Dziękuję Wam kochani za wszystko, za każdą chwilę poświęconą mojej opowieści i mi. Za Wasze komentarze i każde odwiedziny bloga :) Długi rozdział, końcówka pisana przy kubku herbatki i przy balladach Eda Sheerana, także bardzo klimatycznie. Mam nadzieję, że Wam się spodoba i zostaniecie ze mną, bo to NIE HISTORIA TAKA JAK WSZYSTKIE :)
Jeżeli chcielibyście ze mną porozmawiać, to możecie pisac do mnie tutaj lub gdziekolwiek, jeśli macie możliwość. Chętnie poznam nowych ludzi :)
Zapraszam!
Rozdział X.
Dopiero
przed kolacją udało mi się znaleźć Zabiniego. Chciałam porozmawiać z nim o
wczorajszym incydencie i o jego bardzo niecodziennym zachowaniu.
Po moim odrzuceniu jego zaproszenia na bal chłopak bez słowa wstał i zniknął.
Wołałam go, chciałam za nim pobiec, lecz przyjaciel był nieugięty.
Zabiniego Blaise’a znalazłam siedzącego samotnie na schodach do lochów.
- Blaise, możesz mi wyjaśnić co miało znaczyć twoje zachowanie wczoraj?
Ciemnoskóry popatrzył na mnie nieśmiało
- Laurene, właśnie chciałem cię poszukać i przeprosić. Chodzi o to, że ja to
planowałem już od momentu, kiedy dowiedziałem się że jest bal. Chciałem pójść z
tobą, z nikim innym.
I jestem przekonany, że to Draco mnie wyprzedził, mam rację?
- Tak – odpowiedziałam mu.
- I chyba właśnie to jest najgorsze – powiedział z niezadowoloną miną. – Jestem
przekonany, że Malfoy coś planuje, nie rozumiesz tego? Założe się, że nie
słyszysz tego pierwszy raz. A może inni ludzie też cię przed nim ostrzegają?
Przyjaźniliśmy się, to fakt ale od pewnego czasu woli spędzać czas w samotności.
Jeszcze teraz jego wyjazd, to wszystko jest takie dziwne.
- Pozwól, że sama o siebie zadbam – powiedziałam z wyrzutem i oddaliłam się od
chłopaka.
Ruszyłam w stronę Wielkiej Sali. Zupełnie zapomniałam, że dziś w Hogwarcie
obchodzona jest Noc Duchów.
Wielka Sala udekorowana była nietoperzami oraz lampionami z dyni. Na stołach
pojawiły się dyniowe paszteciki i inne pyszności, które ewidentnie przypadły do
gustu moim koleżankom z Akademii. W Beauxbatons obchodzimy Święta Bożego
Narodzenia, Święta Wielkanocne ale także Noc Świętojańską. Jest to bardzo
lubiany przez wszystkich dzień, ponieważ zamiast na zajęcia idziemy na długi
spacer i zbieramy kwiaty, z których potem tworzymy przepiękne wianki puszczane
w nocy na jeziorze.
- Moi drodzy, jak widzicie wróciłem do Hogwartu akurat w Noc Duchów. Jak
mógłbym przegapić coroczny występ naszych duchów. Po zjedzonym posiłku
zostańcie jeszcze na miejscach i delektujcie się wspaniałym pokazem – przemówił
Albus Dumbledore.
Myślę, że dyrektor nieco pośpieszył się z oceną przedstawienia, które polegało
na recytacji wierszy kolejno przez Bezgłowego Nicka, Krwawego Barona i Grubego
Mnicha.
Cóż, najwidoczniej każdy nieco inaczej rozumie pojęcie „wspaniały pokaz”.
Następnego dnia miała odbyć się próba na bal. W głównym holu McGonagall i Pani
Sullivan czekały na wszystkich uczestników, by zacząć naukę tańca
prezentacyjnego.
- Hej, Laurene – szepnęła Matilda. – Z kim będziesz tańczyć, skoro nie ma
Malfoya?
Dobre pytanie. Koło Matildy zobaczyłam jej partnera Deana Thomasa, Zoe stała w
towarzystwie Olivera Wooda. Zdałam sobie sprawę z tego, że praktycznie każdy ma
parę.
Rozejrzałam się gorączkowo po pomieszczeniu i zobaczyłam coś, co niemal zwaliło
mnie z nóg. Zabini Blaise stał razem z Deyną. Nie wierzyłam własnym oczom. Tyle
mu opowiadałam o moich fatalnych relacjach z tą dziewczyną, najwidoczniej
chciał mi zrobić na złość.
Profesor McGonagall krótko opisała nam, jak ma wyglądać taniec po czym
poprosiła na środek Angelinę Johnson z Georgem, którzy w zeszłym roku byli obecni na balu i znali cały układ na pamięć.
W pewnym momencie podszedł do mnie Teodor, ślizgon którego miałam okazję poznać
pierwszego dnia w Hogwarcie.
- Możesz ze mną zatańczyć? – zapytał robiąc przy tym bardzo dziwną minę.
- Obawiam się, że nie mam innego wyboru – odpowiedziałam mu.
Chłopak chwycił mnie za rękę i zaprowadził na środek, gdzie już ustawiały się
inne pary, jedne mniej, inne bardziej zaangażowane.
Teodor był fatalnym tancerzem, co chwilę potykał się o własne nogi a
nauczycielki musiały zatrzymywać muzykę i poprawiać go. Z resztą nie był
jedyny. Niektórzy chłopcy z góry założyli, że nie potrafią tańczyć i nawet Nie
próbowali tego zmienić.
Po kilkunastu minutach mój partner zaczął sobie radzić całkiem nieźle.
- Wymiana partnerek – usłyszałam za plecami i nagle znalazłam się w objęciach
Dracona.
Spojrzałam na Teodora, który pląsał już z Pansy Parkinson.
- Jak ty… - zaczęłam, ale chłopak mi przerwał.
- Porozmawiamy o wszystkim potem, a teraz lepiej skup się na tańcu.
Oczywiste jest, że nie potrafiłam się skupić. Próba trwała jeszcze pół godziny,
następnie pani McGonagall przekazała nam, że bal zacznie się o godzinie 19 w
Wielkiej Sali 15 listopada.
- Myślisz sobie, że to jest w porządku? Znikasz sobie ot tak, nagle pojawiasz
się na próbie nie wiadomo skąd. Nikt nie wie gdzie się podziewasz, nie
pomyślałeś chociaż, żeby mnie uprzedzić? – Zarzuciłam Malfoya pytaniami, kiedy
po próbie podszedł do mnie.
Byłam na niego wściekła i miałam nadzieję, że ma jakieś sensowne wytłumaczenie.
- Laurene, sam nie wiedziałem, że wyjadę. Gdybym tylko wiedział, powiedziałbym
ci.
Tata mnie wezwał, mamy pewne rodzinne problemy i musiałem być w domu przez te
kilka dni. Nie musisz się niczym martwić, nic się nie dzieje, zaufaj mi.
- Rodzinne problemy? Powiesz mi o co dokładnie chodzi? – zapytałam
podejrzliwie. Nie chciałam być wścibska, ale zaintrygowało mnie to.
- Niestety, nie mogę. Ojciec zabronił mi o tym komukolwiek mówić – powiedział
nieco sfrustrowany.
- Rozumiem. Trudno – odparłam i poprawiłam szatę.
- Lepiej ty mi powiedz co tutaj się działo? Wszystko w porządku u ciebie? –
zapytał i objął mnie ramieniem.
- Tak, ale szczerze mówiąc nic ciekawego. Kilka dni temu spędziłam praktycznie
pół dnia w bibliotece pisząc referat, wczoraj była Noc Duchów a dzisiaj ta
próba.
- Wiesz, wczoraj śniło mi się, że odwołali bal
- powiedział Draco. – I tak sobie pomyślałem, że jeśli to prawda, to
przepadnie mi okazja by z tobą zatańczyć.
- A mnie się ostatnio śniło, że złamałam różdżkę mojej prababci.
Malfoy wzdrygnął się i chrząknął nerwowo. Popatrzył na mnie spod blond grzywki.
- Laurene, czy mogłabyś pokazać mi ją kiedyś? Zawsze interesowały mnie różdżki.
