kontynuowała Zoe. Berry pojechała do babci do Francji.
Rozmawiałyśmy o wakacjach, o planach na ten rok szkolny, kiedy w pewnym momencie drzwi przedziału otworzyły się i weszła pani Sullivan.
- Witajcie moje kochane. Mam dla was wiadomość. W tym roku zresztą jak w poprzednim zostałyśmy zaproszone na 3 miesiące do szkoły Magii w Hogwarcie. Profesorowi Dumbledoreowi, który jest tam dyrektorem bardzo podobała się integracja i nawiązywanie przyjaźni podczas tamtego wyjazdu, więc postanowił ponownie nas zaprosić. Cieszycie się?
Uśmiechnęłyśmy się promiennie i zaczęłyśmy plotkować o wyjeździe.
Po dłuższym czasie jazdy postanowiłam przejść się po pociągu, minęłam kilka przedziałów i usłyszałam śmiechy i czyjś podniecony głos. Zatrzymałam się na chwilę żeby posłuchać.
- Jejku, mam nadzieję, że w tej szkole są jacyś przystojniacy.
Poznałam głos Deyny. Była to dziewczyna, której nie lubiłam chyba najbardziej w całej szkole.
Była arogancka, wydawało jej się, że jest najlepsza. Ona zresztą też za mną nie przepadała, nie przepuściłaby okazji żeby skomentować mój wygląd albo zachowanie. Przewróciłam oczami.  Ona mówiła tylko o dwóch rzeczach - o wyglądzie i o chłopakach.
Niestety Deyna też była w Papillons, miałam z nią wszystkie lekcje, na szczęście dużo wolnego czasu spędzała z koleżankami z innych grup, więc nie musiałam jej widywać za często, kiedy miałyśmy czas wolny.
- Jak w zeszłym roku moja siostra była w Hogwarcie to podobno poznała jakiegoś przystojnego chłopaka, ponoć z charakteru był nie za fajny, ale to nie ma znaczenia. Był od niej rok młodszy, ale wyglądał na starszego. Nazywał się Drako czy jakoś tak…
Zbladłam. Kompletnie zapomniałam o Draconie. Od ostatniej rozmowy z Zabinim ani razu o nim nie pomyślałam.  Zresztą nawet nie miałam czasu na rozmyślania i przypuszczenia.
Poczułam ucisk w brzuchu. Z jednej strony pragnęłam go zobaczyć, poznać lepiej a z drugiej bałam się, że omota mnie tak jak mówił Zabini.
Wróciłam na swoje miejsce, wyciągnęłam z torby moją ulubioną książkę i pogrążyłam się w lekturze.
W końcu dojechaliśmy do Beauxbatons. Wysiadłyśmy z pociągu.
Z daleka dostrzegłam już strzeliste wieżyczki zamku, w którym mieściła się nasza szkoła.
Budowla nie była wysoka, lecz była bardzo duża. Na frontowej ścianie znajdowało się ogromne okno z herbem naszej szkoły. Kiedy świeciło słońce witraż mienił się na różne kolory. Gdzieniegdzie znajdowały się złote wstawki, budynek wyglądał bardzo elegancko.
Przed nim można było dostrzec wielki ogród, w którym rosły różne gatunki róż.
Nasza dyrektorka miała słabość do pięknych kwiatów, co roku sadziła nowe a ogród wciąż się rozrastał. W centralnej części była fontanna, a naokoło niej złote ławeczki. W pogodne dni często spędzałam tam czas wraz z Matildą i innymi dziewczynami.
- Dziewczynki ruszamy. - Usłyszałam głos Madame Sulivan.
Szybkim krokiem poszłyśmy za nauczycielką.
Kiedy już znalazłyśmy się w głównym holu skręciłyśmy w lewo. Weszłyśmy do Sali Prezentacyjnej, gdzie zwykle odbywały się ważne uroczystości, rozpoczęcia i zakończenia roku. Pomieszczenie było dosyć duże, przy ścianach znajdowały się piękne złotoróżowe kanapy, na których zasiadały uczennice Beauxbatons, natomiast w samym środku stało 20 foteli, dokładnie tyle, ile było nauczycieli. Jeden z foteli był wyższy od innych, różnił się także kolorem obicia i wzorami. Od razu można było poznać, że jest to miejsce dyrektora.
