poniedziałek, 24 lutego 2014

Rozdział VI

Jejku, tyle czekaliście na ten rozdział :c Ostatnio trochę brak weny i brak czasu, ale obiecuję że postaram się dodawać częściej. Dziękuję za wsparcie, za komentarze, za wiadomości.

MIŁEGO CZYTANIA ! :)

Rozdział VI.
- Witaj Draco. - Przywitałam się z kolegą, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Poczułam się nieswojo.  Opadłam z powrotem na łóżko i popatrzyłam na Blaise. Nie wydawał się być zachwycony tym, że Draco przerwał naszą rozmowę.
- Jesteś z Pansy? Myślałem, że sobie odpuściłeś. - Zabini zwrócił się do Malfoya.
- Nie, nie jesteśmy razem. Przyprowadziłem ją tu, bo miałem pokazać jej zadanie z eliksirów. - Odpowiedział nieco rozbawiony blondyn. – Laurene, co słychać?
- W porządku. – Skłamałam.
Tak naprawdę nic nie było w porządku. Nie rozumiałam samej siebie. Draco był atrakcyjnym chłopakiem, ale zupełnie go nie znałam. Mimo tego od pierwszego spotkania zaczęłam darzyć go sympatią, żeby nie rzec uczuciem. Z drugiej strony Zabini powiedział mi wszystko o Malfoy’u. Nie przypominam sobie, żeby w wypowiedzi Blaisea wspomniał o pozytywnych cechach blondyna, przedstawił tylko jego ciemną stronę.
- Naprawdę nie sądziłem, że przyjedziesz do Hogwartu. Niby wiedziałem, że uczennice Beauxbatons będą u nas, ale naprawdę zdziwiłem się, gdy Cię ujrzałem w Wielkiej Sali. Wasz układ był cudowny! – Podszedł do mnie i pokazał szereg białych zębów.
- Cieszę się. – Odparłam nerwowo przygryzłam wargę
Tak spędziłam resztę wieczoru. Siedziałam z Blaisem i Malfoy’em, opowiadałam im o Akademii, o przygotowaniach do wyjazdu, o moich wrażeniach z podróży. Ogólnie, atmosfera rozluźniła się, nie czułam się tak skrępowana, jak na początku. Chłopcy pokazali mi dokładnie cały pokój wspólny, poznałam kilku ślizgonów, choć nie bardzo przypadli mi do gustu. W pełni pasowali do opisu Ginny. Wiedziałam, że próbują być mili na siłę, ale gdy tylko oddaliłam się od nich usłyszałam głupie komentarze na swój temat.  Gdy minęło ponad pół godziny pożegnałam się z chłopakami i wyszłam z dormitorium. Idąc przez korytarz w stronę schodów, którymi miałam się dostać do pokoju gryfonów, napotkałam profesora Snapea.
-5 minut spóźnienia. – Powiedział cicho patrząc na zegarek.
- Przepraszam. Draco trochę się rozgadał. – Powiedziałam i zaklęłam w myślach. Po co w ogóle tłumaczę się Snapeowi? Tego nie wiem.
- Czyżby pan Malfoy miał do pani jakąś sprawę? – Zapytał i uśmiechnął się krzywo.
- Nie sądzę. – Chrząknęłam. – Przepraszam, pójdę już.
Po tych słowach oddaliłam się szybko. Szłam przez opustoszałe korytarze. Miałam okazję przyjrzeć się wszystkiemu z bliska. Z trafieniem do wspólnego pokoju gryfonów o dziwo nie miałam problemu.
- Gdzie byłaś? – Rzuciła mi się na szyję Matilda, kiedy już znalazłam się w naszej sypialni.
- Byłam u Zabiniego. – Odparłam i podeszłam do lustra. Wyciągnęłam szczotkę i zaczęłam czesać moje długie blond włosy. Sięgały mi prawie do pasa.
- I co u niego? – Zapytała patrząc na moje odbicie.
- Dobrze, poznałam kilku ślizgonów, niektórzy z nich są mili, niestety większość jest taka, jak mówiła Ginny. Myślę, że nieźle się hamowali, żeby nie powiedzieć czegoś niemiłego. Śmieszne, pierwszą rzeczą, którą chcieli wiedzieć był mój status krwi.
Po rozmowie z przyjaciółką przebrałam się w pidżamę i przygotowałam do snu.
Następnego dnia z rana Madame Sullivan przybliżyła nam plan pobytu w Hogwarcie. Dziś jeszcze miałyśmy czas wolny, natomiast od jutra zaczynałyśmy naukę.
Wraz z współlokatorkami postanowiłyśmy zejść do pokoju wspólnego, tam razem z resztą udać się na śniadanie.
- Witajcie kochane. – Powitała nas radośnie Ginny, wręczając każdej z nas kartkę z planem zajęć. – Wasza Pani porosiła mnie, abym wam to rozdała.