- Jasne, tylko wolałabym, żebyśmy byli sami. Nie chcę z tego robić widowiska –
odpowiedziałam mu. – Co o nich wiesz?
- Krążą legendy, że istnieje jeszcze jedna, Czarna Różdżka o większej mocy niż
ta, która należy do Felicji Meadow.
- O jeszcze większej mocy? Nie możliwe. Gdyby tak było, to Voldemort próbował
by zdobyć ją, a nie moją. Sam wiesz co
kiedyś się działo, moja rodzina z trudem ją odzyskała.
- Myślę, że Voldemort nie wie o istnieniu Czarnej Różdżki – powiedział Malfoy z
przekonaniem w głosie, lecz po chwili
dodał, że tak mu się tylko wydaje i pewnie się myli.
Chłopak podczas tej rozmowy dość dziwnie się zachowywał. Co chwilę ukradkiem na
mnie spoglądał, ani razu nie popatrzył mi prosto w oczy. Ostatecznie umówiliśmy
się, że pokaże mu różdżkę dzisiaj po kolacji.
Późnym wieczorem spotkałam się z Draconem na szczycie wieży zegarowej. Uczniom
niewolno było przebywać tam poza lekcjami, ale chłopak zapewnił mnie, że nikt
nas nie przyłapie.
- Powiedz mi, co się stało między tobą a Balisem – zaczął Malfoy poważnie.
- Zabini chciał zaprosić mnie na bal i dostał szału gdy dowiedział się, że ide
z tobą – odpowiedziałam niepewnie, nie wiedząc, jaka będzie jego reakcja.
- Zabawne – stwierdził ironicznie Draco. – Opowiadał ci pewnie jakieś bajki o
mnie?
- Nie – powiedziałam chłodno.
Nie miałam siły ciągnąć dalej tego tematu. Gdybym miała opowiadać chłopakowi
wszystko, o czym mówią inni na jego temat nie wiem, czy byłoby mu do śmiechu.
Wyciągnęłam z kieszeni pozłacaną różdżkę i wręczyłam ją do ręki Draconowi.
Chłopak przyglądał się jej z ciekawością, po czym poprosił mnie, żebym rzuciła
zaklęcie.
- Flostia!
Z końca mojej różdżki wydobyły się iskry, które momentalnie przekształciły się
w różnobarwne kwiaty.
- To może nie jest zbyt praktyczne zaklęcie, ale takie też się przydają –
skomentowałam i uśmiechnęłam się pod nosem.
- Cudo – Malfoy podszedł do mnie i pogładził mnie po włosach. – Opowiedz mi
więcej o tej różdżce.
Powiedziałam mu wszystko co wiedziałam. Chłopak był bardzo zaciekawiony,
szczególnie gdy dowiedział się, że zabijając kogoś tą różdżką można przechwycić
wszystkie myśli i cały umysł ofiary.
Siedzieliśmy jeszcze długi czas razem rozmawiając o wszystkim i o niczym po
czym Draco odprowadził mnie do dormitorium.
Starałam się wejść najciszej jak tylko mogłam, ale w pokoju głównym natknęłam
się na Harry’ego Pottera i Rona Weasley’a.
- Yyy, cześć – przywitałam chłopców, którzy utkwili we mnie zdziwione
spojrzenia. – Ja właśnie wracam z tego, no…
- Nie musisz się nam tłumaczyć, chyba nie myślisz, że cię wydamy co? – zapytał
Ron a Harry pokiwał głową.
- To dobrze, ja już chyba pójdę, dobranoc.
Zasnęłam praktycznie od razu, a w nocy drugi raz przyśniło mi się to samo…
14 listopada.
Dni mijały bardzo szybko. W czasie dwóch tygodni odbyło się wyjście do
Hogsmeade, mecz Quidittcha, którego nie warto nawet opisywać, bo zakończył się
po pierwszych kilku minutach zdobyciem znicza przez Zoe. Dziewczyna stała się
bohaterką Slytherinu, który reprezentowała. Na lekcjach Obrony Przed Czarną
Magią uczyliśmy się o boginach, druzgotkach i wilkołakach. Sybilla Trelawney
przybliżyła nam tajniki wróżenia z płomieni natomiast na zajęciach Opieki Nad
Magicznymi Stworzeniami zajmowaliśmy się testralami. Były to ulubione zajęcia
Berry, która od dziecka interesowała się zwierzętami.
Sporo czasu spędzałam z koleżankami, ale też z Draconem. Z Zabinim nie
rozmawiałam od czasu sporu, który wyniknął między nami. Udało mi się poznać
lepiej kilku gryfonów i wspólnie często przesiadywaliśmy w pokoju wspólnym i
graliśmy w szachy czarodziejów lub w eksplodującego durnia. Byłam też w kontakcie
z rodzicami, kilka dni temu mama przysłała mi suknię balową. Bardzo stęskniłam
się za nimi, ale wiedziałam, że już za jakiś czas zobaczymy się, gdy wrócę do
domu na święta.
W szkole od początku tego tygodnia mówiło się tylko i wyłącznie o balu, który
miał się odbyć już jutro.
W przerwie między lekcjami pani Sullivan, nauczycielka zielarstwa z Beuxbatons zaprosiła
wszystkie uczennice Akademii na krótkie spotkanie.
- Dziewczynki chciałabym, żebyście na jutrzejszym balu pokazały swoje
umiejętności, które doskonalicie na zajęciach artystycznych. Zależy nam na tym,
by jak najlepiej wypaść, podobnie jak podczas prezentacji, kiedy przyjechaliśmy
do Hogwartu. Mam nadzieję, że wiecie o czym mówię.
- Oczywiście, pani Sullivan. Będziemy godnie reprezentować Beauxbatons –
odpowiedziała Alice, uczennica Licornes a wszyscy zgodnie przytaknęli.
- Mam do was jeszcze jedną prośbę. Dostaniecie ode mnie zaraz broszki z herbem
naszej szkoły. Proszę, wepnijcie je do swoich sukien balowych.
Broszka miała okrągły kształt. Wykonana
była z białego kamienia. Na środku znajdowała się litera „B” a na jej tle dwie
przecinające się różdżki, z których tryskały bladoniebieskie iskry.
Ozdoba była szykowna i bardzo przypadła mi do gustu.
Po spotkaniu podzieliłyśmy się grupami i wróciłyśmy na swoje lekcje. Mnie
czekała jeszcze transmutacja i mugoloznawstwo.
Nauka o mugolach z pewnością nie była lubiana przez rodzinę Malfoyów. Wiele
słyszałam o ich jawnej nienawiści do niemagicznych ludzi chociażby od mojego
ojca, który mimo świetnych relacji z Lucjuszem bardzo krytykował jego poglądy.
Ja osobiście nie byłam uprzedzona do osób, które nie władają magią. Byli mi
zupełnie obojętni i nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego jest tak wiele
konfliktów na tym tle.
Po zajęciach udałam się na samotny spacer po błoniach. Usiadłam na brzegu wielkiego
jeziora Hogwartu i rozkoszowałam się cudownym
widokiem. Zamek w świetle zachodzącego słońca za każdym razem robił na mnie
ogromne wrażenie. Bardzo lubiłam tak po prostu siąść sobie na łonie natury i
chłonąć świeże powietrze. Wtedy zazwyczaj najwięcej rozmyślałam, bo takie
chwile spędzone w samotności skłaniały mnie do refleksji.
Co będzie kiedy skończę szkołę? Jak ułoży się moja przyszłość? Czy szkolne
przyjaźnie przetrwają na wieki?
Dzisiaj w głowie prześladowało mnie głównie jedno pytanie: Kim jest dla mnie
Draco Malfoy?
Kiedy słońce na dobre schowało się za wysokim, porośniętym iglakami wzgórzem
postanowiłam wrócić do pokoju i położyć się spać, gdyż jutro niewątpliwie
czekał mnie dzień pełen wrażeń.
- Laurene, wstawaj! – Z głębokiego snu wyrwał mnie krzyk Berry . – Jesteśmy już
spóźnione na Historię Magii dobre 20 minut. No ruszaj się dziewczyno!
Najszybciej jak tylko mogłam przygotowałam się i razem z koleżankami z
dormitorium pognałyśmy w szaleńczym tempie do klasy, w której wykładał profesor
Binns, jedyny nauczyciel-duch w Hogwarcie.