W Sali panował chaos, najmłodsze dziewczynki, które dopiero zaczynały naukę w tej szkole rozglądały się z niepokojem, szukając osoby, która powiedziałaby im, co mają robić. Aulus, woźny naszej szkoły krzątał się między wszystkimi starając się pomóc nam odnaleźć swoje walizki. Szczerze mówiąc takiego bałaganu nie widziałam dawno.
-Dziewczynki proszę o uwagę! - Swą przemowę zaczęła Madame Maxime, dyrektorka szkoły. W Sali zapadła cisza, wzrok wszystkich skupił się na przemawiającej kobiecie. - Starsze uczennice wiedzą, gdzie mają zasiąść, znają swoich opiekunów, natomiast was moje najmłodsze różyczki prosiłabym abyście ustawiły się w rzędzie
Dziewczynki stanęły równo i czekały na dalsze polecenia.
- W naszej szkole są 4 grupy. Papillons czyli motyle to grupa dziewczyn niezwykle delikatnych i pięknych wewnętrznie jak i zewnętrznie. W grupie tej przywiązujemy wagę szczególnie do nauczania magii lekkiej, przydatnej. Drugą grupą są Loups, czyli wilki. Tutaj należą osoby, które wiedzą, do czego dążą, szczególnie zwracamy uwagę na ich wysportowanie, ćwiczymy quidittch i nie tylko. Dalej są Hiboux, czyli sowy. Do tej grupy należą dziewczęta niezwykle zdolne, inteligentne i mądre. Nauka jest tu na najwyższym poziomie, a od dziewczyn tych oczekuje się dużo więcej niż od innych, ale ich sukcesy są doceniane. Ostatnią grupą są, Licornes, czyli jednorożce. Tutaj najwięcej jest dziewczyn kreatywnych, zainteresowanych muzyką, sztuką czy malarstwem.  Przez pierwsze 2 lata w Beauxbatons, nie będziecie przydzielone do żadnej z grup gdyż, jako młode dziewczynki musicie dopiero poznać ogólne zasady magii. Dopiero po tym czasie będziecie mogły wybrać coś, co was naprawdę interesuje. Tak, więc już dzisiaj zostaniecie podzielone na 4 grupy tak zwanych Petites. Zapraszam was bliżej.
Dziewczynki ruszyły nieśmiało do fotela madame Maxime. Obok niej stało już 4 nauczycieli, którzy mieli zostać ich opiekunami.
- Jak się nazywasz różyczko?- zapytała łagodnie dyrektorka.
- Anabelle Floral - odrzekła nieśmiało dziewczyna przygryzając wargi.
-Dobrze. Będziesz w grupie madame Satine.
Pani Satine była naszą nauczycielką zielarstwa. Bardzo ją lubiłam, ponieważ zawsze potrafiła wytłumaczyć nam nawet najtrudniejsze zagadnienia. Kobieta słynęła z wielkiej cierpliwości, dla tego uczennice darzyły ją sympatią.
Cała procedura przydziału dziewczynek do grup trwała może 15 minut, po czym dziewczyny z 2 klas decydowały, do jakiej grupy chcą należeć. Najwięcej z nich decydowało się na Licornes.
Osobiście wybrałam Papillons ze względu na rozmowę z dyrektorką. Na początku chciałam należeć właśnie do Jednorożców, jednak kobieta przekonała mnie słusznymi argumentami.
Stwierdziła, że mam dużo wdzięku i będę mieć wielkie możliwości w przyszłości po kształceniu się w Motylach.
Gdy wszystkie formalności dobiegły końca udałyśmy się do Sali Głównej. Było to duże pomieszczenie, znacznie większe od Sali Prezentacyjnej. Znajdowały się tu 4 rzędy stołów, specjalnie dla każdej z grup. Nauczyciele zajmowali miejsce na podwyższeniu, tak żeby mogli wszystkich dobrze widzieć. Na stołach Nie było żadnych potraw, gdyż w naszej szkole na rozpoczęcie i zakończenie roku sami decydowaliśmy, co będziemy jeść. Polegało to na tym, że na określony znak wszyscy niewerbalnie (dla niewtajemniczonych niewerbalnie oznacza w myślach) wymawialiśmy życzenie, dotyczące potrawy, którą chcielibyśmy zjeść. Każdy miał to, co lubi.