- CO!? Jutro pierwsza lekcja o godzinie 7!? Ciekawe, o której będę musiała wstać, żeby się ogarnąć, zrobić fryzurę i przygotować. – Krzyknęła oburzona Deyna. Jej przyjaciółki, które wraz z Matildą, Zoe i Berry nazywałyśmy „armią klonów”, ponieważ wyraźnie wzorowały się na Deynie przytaknęły głową.
- Nie martw się złotko, mamy do sprzedania Proszek Natychmiastowej Ciemności. Nikt nawet nie zauważy, że wyglądasz jak upiór z rana. – W pokoju pojawił się George i trafnie skomentował wypowiedź „Księżniczki”.
Wybuchłam głośnym śmiechem, z resztą jak większość zgromadzonych w dormitorium. Deyna zrobiła obrażaną minę i odwróciła się do Georga plecami.
- Chodźmy na śniadanie! – Zawołała ochoczo Ginny i ruszyła do wyjścia.
Na korytarzu mijałyśmy nasze koleżanki, będące połączone z innymi domami w Hogwarcie. Zobaczyłam Licornes idące razem z Hufflepuf. Moja przyjaciółka Stella, która należała do Jednorożców była wyraźnie pogrążona w rozmowie z jakimś wysokim Puchonem.
- Matilda! – Szturchnęłam ją i wskazałam palcem na Stellę.
- O kurcze, przystojny. – Szepnęła Matilda i wlepiła oczy w chłopaka.
Zaśmiałam się do siebie.
Ciekawe, co u mamy – pomyślałam. Postanowiłam, że po południu napiszę do niej list. Moja kontakty z mamą były bardzo dobre. Kochałam ją bardzo mocno, starałam się nigdy nie sprawiać jej przykrości, choć często miałyśmy zupełnie odmienne zdania na różne tematy. Była kobietą, która dużo pracowała, ale jednocześnie znajdowała czas dla mnie. Stęskniłam się za nią.
- Hej Piękna! -  Z zamyślenia wyrwał mnie męski głos. Odwróciłam głowę i dostrzegłam Dracona. Podbiegł do mnie i na oczach wszystkich przytulił mnie czule do siebie.
Poczułam na sobie palący wzrok Ginny.
- Wyspałaś się? – Zapytał ślizgon.
- Tak, tak. – Powiedziałam i uśmiechnęłam się do niego lekko.
Poczułam, że ktoś szarpie mnie za ramię.
- Laurene, chodźmy. – Powiedziała ostro Ginny i spojrzała z na Draco.
- Zostaw ją Weasley, nie widzisz, że rozmawiamy! – Syknął Malfoy. Jego wyraz twarzy zmienił się diametralnie. Obrzucił dziewczynę nienawistnym spojrzeniem i oddalił się.
Ginny szybkim krokiem ruszyła w stronę Wielkiej Sali.
Stałam na środku korytarza jak słup soli. Co to miało być? Czemu Ginny tak ostro zareagowała na moją rozmowę z Draco? Czemu Draco tak ostro odpowiedział?
Te pytania nurtowały mnie do czasu rozmowy z rudowłosą podczas śniadania.
- Ginny, w porządku? – Zapytałam, siadając koło niej przy stoliku.
- Nie. – Odparła i westchnęła. – Czego on od Ciebie chciał? Skąd go znasz?
- Chciał pogadać. Poznaliśmy się przez naszych rodziców na początku wakacji. – Powiedziałam i nalałam do miski mleka.
- Laurene – zaczęła spokojnie – ten człowiek nie jest wart uwagi, naprawdę. On nie ma uczuć. Pewnie chce coś od siebie, on na pewno ma jakiś interes w kontaktach z Tobą. To nie możliwe żeby Malfoy, zimny, oschły Malfoy nagle zainteresował się kimś, kto nic nie może mu dać. Nie zdajesz sobie sprawy z tego, ilu osobom on dokucza, ile osób już zranił. Widzisz tę dziewczynę, koło chłopca w okularach?
- Tak. – Odparłam.
- To Hermiona Granger. – Kontynuowała Ginny. – Od 1 roku w Hogwarcie Malfoy nie daje jej żyć. Wiecznie obraża jej pochodzenie, wyzywa od szlam, jest okrutny. Nienawidzi mugoli, jak jego ojciec. Nie chcę, żeby ten chłopak skrzywdził Ciebie. Wiem, że jest atrakcyjny, wielu dziewczynom z Twojej szkoły jak widzę się spodobał, ale pozory mylą Laurene, pamiętaj co ci powiedziałam.
Dosłownie opadła mi szczęka. Draco, na pozór miły chłopak miał okazać się draniem, chamem, nic nie wartym człowiekiem? Miałam wrażenie, że ktoś uderzył mnie młotkiem w głowę.
 