Na dobrą sprawę nie było się na co spieszyć. Lekcja była nieciekawa a profesor
Binns ukarał nas godziną prac na rzecz szkoły, które miały się odbyć dzisiaj o
19. Przyjęłyśmy karę bez oporów i próśb o jej anulowanie głównie z jednego powodu.
Dziś o dziewiętnastej będziemy schodzić już po czerwonym dywanie wprost do Wielkiej
Sali wystrojonej jak nigdy dotąd. Jak nauczyciel mógł zapomnieć o takim
wydarzeniu?
Swoją drogą, Fred i George powiedzieli mi, że w tym roku wszyscy wyjątkowo
ekscytują się balem. W zeszłym roku minął on bardzo szybko i bez większego
echa. Było to najprawdopodobniej spowodowane dość słabą integracją
międzyszkolną.
Ta wersja znacznie różniła się od tej, którą słyszałam od starszych koleżanek,
wracających z Hogwartu z niesamowitymi przeżyciami i wspomnieniami. W sumie,
nic dziwnego.
Najwięcej fantastycznych, żeby nie powiedzieć zmyślonych opowieści wychodziło z
ust Myrty, starszej siostry Deyny. Wszystko zostaje w rodzinie.
Po lekcji poszłam na śniadanie, na które wyjątkowo nie miałam ochoty. Najadłam
się samym patrzeniem na te wszystkie pyszności, które zagościły na stołach. W
Beauxbatons jedzenie też oczywiście było pyszne, ale z całą pewnością nie tak
wymyślne. Nasze „czarodziejskie sałatki” i „magiczne czekoladowe rogaliki”
nijak się miały do tutejszych przysmaków.
Zaczęłam rozglądać się po Sali. Mój wzrok zatrzymał się na stoliku ślizgonów.
Do tej pory Zabini zajmował miejsce koło Malfoya, lecz dziś było inaczej.
Ciemnoskóry siedział po przeciwnej stronie w otoczeniu „nowych” kolegów. Draco
nie mógł narzekać na brak towarzystwa, u jego boku dostrzegłam Pansy Parkinson,
co nie do końca mi się podobało.
- Nie wiem czy wam mówiłam – zaczęła Stella, która w pewnym momencie przysiadła
się do naszego stolika – ale dzisiaj będę śpiewać z gwiazdą specjalną, która
wystąpi wieczorem.
A wieczór zbliżał się wielkimi krokami. Nim się zorientowałam była już godzina
siedemnasta czyli najwyższy czas, by zacząć się przygotowywać.
Przygotowania zaczęłam od wyjęcia mojej szaty z ogromnej walizki, którą
trzymałam pod łóżkiem. Nim założyłam ją na siebie skorzystałam z zaklęcia
prostująco-wygładzającego które sprawiło, że moje ubranie nie było pogniecione.
Moja suknia balowa którą dostałam od mamy sięgała długością do ziemi. Wykonana została
z błękitnego, aksamitnego materiału ze
złotymi wstawkami na grubych ramionach i ze złotym pasem w talii. Od pasa w dół
była rozkloszowana i zwiewna.
Włosy zostawiłam rozpuszczone tak, by blond loki swobodnie opadały na ramiona.
Włożyłam jedynie na głowę diadem ze złotymi, malutkimi kwiatuszkami.
Ubrałam do tego cieliste buty na lekkim obcasie i poszłam zobaczyć, jak
wyglądają moje koleżanki.
Matilda ubrana była w kremową suknię, tą, którą niedawno mierzyła a Berry cudownie
prezentowała się w krwistoczerwonej sukni, która idealnie komponowała się z jej
rudym odcieniem włosów. Obie dziewczyny miały włosy spięte w kok.
- Dziewczyny jestem taka podekscytowana! – powiedziała teatralnie Berry i
udała, że mdleje na łóżko.
Roześmiałam się głośno i usiadłam koło niej. Spojrzałam na zegarek, który
wskazywał osiemnastą trzydzieści.
Zajęłam się rozmową z przyjaciółkami i obiecałyśmy sobie, że to będzie
najpiękniejsza noc w naszym życiu. Przed wyjściem dopięłyśmy sobie broszkę z
herbem Akademii.
Kiedy zegar wybił godzinę dziewiętnastą zeszłam do pokoju wspólnego a następnie
na pierwsze piętro, gdzie miał czekać na mnie mój partner, Draco Malfoy.
Po drodze minęłam bliźniaków. Pierwszy raz widziałam ich tak eleganckich.
- Ładnie wyglądasz koleżanko – powiedzieli chórem i puścili do mnie oko
jednocześnie.
Zobaczyłam również Deyne, wypięknioną jak nigdy. Usta potraktowała dziesięcioma
warstwami różowej szminki, co dawało dość wulgarny efekt.
Powoli, jak na damę przystało schodziłam z ruchomych schodów, co wcale nie było
łatwe.
Z daleka zobaczyłam Dracona, który odziany w czarny, idealnie dobrany smoking
czekał na mnie w umówionym miejscu.
Poczułam jego wzrok na sobie i lekko się zaczerwieniłam.
- Wyglądasz niesamowicie – powiedział i pocałował mnie w czoło. – Mam szczęście,
że to ja pierwszy zaprosiłem cię na bal. Nie przeżyłbym, gdybyś szła z kimś
innym.
- Dziękuję, to miłe – odpowiedziałam z delikatnym uśmiechem. – Ty za to masz
świetny gust jeśli chodzi o perfumy?
- To woda kolońska. Ojciec mówił, że kosztowała…
- Draco – przerwałam chłopakowi – nie jestem z tych osób, na których to robi
wrażenie. Mogła sobie kosztować majątek, i co to zmienia?
- Masz rację Laurene, przepraszam. Chodźmy już.
W drodze spotykaliśmy kolejne pary zmierzające do Wielkiej Sali. Zobaczyłam Zoe, chyba pierwszy raz w sukience
idącą za rękę z Woodem i inne dziewczyny z akademii w towarzystwie chłopców.
Kiedy wchodziliśmy do Sali Pansy Parkinson rzuciła nam spojrzenie pełne
zazdrości.
Pomieszczenie, w którym miał odbyć się bal zostało udekorowane ogromnymi
srebrnymi soplami zwisającymi z sufitu. Na podeście dla nauczycieli stała
wielka scena a długie stoły zostały zastąpione okrągłymi. Na ścianach
pozawieszane były lampki w kształcie płatków śniegu. Z kąta dobiegała cicha
muzyka, która za chwilę miała rozlec się na całą salę .
Draco podprowadził mnie do stolika, przy którym siedziało kilku ślizgonów i
zaproponował, że przyniesie coś do picia, zanim rozpocznie się oficjalny taniec.
Usiadłam na krześle obitym ciemnozielonym aksamitem. W pewnym momencie miejsce
obok mnie zajął Zabini.
- Cześć – powiedział nieśmiało.
- Cześć – odparłam sucho nawet nie patrząc na przyjaciela.
- Chciałem przeprosić, ale za jakiś czas zobaczysz, że mam rację.
- To już się robi nudne nie uważasz? Nie możemy gadać normalnie tak jak kiedyś?
- zapytałam a łzy same napłynęły mi do oczu.
- Blaise zjeżdżaj stąd! – Do rozmowy włączył się Draco, który wrócił z dwoma
kieliszkami w ręku.
- Uważaj na niego – szepnął mi do ucha ciemnoskóry i po chwili zmieszał się z
tłumem.
Profesor Dumbledore oficjalnie rozpoczął bal, muzyka zaczęła grać a my ustawiliśmy
się.
Mój towarzysz objął mnie w pasie, ja położyłam mu rękę na ramieniu i zaczęliśmy
taniec. Niezwykle przyjemnie było poruszać się między wirującymi
różnokolorowymi sukniami.
Spełniło się moje marzenie z dzieciństwa a na parkiecie poczułam się jak prawdziwa
księżniczka z bajki. Draco poruszał się bardzo swobodnie i doskonale prowadził
mnie w tańcu. Zupełnie odpłynęłam a nim się zorientowałam, muzyka przestała
grać. Sądząc po zadowolonej minie profesor McGonagall i Sullivan wszystko
poszło zgodnie z planem.
Podziękowałam blondynowi za taniec i podeszłam do stolika napić się ponczu,
który serwowano tego wyjątkowego wieczoru.