Koło mnie przy stole siedziały Matilda i Berry.  Niestety reszta moich przyjaciółek należała do innych grup. Zoe była w Loups, co z resztą nie ulegało wątpliwości. Była bardzo energiczną i pozytywną osobą. Należała do szkolnej drużyny Quidditcha, grała na pozycji szukającego, co wychodziło jej znakomicie. Talent odziedziczyła po ojcu, Cedricu Russo, który był dawnym, sławnym graczem Armat z Chudley. Dziewczyna też wiązała swoją przyszłość z tym sportem.
Stella Swan była w Licornes. W szkole znana była z pięknego głosu i umiejętności śpiewania.
Dziewczyna odnosiła sukcesy pozaszkolne, podobno kiedyś nawet wystąpiła na komercyjnym koncercie z zespołem Fatalne Jędze, ale ile w tym było prawdy, nie wie nikt.
- Mmm, ale pycha - powiedziała ledwo słyszalnie Berry, która miała zapchane usta indykiem w czekoladzie. - Ej Laurene, czemu masz pusty talerz?
- Szczerze mówiąc nie zdążyłam się jeszcze zastanowić, na co mam ochotę, chyba coś lekkiego - odrzekłam. Po chwili pojawiła się sałatka z pomidorami. Zaczęłam jeść ze smakiem
- Tak strasznie już chcę do tego Hogwartu - powiedziała Matilda podekscytowana.- Jestem bardzo ciekawa jak tam jest, czy ich szkoła różni się bardzo od naszej i w ogóle. Może zapoznamy tam kogoś?
- No mam nadzieję - odparła Berry. - Dziewczyny plotkują o tamtejszych przystojniakach.
Oh, może nareszcie poznam miłość mego życia, miłość jak z bajki, z happy-endem, niczym opowieści Szekspira, Romeo i Julia. Oh! - Berry westchnęła teatralnie.
Momentami wraz z Matildą zastanawiałyśmy się, czemu Berry wybrała Motyle zamiast Jednorożców. Pasowałaby tam jak ulał. Była marzycielką, emocjonowała się sztuką i powieściami. Jednym słowem była artystyczną duszą. Prawdopodobnie to jej mama miała duży wpływ na decyzję.
- Masz rację, ja też chciałabym przełamać tą rutynę- stwierdziła Matilda żartobliwie. - CHŁOPCY Z HOGWARU SZYKUJCIE SIĘ, BO NADCHODZIMY !
- Pff, z pewnością któryś zwróci na ciebie uwagę, Ruckle. Jesteś zbyt mało atrakcyjna. No, ale co poradzisz, niektórzy mają więcej urody a niektórzy mniej. Ty niestety należysz do tych, którzy urodą nie grzeszą. Ty i Te twoje przyjaciółeczki mogłybyście odpuścić sobie takie rozmowy.
Naszą rozmowę przerwała nam Deyna. Ona zawsze musiała wtrącać się w nieswoje sprawy, zawsze potrafiła zepsuć nam humor.
- Odejdź, bo nie ręczę za siebie - warknęłam i odruchowo podniosłam się z krzesła. Może i byłam bardzo spokojna, ale kiedy ktoś obrażał moje przyjaciółki stawałam się waleczna niczym lew.
- Siadaj nie warto się przejmować. - Uspokajała mnie Berry.
Deyna zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów.
-A Ty Meadow chyba przytyłaś, na nic ta cała dietka?- Powiedziała z drwiącym uśmieszkiem na twarzy i odeszła chichocząc.
-Uhhh nie znoszę tej dziewczyny! - Usiadłam powrotem i z ogromną siłą wbiłam widelec w pomidora, aż trysnęło.
- Za bardzo się przejmujesz, Laurene - powiedziała łagodnie Matilda i pogładziła mnie po ramieniu. - Ona już taka jest, nie zmieni swojego podejścia.
Resztę wieczoru spędziłam w sypialni, którą dzieliłam z najbliższymi koleżankami.
Szybko zasnęłam, byłam bardzo zmęczona całym dniem.