 

poniedziałek, 10 lutego 2014

Rozdział V

Nareszcie, znalazłam chwilę wolnego, żeby napisać ten rozdział. Ostatnio trochę ciężko mi jest znaleźć czas na bloga, mam 14 godzin treningów w tygodniu, do tego dochodzi nauka, więc nie miejcie mi za złe długi czas oczekiwania na rozdział.  Jest on dosyć długi, ale po prostu nie potrafiłam podzielić go na części :) Mam nadzieję, że spodoba się on wam :)
MIŁEGO CZYTANIA !


Rozdział V.

Rano obudził mnie chaos w sypialni.  Zwlokłam się z łóżka.
- No dzień dobry Laurene! Wreszcie wstałaś. – Szepnęła Berry i uśmiechnęła się do mnie.
- Która godzina? - Zapytałam zaspanym głosem.
- Dziewiąta trzydzieści. - Odpowiedziała mi przyjaciółka i zabrała się do pakowania rzeczy.
Wyciągnęłam z szafy kawałek pergaminu i zaczęłam pisać list do mamy.

Mamo!
Za niedługo wyjeżdżam do Hogwartu, będę tam przez 3 miesiące. Nie wiem, co ze świętami to zależy od tamtejszych zwyczajów. Będę cię informować na bieżąco, ale nie masz się, czym martwić. Ucałuj tatę.

Kocham was. Laurene.