Rozejrzałam się po Sali i dostrzegłam Matildę wpatrzoną w Deana jak w obrazek.
Ze wzajemnością.
- Gościem specjalnym na dzisiejszej imprezie jest nie kto inny jak Steven
Lockhart wraz z zespołem! – oznajmił dyrektor Dumbledore.
Steven Lockhart był bratem Gilderoya Lockharta i miał wyjątkowy talent
muzyczny. Piosenki, które tworzył były bardzo lubiane i stał się idolem wielu
czarodziejów i czarownic. Jego obecność wywołała ogromne poruszenie i wszyscy
momentalnie zbiegli się pod scenę, na której za chwilę miał pojawić się bożyszcz
młodzieży.
- Steven, Steven! – Rozochocony tłum zaczął krzyczeć, a kiedy mężczyzna pokazał
się publiczności zapanował taki hałas, że nie dało się słyszeć własnych myśli.
Niestety, balowa atmosfera zniknęła wraz z zakończeniem pierwszego tańca. W głębi
serca ubolewałam nad tym, byłam nieco staroświecka i chętnie zostałabym w
klimacie muzyki klasycznej, ale nie miałam zamiaru przesiedzieć całej nocy.
Kiedy Steven Lockhart z zespołem zaczął grać jednen z bardziej znanych utworów chwyciłam
Dracona za rękę i ruszyliśmy na parkiet. Chłopak okazał się mieć doskonałe
wyczucie rytmu. Po chwili dołączyła do nas Berry i Zoe i razem bawiliśmy się świetnie
dobrych kilka piosenek.
- A teraz romantycznie – powiedział do mikrofonu Steven. – Ten kawałek zaśpiewa
ze mną jedna z waszych koleżanek. Nagrodźmy Stellę gromkimi brawami!
Publiczności ukazała się Stella Swan w kanarkowej sukni, która ciągnęła się za
nią przez pół sceny. Zaczęłam bić brawo
i piszczeć najgłośniej jak tylko potrafiłam. Malfoy zaśmiał się pod nosem. Moja
przyjaciółka wzięła do ręki mikrofon i kiedy mężczyzna na fortepianie dał jej
znak zaczęła śpiewać. Swoim czarującym głosem uwiodła wszystkich.
- Czy można panią prosić do tańca? – zapytał mnie Draco a ja zgodziłam się
szczerym uśmiechem.
Chłopak przyciągnął mnie do siebie bardzo blisko. Zakręciło mi się w głowie,
zupełnie jak za pierwszym razem, kiedy się spotkaliśmy.
W pewnym momencie twarz Dracona znalazła się tuż obok mojej a jego usta delikatnie
objęły moje. Przestałam słyszeć muzykę. Przestałam zwracać uwagę na innych
ludzi obok nas. Oddałam się całkowicie czemuś, co zupełnie ogarnęło mój umysł i
moje ciało.
Zdawało mi się, że trwało to wieczność a w rzeczywistości minęło zaledwie kilka
sekund.
- Pozwól, że wyjdę na chwilę się przewietrzyć – powiedziałam, kiedy muzyka
zmieniła tempo na szybsze.
- Nie boisz się o swoją niezwykłą różdżkę? Na przykład teraz, kiedy Twoje
dormitorium jest otwarte. Przecież każdy może tam wejść i ją wziąć – zaczął Draco
kiedy usiedliśmy na korytarzu.
- To trochę dziwne pytanie nie sądzisz? Naprawdę chcesz o tym teraz rozmawiać? –
zapytałam i popatrzyłam podejrzliwie na chłopaka.
Co go wzięło nagle na takie pytanie?
- Tak tylko pytam – wytłumaczył się szybko blondyn. – Z czystej ciekawości.
Spojrzałam na zegarek na jego ręku. Dwudziesta druga.
- Lepiej się już czujesz? – zapytał troskliwie.
- Właściwie to nic mi nie jest. To przez emocje.
- Mam nadzieję, że pozytywne. – Draco uśmiechnął się i skradł mi pocałunek.
Właściwie to kiedy wróciliśmy na salę robił to dość często, co za każdym razem
wywoływało u mnie niesamowite uczucie.
Zabawa trwała do białego rana a my przetańczyliśmy razem wszystkie piosenki.
Po balu Malfoy odprowadził mnie pod drzwi do pokoju wspólnego i gdyby nie fakt,
że nie był tam mile widziany co jest za mało powiedziane, odprowadził by mnie
dalej.
- Dobranoc Laurene. Jesteś niezwykłą dziewczyną. Nikomu cię nie oddam – szepnął
i zniknął w oddali.
sobota, 22 sierpnia 2015
wtorek, 18 sierpnia 2015
Rozdział IX
Znów długa przerwa, ale postanowiłam, że do miesiąca skończę opowiadanie.
Liczę na Wasze szczere opinie.
Miłego czytania :)
Rozdział IX
Liczę na Wasze szczere opinie.
Miłego czytania :)
Rozdział IX
-
Dracona nie ma. Wyjechał z ojcem. Dziwne, że ci nie powiedział. Podobno macie
taki świetny kontakt.
Słowa Pansy Parkinson, którą spotkałam w lochach dźwięczały mi w głowie.
Wyjazd w trakcie roku szkolnego? W dodatku tak znienacka? Coraz bardziej zastanawiało mnie, co się dzieje.
Do głowy wpadł mi pomysł, by jutro napisać list do taty i dowiedzieć się czy Lucjusza nie ma w pracy. Może on wie coś więcej na ten temat.
Może moja przyjaciółka coś źle zrozumiała? O jaki plan mogło chodzić?
Postanowiłam, że nie będę się przejmować, dopóki czegoś się nie dowiem.
Poszłam do łazienki, przemyłam twarz wodą, przebrałam się w szatę do spania i jeszcze przed zaśnięciem krótko opisałam całą sytuację moim przyjaciółkom, które nie wydawały się być zdziwione.
- No tak, jestem przekonana.
Koleżanki zajęły się konwersacją a ja postanowiłam, że porozmawiam z Blaisem, który siedział pod ogromnym drzewem.
- Dobrze, że przyszłaś Laurene. Tak szybko zniknęłaś po lekcji a ja chciałem z tobą porozmawiać.
- No, to mów o co chodzi – usiadłam koło kolegi i zjadłam czekoladową żabę, która wyskoczyła z jego kieszeni.
- Chodzi o to, że bardzo chciałbym cię wziąć na bal. Tak długo się już przyjaźnimy i w ogóle, myślę że to świetny pomysł. Jesteś wyjątkową dziewczyną. – Powiedział i uśmiechnął się do mnie.
Dłuższą chwilę spędziliśmy w milczeniu. Nie potrafiłam dobrać słów.
- Mam nadzieję, że ta cisza nie zwiastuje niczego niedobrego – zaśmiał się nerwowo.
- Wiesz, Zabini, Ja bardzo chętnie poszłabym razem z tobą, ale chodzi o to, że ja już się z kimś umówiłam.
Tym razem cisza nastąpiła ze strony przyjaciela.
Długa cisza.
Cisza trwająca praktycznie dobę.
Słowa Pansy Parkinson, którą spotkałam w lochach dźwięczały mi w głowie.
Wyjazd w trakcie roku szkolnego? W dodatku tak znienacka? Coraz bardziej zastanawiało mnie, co się dzieje.
Do głowy wpadł mi pomysł, by jutro napisać list do taty i dowiedzieć się czy Lucjusza nie ma w pracy. Może on wie coś więcej na ten temat.
Może moja przyjaciółka coś źle zrozumiała? O jaki plan mogło chodzić?
Postanowiłam, że nie będę się przejmować, dopóki czegoś się nie dowiem.
Poszłam do łazienki, przemyłam twarz wodą, przebrałam się w szatę do spania i jeszcze przed zaśnięciem krótko opisałam całą sytuację moim przyjaciółkom, które nie wydawały się być zdziwione.
Następnego dnia wstałam bardzo wcześnie rano. Postanowiłam,
że przed lekcjami pouczę się trochę. Wzięłam podręcznik z zielarstwa, które nie
było moją mocną stroną i zeszłam do pokoju wspólnego. Zasiadłam przy kominku i
zabrałam się za czytanie rozdziału dotyczącego skrzeloziela.
- Chwilę po zjedzeniu rośliny człowiek przechodzi przemianę. Za uszami wyrastają skrzela a między palcami błony ułatwiające poruszanie się w wodzie – przeczytałam na głos z niedowierzaniem.
- To prawda. – Usłyszałam głos za plecami i dostrzegłam Freda Weasleya.
- Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Żuję jakieś liście i nagle staję się rybą? – zapytałam.
- Dokładnie tak – odparł z uśmiechem. – Dlaczego tak wcześnie wstałaś? Zajęcia zaczynają się dopiero za godzinę.
Powiedziałam chłopakowi, że nie umiałam już spać. Poza tym przypomniało mi się, że w nocy miałam bardzo dziwny sen.
Śniło mi się, że połamałam moją różdżkę. Nie tą zwykłą, tylko tą, którą odziedziczyłam po mojej prababci. Wiem z opowiadań, że Felicja Meadow była cudowną kobietą, nie tylko wspaniałą czarownicą ale i dobrym człowiekiem. Nigdy nie wykorzystywała czarów dla swojej korzyści, ale po to, by pomagać innym. Była uczennicą Beauxbatons, gdzie nauczyła się magii, ale też dobrych manier i delikatności. Jest wzorem do naśladowania, a różdżka, którą posiadała rozsławiła ją na cały świat.
- Ja też jakoś nie umiałem już spać. Muszę ci coś powiedzieć – powiedział i przysiadł się bliżej mnie. – Co chwilę jakiś uczeń Hogwartu podchodzi do mnie i pyta, jak masz na imię i czy masz już kogoś na bal. Pytają też o twoją koleżankę z grupy, nazywa się Deyna prawda?
- Tylko nie koleżanka – powiedziałam i popatrzyłam z oburzeniem na kolegę. – Bardzo ale to bardzo się nie lubimy.
- Na mnie też nie zrobiła dobrego wrażenia, ale nie lubię nikogo oceniać.
Uśmiechnęłam się do Freda. Podczas pobytu w Hogwarcie bardzo go polubiłam, zarówno jak jego brata.
Siedzieliśmy tak sami i rozmawialiśmy o wszystkim, czułam się bardzo swobodnie w jego towarzystwie. Chłopak opowiedział mi o planach na przyszłość. Chciał wraz z Georgem założyć własny sklep. Uważałam, że to znakomity pomysł.
Gdy zegar wybił godzinę ósmą wzięłam resztę książek z dormitorium i zeszłam ruchomymi schodami do holu głównego, z którego wąskim korytarzem przedostałam się na zewnątrz zamku. Pogoda była okropna, padał deszcz. Cała przemoczona weszłam z resztą uczniów do szklarni.
- Uwaga, uwaga! - powitała nas swoim donośnym głosem profesor Sprout.
Była to kobieta niezwykle sympatyczna. Widać było, że zielarstwo to jej pasja, której jest całkowicie oddana. Już na samym początku oznajmiła, że jest to przedmiot trudny i specyficzny, wiele wymagała od uczniów, ale gdy widziała, że ktoś się stara przymykała oko na niedoskonałości wynikające z braku wiedzy uczniów.
- Czy ktoś z was zna jakieś trujące rośliny? – zapytała.
Ku mojemu zdziwieniu, ręka mojej przyjaciółki Matildy wystrzeliła w górę. Zobaczyłam kątem oka, że Hermiona Granger też się zgłasza.
- Słuchamy cię, kochaneczko. – Nauczycielka wskazała ręką na Matildę
- Jadowita tentakula czy jakoś tak – odpowiedziała dziewczyna.
Popatrzyłam na nią z podziwem. W życiu nie słyszałam o takiej roślinie.
- Trafiłaś w dziesiątkę, bo na dzisiejszej lekcji będziemy omawiać właśnie tentakule.
Kobieta na moment weszła do pomieszczenia gospodarczego i przyniosła niewielką doniczkę, z której wyrastała czerwona roślinka o podłużnych liściach zakończonych haczykami. Trzymałą ją bardzo ostrożnie.
- Wygląda zupełnie normalnie – powiedział Ron Weasley. Wszyscy pokiwali głowami.
- Może i tak, ale jest naprawdę groźna. Każde dotknięcie skutkuje wstrzyknięciem jadu w skórę, czego raczej byśmy nie chcieli. Ale musicie wiedzieć, że jad jest wykorzystywany do niektórych eliksirów. W połączeniu z kroplą krwi jednorożca stanowi główny składnik Felix Felicis, który będziecie przyrządzać już niedługo.
- Możemy już pobierać ten cały jad? – zza pleców usłyszałam głos Deyny. Stała jak zwykle w otoczeniu swoich przyjaciółek- klonów, które popierały każde jej słowa kiwaniem głową.
Swoją drogą, dzięki pobytowi w Hogwarcie nabrałam sporego dystansu do tej dziewczyny. Zajęłam się własnymi sprawami, Deyna chyba też.
- Po to tu jesteśmy, ale żeby zacząć praktykę, musisz wiedzieć co nieco o samej roślinie koleżanko – odpowiedziała jej szorstko nauczycielka, która wzięła komentarz uczennicy za bardzo do siebie. – Otóż to, jad tentakuli pobiera się w następujący sposób.
Profesor Sprout ubrała grube, fioletowe rękawiczki ze skóry smoka i wyciągnęła z kieszeni długi kieł, którym nakłuła mięsistą łodygę w kilku miejscach. W drugiej ręce trzymała niewielką fiolkę, do której zbierała wyciekające kropelki czerwonawej cieczy.
Wszystkie czynności kobieta wykonywała z wielką precyzją. Uprzedziła nas, że mimo rękawic ochronnych powinniśmy być bardzo ostrożni i lepiej będzie, gdy zrobimy nakłucie tylko w jednym miejscu, gdyż to jest zdecydowanie łatwiejsze. Nie można pozwolić, by kropelka spadła na ziemię. Nauczycielka wręczyła każdemu doniczkę i zachęciła do działania.
Szło mi fatalnie. Wbrew pozorom zbieranie jadu było bardzo trudne. Gdy Matilda miała już napełnioną całą fiolkę mi udało się zaledwie napełnić ją kilkoma kropelkami.
Berry też miała problem z zadaniem. O mało co nie zahaczyła swoim długim warkoczem o haczyk tentakuli.
- Czas minął! Widzę, że większość z was całkiem dobrze sobie poradziła, szczególnie Neville. Zrobił aż 5 nakłóć. Dobra robota. A teraz posprzątajcie po sobie i zmykajcie na kolejną lekcję.
Transmutacja, obrona przed czarną magią, wróżbiarstwo a na samym końcu eliksiry.
Profesor Snape zrobił nam godzinną lekcję teorii połączoną z odpytywaniem, ponieważ stwierdził, że jesteśmy niedokształceni i zupełnie ignorujemy jego przedmiot.
- Ciekawe czemu nikt nie lubi eliksirów – odezwał się Harry Potter, któremu wydawało się, że powiedział to cicho.
- Potter – przywołał go do porządku profesor Snape. – Myślisz, że jesteś niewiadomo kim? Myślisz chłopcze, że wszystko ci wolno? Mylisz się. Masz obowiązek szanować mój przedmiot, ale najwyraźniej jesteś zbyt mało inteligentny, by to zrozumieć.
Harry zacisnął palce na swojej różdżce i odruchowo wyciągnął ją spod ławki.
- Chciałeś rzucić zaklęcia w nauczyciela? – zapytał ironicznie Severus Snape. – Doskonale, Gryffindor na pewno ucieszy się ze straty 30 punktów.
- Nienawidzę go! – po lekcji Ron Wealsey głośno demonstrował swoje poglądy. – pół godziny pytał mnie z tych zagadnień, a dobrze wiedział, że ich nie umiem. Skąd miałem wiedzieć, co to bezoar?
- Ron, uczyliśmy się o tym na poprzednich lekcjach, ale ty nie słuchałeś. – odpowiedziała mu Hermiona Granger. – Ale fakt jest faktem, Snape jest okropny.
Każda lekcja eliksirów wywoływała naprawdę silne emocje.
Po zajęciach poszłam do wielkiej Sali na obiad a następnie do dormitorium, w którym zastałam Matildę przebraną w kremową wieczorową suknię.
- Till, wyglądasz cudownie! – niemal krzyknęłam z zachwytu.
Sukienka idealnie podkreślała atuty koleżanki. Była dość długa, odcięta w pasie.
- Mama mi ją wczoraj przysłała, ale nie było okazji, by ci pokazać.
- Dziewczyny, skończcie już gadać o ubraniach i o balu, błagam. – Do pokoju weszła Zoe w szacie do Quidditcha i z miotłą w ręku. – Chyba przepiszę się do Hogwartu, tu jest cudowne boisko i zgrana drużyna. Wiecie jak Angelina Johnson świetnie gra w Quidditcha? Uwielbiam tą dziewczynę. Musze napisać list do taty, żeby wpadł z łowcą talentów na trening. A co do balu to…
- Mówiłaś, że mamy o tym nie rozmawiać – odpardła Matilda z nieciekawą miną.
- Idę z Woodem! Lepiej być nie mogło.
- To znakomicie Zoe, naprawdę się cieszymy – powiedziałam i uśmiechnęłam się. – Tak w ogóle, może powiesz nam coś więcej o ślizgonach. Jakie są twoje odczucia? W końcu dzielicie z nimi dormitorium.
- Szczerze mówiąc, nie ma co opowiadać, specyficzne dzieciaki. Tylko czystość krwi się tam liczy, Malfoy promuje ten pogląd. Do nas praktycznie w ogóle się nie odzywają, a jak ktoś o coś zapyta to robią wielką łaskę z odpowiedzi. Ale nie jest najgorzej, mówię wam.
Tak w ogóle chcecie coś robić? Idziemy gdzieś?
- Jedyne miejsce, które dziś odwiedzimy, to biblioteka. Musimy napisać referat na Historię Magii – dodała Matilda, która była pilną uczennicą.
Biblioteka w Howgarcie była ogromnym, podłużnym i dość ciemnym pomieszczeniem z wieloma rzędami półek i regałów. Nasza biblioteka w Beauxbatons miała zupełnie inny charakter. Była dużo mniejsza a z okrągłych, zdobionych okien sączyło się światło dzienne.
Regały były białe ze złocistymi wzorami, a na dole znajdował się piękny, bladoróżowy dywan.
Razem z Berry i Matildą usiadłyśmy przy jednym ze stolików i wyciągnęłyśmy pergamin, na którym miałyśmy pisać referat.
- Średniowieczne stowarzyszenia europejskich czarodziejów? Będziemy to pisać całe wieki! – stwierdziła marudnie Berry
- Poszukam jakiejś książki na ten temat – Matilda wstała i po chwili zniknęła między wysokimi regałami.
Ja w tym czasie zajęłam się wertowaniem książki, z nadzieją, że znajdę coś, co będę mogła wykorzystać do wypracowania.
Minęło dobre 10 minut a koleżanka wciąż nie wracała.
- Co ona tak długo robi? Książki się na nią rzuciły czy co? – zapytała Berry, która była wyraźnie zirytowana czekaniem.
- Pójdę zobaczyć – zaproponowałam.
Znalezienie Matildy nie zajęło mi dużo czasu. Usłyszałam jej donośny śmiech więc bez wahania udało mi się ją namierzyć. Dziewczyna zupełnie zapomniała o szukaniu książki, była zajęta konwersacją z Deanem Thomasem, który najwyraźniej oczarował ją swoim poczuciem humoru.
- Oh, Laurene, wybacz mi, że tak długo, ale… - zaczęła nieco skrępowana.
- Cześć! – przywitał mnie Dean.
- Nie przejmuj się – powiedziałam i oddałam się poszukiwaniom książek.
Pisanie referatu zajęło mi kilka godzin, ale ostatecznie byłam zadowolona z efektów końcowych w przeciwieństwie do Matildy, która dziwnym trafem nie potrafiła się skupić. Zmęczone wróciłyśmy do dormitoriów i udałyśmy się na zasłużony spoczynek.
Następnego dnia obudziły mnie delikatne promienie słońca przebijające się z za zimowych chmur. Ośnieżone błonia Hogwartu wyglądały naprawdę cudownie. Stałam chwilę podziwiając ten niezwykły widok a następnie przygotowałam się do zajęć.
- Hej dziewczyny – do pokoju weszła Ginny przebrana już w szatę szkolną. – Dokładnie za 3 dni przed obiadem odbędzie się próba przed balem. McGonagall prosiła mnie żebym Wam przypomniała.
- Jasne, pamiętamy. Dzięki Ginny – odpowiedziała Berry, która była pochłonięta pakowaniem książek do torby.
- A tak w ogóle co u was? – zagadnęła rudowłosa siadając koło mnie na łóżku. – Jak wam idą lekcje?
- Mówiąc szczerze, nienajgorzej. U nas w akademii wygląda to trochę inaczej ale da się przyzwyczaić do tutejszych zwyczajów – rzekłam.
- To super. Jaką macie pierwszą lekcję?
- Eliksiry – burknęła niezadowolona Berry. – A potem Historię Magii. Będziemy czytać nasze wypociny na temat stowarzyszeń czarodziejów.
- Trzymam za was kciuki i idę poinformować o próbie jeszcze inne dziewczyny – mówiąc to Ginny wstała i wyszła.
- To co dziewczyny pora na naszą ulubioną lekcję! Motyle do lochów! – krzyknęła Matilda.
Snape był dziś jeszcze bardziej niesympatyczny, jeżeli tak w ogóle można powiedzieć a nasza grupa połączona była wyjątkowo ze ślizgonami.
Zadanie na dziś to przyrządzenie antidotum na trucizny w parach.
- Pozwolisz, że będę ci asystował. – W mgnieniu oka koło mnie pojawił się Zabini Blaise.
- Cała przyjemność po mojej stronie – zażartowałam i zaczęłam analizować przepis na eliksir.
- Spokojnie, znam to na pamięć. – Blaise praktycznie wyrwał mi z ręki świstek pergaminu z instrukcjami i włożył go do kieszeni szaty. – Dobrze, to ja zajmę się rozdrabnianiem bezoaru a ty znajdź trochę sproszkowanego rogu jednorożca.
Kiwnęłam głową i podeszłam do ogromnej szafy po składnik. Rozejrzałam się po klasie. Wszystkie pary pracowały z ogromnym przejęciem na twarzy.
Po godzinie mikstura była gotowa. Profesor Snape obszedł klasę, sprawdzając efekty pracy.
- Co TO ma być? – Zapytał swym zimnym głosem zatrzymując się koło Berry i Matildy, które momentalnie spłonęły rumieńcem. – Przecież w przepisie jest wyraźnie napisane, że należy dodać jagody jemioły!
- Miałaś je przynieść Till!
- Przecież je przyniosłam, tylko ty ich nie dodałaś Berry.
- To niemożliwe! Przecież ja…
- Dosyć tego – nauczyciel przerwał kłótnię dziewczyn. – Coś, czego nie toleruję na swoich lekcjach to niedokładność. Myślę, że nauczycie się jej między innymi pisząc krótki referacik, który jutro ma pojawić się na moim biurku. Tak samo panna Parkinson z koleżanką i pan Flynt.
Cóż, niektórzy są świetni z zielarstwa a inni z eliksirów – pomyślałam. Chodziło mi o Matildę, która ostatnio na zajęciach z profesor Sprout poradziła sobie najlepiej
Zapadła głucha cisza a Snape ruszył dalej. Kiedy znalazł się przy naszej miksturze, zamarłam.
Profesor skinął tylko głową i oznajmił, że lekcja skończona.
Uczniowie opuścili klasę szepcząc coś między sobą.
- Nie wierzę! Ten facet jest naprawdę walnięty!-
komentowała oburzona Berry, kiedy siadłyśmy na dziedzińcu transmutacji. –
Kolejny referat za karę? W naszej akademii takie coś nigdy nie miałoby miejsca.
Jesteś pewna, że przyniosłaś te cholerne jagody Matildo?- Chwilę po zjedzeniu rośliny człowiek przechodzi przemianę. Za uszami wyrastają skrzela a między palcami błony ułatwiające poruszanie się w wodzie – przeczytałam na głos z niedowierzaniem.
- To prawda. – Usłyszałam głos za plecami i dostrzegłam Freda Weasleya.
- Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Żuję jakieś liście i nagle staję się rybą? – zapytałam.
- Dokładnie tak – odparł z uśmiechem. – Dlaczego tak wcześnie wstałaś? Zajęcia zaczynają się dopiero za godzinę.
Powiedziałam chłopakowi, że nie umiałam już spać. Poza tym przypomniało mi się, że w nocy miałam bardzo dziwny sen.
Śniło mi się, że połamałam moją różdżkę. Nie tą zwykłą, tylko tą, którą odziedziczyłam po mojej prababci. Wiem z opowiadań, że Felicja Meadow była cudowną kobietą, nie tylko wspaniałą czarownicą ale i dobrym człowiekiem. Nigdy nie wykorzystywała czarów dla swojej korzyści, ale po to, by pomagać innym. Była uczennicą Beauxbatons, gdzie nauczyła się magii, ale też dobrych manier i delikatności. Jest wzorem do naśladowania, a różdżka, którą posiadała rozsławiła ją na cały świat.
- Ja też jakoś nie umiałem już spać. Muszę ci coś powiedzieć – powiedział i przysiadł się bliżej mnie. – Co chwilę jakiś uczeń Hogwartu podchodzi do mnie i pyta, jak masz na imię i czy masz już kogoś na bal. Pytają też o twoją koleżankę z grupy, nazywa się Deyna prawda?
- Tylko nie koleżanka – powiedziałam i popatrzyłam z oburzeniem na kolegę. – Bardzo ale to bardzo się nie lubimy.
- Na mnie też nie zrobiła dobrego wrażenia, ale nie lubię nikogo oceniać.
Uśmiechnęłam się do Freda. Podczas pobytu w Hogwarcie bardzo go polubiłam, zarówno jak jego brata.
Siedzieliśmy tak sami i rozmawialiśmy o wszystkim, czułam się bardzo swobodnie w jego towarzystwie. Chłopak opowiedział mi o planach na przyszłość. Chciał wraz z Georgem założyć własny sklep. Uważałam, że to znakomity pomysł.
Gdy zegar wybił godzinę ósmą wzięłam resztę książek z dormitorium i zeszłam ruchomymi schodami do holu głównego, z którego wąskim korytarzem przedostałam się na zewnątrz zamku. Pogoda była okropna, padał deszcz. Cała przemoczona weszłam z resztą uczniów do szklarni.
- Uwaga, uwaga! - powitała nas swoim donośnym głosem profesor Sprout.
Była to kobieta niezwykle sympatyczna. Widać było, że zielarstwo to jej pasja, której jest całkowicie oddana. Już na samym początku oznajmiła, że jest to przedmiot trudny i specyficzny, wiele wymagała od uczniów, ale gdy widziała, że ktoś się stara przymykała oko na niedoskonałości wynikające z braku wiedzy uczniów.
- Czy ktoś z was zna jakieś trujące rośliny? – zapytała.
Ku mojemu zdziwieniu, ręka mojej przyjaciółki Matildy wystrzeliła w górę. Zobaczyłam kątem oka, że Hermiona Granger też się zgłasza.
- Słuchamy cię, kochaneczko. – Nauczycielka wskazała ręką na Matildę
- Jadowita tentakula czy jakoś tak – odpowiedziała dziewczyna.
Popatrzyłam na nią z podziwem. W życiu nie słyszałam o takiej roślinie.
- Trafiłaś w dziesiątkę, bo na dzisiejszej lekcji będziemy omawiać właśnie tentakule.
Kobieta na moment weszła do pomieszczenia gospodarczego i przyniosła niewielką doniczkę, z której wyrastała czerwona roślinka o podłużnych liściach zakończonych haczykami. Trzymałą ją bardzo ostrożnie.
- Wygląda zupełnie normalnie – powiedział Ron Weasley. Wszyscy pokiwali głowami.
- Może i tak, ale jest naprawdę groźna. Każde dotknięcie skutkuje wstrzyknięciem jadu w skórę, czego raczej byśmy nie chcieli. Ale musicie wiedzieć, że jad jest wykorzystywany do niektórych eliksirów. W połączeniu z kroplą krwi jednorożca stanowi główny składnik Felix Felicis, który będziecie przyrządzać już niedługo.
- Możemy już pobierać ten cały jad? – zza pleców usłyszałam głos Deyny. Stała jak zwykle w otoczeniu swoich przyjaciółek- klonów, które popierały każde jej słowa kiwaniem głową.
Swoją drogą, dzięki pobytowi w Hogwarcie nabrałam sporego dystansu do tej dziewczyny. Zajęłam się własnymi sprawami, Deyna chyba też.
- Po to tu jesteśmy, ale żeby zacząć praktykę, musisz wiedzieć co nieco o samej roślinie koleżanko – odpowiedziała jej szorstko nauczycielka, która wzięła komentarz uczennicy za bardzo do siebie. – Otóż to, jad tentakuli pobiera się w następujący sposób.
Profesor Sprout ubrała grube, fioletowe rękawiczki ze skóry smoka i wyciągnęła z kieszeni długi kieł, którym nakłuła mięsistą łodygę w kilku miejscach. W drugiej ręce trzymała niewielką fiolkę, do której zbierała wyciekające kropelki czerwonawej cieczy.
Wszystkie czynności kobieta wykonywała z wielką precyzją. Uprzedziła nas, że mimo rękawic ochronnych powinniśmy być bardzo ostrożni i lepiej będzie, gdy zrobimy nakłucie tylko w jednym miejscu, gdyż to jest zdecydowanie łatwiejsze. Nie można pozwolić, by kropelka spadła na ziemię. Nauczycielka wręczyła każdemu doniczkę i zachęciła do działania.
Szło mi fatalnie. Wbrew pozorom zbieranie jadu było bardzo trudne. Gdy Matilda miała już napełnioną całą fiolkę mi udało się zaledwie napełnić ją kilkoma kropelkami.
Berry też miała problem z zadaniem. O mało co nie zahaczyła swoim długim warkoczem o haczyk tentakuli.
- Czas minął! Widzę, że większość z was całkiem dobrze sobie poradziła, szczególnie Neville. Zrobił aż 5 nakłóć. Dobra robota. A teraz posprzątajcie po sobie i zmykajcie na kolejną lekcję.
Transmutacja, obrona przed czarną magią, wróżbiarstwo a na samym końcu eliksiry.
Profesor Snape zrobił nam godzinną lekcję teorii połączoną z odpytywaniem, ponieważ stwierdził, że jesteśmy niedokształceni i zupełnie ignorujemy jego przedmiot.
- Ciekawe czemu nikt nie lubi eliksirów – odezwał się Harry Potter, któremu wydawało się, że powiedział to cicho.
- Potter – przywołał go do porządku profesor Snape. – Myślisz, że jesteś niewiadomo kim? Myślisz chłopcze, że wszystko ci wolno? Mylisz się. Masz obowiązek szanować mój przedmiot, ale najwyraźniej jesteś zbyt mało inteligentny, by to zrozumieć.
Harry zacisnął palce na swojej różdżce i odruchowo wyciągnął ją spod ławki.
- Chciałeś rzucić zaklęcia w nauczyciela? – zapytał ironicznie Severus Snape. – Doskonale, Gryffindor na pewno ucieszy się ze straty 30 punktów.
- Nienawidzę go! – po lekcji Ron Wealsey głośno demonstrował swoje poglądy. – pół godziny pytał mnie z tych zagadnień, a dobrze wiedział, że ich nie umiem. Skąd miałem wiedzieć, co to bezoar?
- Ron, uczyliśmy się o tym na poprzednich lekcjach, ale ty nie słuchałeś. – odpowiedziała mu Hermiona Granger. – Ale fakt jest faktem, Snape jest okropny.
Każda lekcja eliksirów wywoływała naprawdę silne emocje.
Po zajęciach poszłam do wielkiej Sali na obiad a następnie do dormitorium, w którym zastałam Matildę przebraną w kremową wieczorową suknię.
- Till, wyglądasz cudownie! – niemal krzyknęłam z zachwytu.
Sukienka idealnie podkreślała atuty koleżanki. Była dość długa, odcięta w pasie.
- Mama mi ją wczoraj przysłała, ale nie było okazji, by ci pokazać.
- Dziewczyny, skończcie już gadać o ubraniach i o balu, błagam. – Do pokoju weszła Zoe w szacie do Quidditcha i z miotłą w ręku. – Chyba przepiszę się do Hogwartu, tu jest cudowne boisko i zgrana drużyna. Wiecie jak Angelina Johnson świetnie gra w Quidditcha? Uwielbiam tą dziewczynę. Musze napisać list do taty, żeby wpadł z łowcą talentów na trening. A co do balu to…
- Mówiłaś, że mamy o tym nie rozmawiać – odpardła Matilda z nieciekawą miną.
- Idę z Woodem! Lepiej być nie mogło.
- To znakomicie Zoe, naprawdę się cieszymy – powiedziałam i uśmiechnęłam się. – Tak w ogóle, może powiesz nam coś więcej o ślizgonach. Jakie są twoje odczucia? W końcu dzielicie z nimi dormitorium.
- Szczerze mówiąc, nie ma co opowiadać, specyficzne dzieciaki. Tylko czystość krwi się tam liczy, Malfoy promuje ten pogląd. Do nas praktycznie w ogóle się nie odzywają, a jak ktoś o coś zapyta to robią wielką łaskę z odpowiedzi. Ale nie jest najgorzej, mówię wam.
Tak w ogóle chcecie coś robić? Idziemy gdzieś?
- Jedyne miejsce, które dziś odwiedzimy, to biblioteka. Musimy napisać referat na Historię Magii – dodała Matilda, która była pilną uczennicą.
Biblioteka w Howgarcie była ogromnym, podłużnym i dość ciemnym pomieszczeniem z wieloma rzędami półek i regałów. Nasza biblioteka w Beauxbatons miała zupełnie inny charakter. Była dużo mniejsza a z okrągłych, zdobionych okien sączyło się światło dzienne.
Regały były białe ze złocistymi wzorami, a na dole znajdował się piękny, bladoróżowy dywan.
Razem z Berry i Matildą usiadłyśmy przy jednym ze stolików i wyciągnęłyśmy pergamin, na którym miałyśmy pisać referat.
- Średniowieczne stowarzyszenia europejskich czarodziejów? Będziemy to pisać całe wieki! – stwierdziła marudnie Berry
- Poszukam jakiejś książki na ten temat – Matilda wstała i po chwili zniknęła między wysokimi regałami.
Ja w tym czasie zajęłam się wertowaniem książki, z nadzieją, że znajdę coś, co będę mogła wykorzystać do wypracowania.
Minęło dobre 10 minut a koleżanka wciąż nie wracała.
- Co ona tak długo robi? Książki się na nią rzuciły czy co? – zapytała Berry, która była wyraźnie zirytowana czekaniem.
- Pójdę zobaczyć – zaproponowałam.
Znalezienie Matildy nie zajęło mi dużo czasu. Usłyszałam jej donośny śmiech więc bez wahania udało mi się ją namierzyć. Dziewczyna zupełnie zapomniała o szukaniu książki, była zajęta konwersacją z Deanem Thomasem, który najwyraźniej oczarował ją swoim poczuciem humoru.
- Oh, Laurene, wybacz mi, że tak długo, ale… - zaczęła nieco skrępowana.
- Cześć! – przywitał mnie Dean.
- Nie przejmuj się – powiedziałam i oddałam się poszukiwaniom książek.
Pisanie referatu zajęło mi kilka godzin, ale ostatecznie byłam zadowolona z efektów końcowych w przeciwieństwie do Matildy, która dziwnym trafem nie potrafiła się skupić. Zmęczone wróciłyśmy do dormitoriów i udałyśmy się na zasłużony spoczynek.
Następnego dnia obudziły mnie delikatne promienie słońca przebijające się z za zimowych chmur. Ośnieżone błonia Hogwartu wyglądały naprawdę cudownie. Stałam chwilę podziwiając ten niezwykły widok a następnie przygotowałam się do zajęć.
- Hej dziewczyny – do pokoju weszła Ginny przebrana już w szatę szkolną. – Dokładnie za 3 dni przed obiadem odbędzie się próba przed balem. McGonagall prosiła mnie żebym Wam przypomniała.
- Jasne, pamiętamy. Dzięki Ginny – odpowiedziała Berry, która była pochłonięta pakowaniem książek do torby.
- A tak w ogóle co u was? – zagadnęła rudowłosa siadając koło mnie na łóżku. – Jak wam idą lekcje?
- Mówiąc szczerze, nienajgorzej. U nas w akademii wygląda to trochę inaczej ale da się przyzwyczaić do tutejszych zwyczajów – rzekłam.
- To super. Jaką macie pierwszą lekcję?
- Eliksiry – burknęła niezadowolona Berry. – A potem Historię Magii. Będziemy czytać nasze wypociny na temat stowarzyszeń czarodziejów.
- Trzymam za was kciuki i idę poinformować o próbie jeszcze inne dziewczyny – mówiąc to Ginny wstała i wyszła.
- To co dziewczyny pora na naszą ulubioną lekcję! Motyle do lochów! – krzyknęła Matilda.
Snape był dziś jeszcze bardziej niesympatyczny, jeżeli tak w ogóle można powiedzieć a nasza grupa połączona była wyjątkowo ze ślizgonami.
Zadanie na dziś to przyrządzenie antidotum na trucizny w parach.
- Pozwolisz, że będę ci asystował. – W mgnieniu oka koło mnie pojawił się Zabini Blaise.
- Cała przyjemność po mojej stronie – zażartowałam i zaczęłam analizować przepis na eliksir.
- Spokojnie, znam to na pamięć. – Blaise praktycznie wyrwał mi z ręki świstek pergaminu z instrukcjami i włożył go do kieszeni szaty. – Dobrze, to ja zajmę się rozdrabnianiem bezoaru a ty znajdź trochę sproszkowanego rogu jednorożca.
Kiwnęłam głową i podeszłam do ogromnej szafy po składnik. Rozejrzałam się po klasie. Wszystkie pary pracowały z ogromnym przejęciem na twarzy.
Po godzinie mikstura była gotowa. Profesor Snape obszedł klasę, sprawdzając efekty pracy.
- Co TO ma być? – Zapytał swym zimnym głosem zatrzymując się koło Berry i Matildy, które momentalnie spłonęły rumieńcem. – Przecież w przepisie jest wyraźnie napisane, że należy dodać jagody jemioły!
- Miałaś je przynieść Till!
- Przecież je przyniosłam, tylko ty ich nie dodałaś Berry.
- To niemożliwe! Przecież ja…
- Dosyć tego – nauczyciel przerwał kłótnię dziewczyn. – Coś, czego nie toleruję na swoich lekcjach to niedokładność. Myślę, że nauczycie się jej między innymi pisząc krótki referacik, który jutro ma pojawić się na moim biurku. Tak samo panna Parkinson z koleżanką i pan Flynt.
Cóż, niektórzy są świetni z zielarstwa a inni z eliksirów – pomyślałam. Chodziło mi o Matildę, która ostatnio na zajęciach z profesor Sprout poradziła sobie najlepiej
Zapadła głucha cisza a Snape ruszył dalej. Kiedy znalazł się przy naszej miksturze, zamarłam.
Profesor skinął tylko głową i oznajmił, że lekcja skończona.
Uczniowie opuścili klasę szepcząc coś między sobą.
- No tak, jestem przekonana.
Koleżanki zajęły się konwersacją a ja postanowiłam, że porozmawiam z Blaisem, który siedział pod ogromnym drzewem.
- Dobrze, że przyszłaś Laurene. Tak szybko zniknęłaś po lekcji a ja chciałem z tobą porozmawiać.
- No, to mów o co chodzi – usiadłam koło kolegi i zjadłam czekoladową żabę, która wyskoczyła z jego kieszeni.
- Chodzi o to, że bardzo chciałbym cię wziąć na bal. Tak długo się już przyjaźnimy i w ogóle, myślę że to świetny pomysł. Jesteś wyjątkową dziewczyną. – Powiedział i uśmiechnął się do mnie.
Dłuższą chwilę spędziliśmy w milczeniu. Nie potrafiłam dobrać słów.
- Mam nadzieję, że ta cisza nie zwiastuje niczego niedobrego – zaśmiał się nerwowo.
- Wiesz, Zabini, Ja bardzo chętnie poszłabym razem z tobą, ale chodzi o to, że ja już się z kimś umówiłam.
Tym razem cisza nastąpiła ze strony przyjaciela.
Długa cisza.
Cisza trwająca praktycznie dobę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)