Zwinęłam pergamin w rulonik i włożyłam mojej sowie, Devinie do dzioba. Po chwili odleciała.
Wzięłam do ręki różdżkę i postanowiłam ogarnąć i spakować moje rzeczy za pomącą zaklęć.
- Accio Szata.
Do mojej walizki wleciała pięknie poskładana szata szkolna. Czynność ponowiłam jeszcze kilka razy, aż w końcu moja walizka była wypełniona po brzegi. O godzinie dziewiątej pięćdziesiąt razem z współlokatorkami udałyśmy się na miejsce zbiórki. Było tam już większość uczennic, czekałyśmy tylko na Madame Maxime. Kiedy kobieta pojawiła się, zapakowałyśmy się do ogromnego wozu ciągniętego przez pegazy. Były tutaj wielkie kanapy, trzeb przyznać były bardzo wygodne.
- Moje drogie - zaczęła miłym głosem dyrektorka - mam wielką nadzieję, że będziecie się dobrze bawić w Hogwarcie. Bardzo zależy mi na tym, żeby nasz układ prezentacyjny wyszedł bezbłędnie. W zeszłym roku zaprezentowałyśmy się świetnie, chcę abyśmy w tym roku wypadły jeszcze lepiej. Dobrze?
- Oczywiście madame Maxime. - Odparłyśmy zgodnym chórem.
Podczas podróży śpiewałyśmy piosenki (Stella oczywiście miała swoje solo), grałyśmy w różne gry, czas płynął bardzo miło.
- Pani Sullivan, kiedy będziemy na miejscu? - Zapytałam naszą opiekunkę po jakimś czasie jazdy.
- Myślę, że niedługo. - Odpowiedziała na moje pytanie z uśmiechem.
Nauczycielka miała rację, jakiś czas po tym poczułyśmy, że lądujemy. Wyjrzałam przez okno. Moim oczom ukazał się gigantyczny zamek ze strzelistymi wieżami i licznymi basztami. Teren wokół zamku zajmowały rozległe tereny i wielki las. Dostrzegłam też wspaniały stadion do Quidittcha, znacznie piękniejszy niż ten, który znajdował się w okolicach naszej Akademii
- Zoe spójrz na to! - Krzyknęłam do przyjaciółki pokazując jej palcem obiekt sportowy.
Dziewczyna najwyraźniej zaniemówiła, bo nie usłyszałam jej odpowiedzi.
Wylądowałyśmy. Drzwi naszego powozu otworzyły się samoczynnie. Jako pierwsza wyszła dyrektorka? Za nią wyszłyśmy my.
- Uważaj jak chodzisz! - Krzyknęła na mnie Deyna, która specjalnie gwałtownie stanęła, żebym na nią wpadła.
- Odczep się. - Syknęłam i oddaliłam się od niej jak najdalej mogłam.
Rozejrzałam się. Tu było naprawdę pięknie, zupełnie tak, jak opisywał mi Blaise.  Po twarzach innych dziewczyn można było stwierdzić, że też im się podoba.
- Za mną dziewczynki, profesor Dumbledore przygotował na naszą cześć ucztę. Nie wypada nam się spóźnić ! - pospieszyła nas Maxime i ruszyłyśmy za nią.
Wrota zamku otworzył nam dziwny przygarbiony mężczyzna z kotem na ręce.
- Zapraszam tędy moje panie. - Odezwał się zachrypniętym głosem i zaczął nas prowadzić po kamiennych schodkach do góry. Wnętrze zamku było przyozdobione ruchomymi obrazami. Czegoś podobnego jeszcze nie widziałam. Na ziemi leżały eleganckie czerwone dywany a w kątach stały zbroje, które od czasu do czasu poruszały się. Po zamku latały duchy, których można się było przestraszyć
- One są przerażające. - Szepnęła mi do ucha Matilda.
Przytaknęłam głową i poszłam dalej. Zatrzymaliśmy się przy drewnianych pięknych drzwiach, które otworzył nam niewysoki, długowłosy mężczyzna, o śmiesznym wyrazie twarzy. Na rękach trzymał kota. Mężczyzna zaprowadził nas do holu głównego i powiedział, że musi iść z panią Norris do góry, ale nikt nie zrozumiał, o co mu chodzi. Zostawił nas same.
- Za tymi drzwiami odbywa się uczta. Czas na nasz układ prezentacyjny. Laurene, Stella i Deyna z przodu. Ja wejdę za wami razem z paniami. Na mój znak Zoe i Alexia otworzycie drzwi a pierwszy rząd ruszy. Wiecie co robić. Liczę na was. - Przemówiła nieco zdenerwowanym głosem Madame Maxime.
- Uwaga! Raz - dwa - trzy - teraz !
Dziewczyny otworzyły drzwi. Zobaczyłyśmy pięknie wystrojoną salę i długie rzędy stołów.
Z gracją wbiegłyśmy do środka i zaczęłyśmy układ. Ukłoniłyśmy się, podeszłyśmy do ławek, puściłyśmy buziaki w powietrzu. Czułam na sobie wzrok uczniów Hogwartu. Dało się usłyszeć ich stłumione westchnienia. Uśmiechnęłam się pod nosem i zaczęłam dalej tańczyć.
Gdy skończyłyśmy zgromadziłyśmy się w miejscu gdzie stały nasze nauczycielki.
- Powitajmy brawami naszych gości z francuskiej Akademii Beauxbaton. – Odezwał się najprawdopodobniej pan Dumbledore. Był to siwy mężczyzna o długiej brodzie, haczykowatym nosie, na którym trzymały mu się okulary. Był przyodziany w piękną szatę wyszywaną srebrnymi księżycami.
Reakcja uczniów Hogwartu była gwałtowna, zaczęli klaskać i gwizdać. Zobaczyłam, że kilku chłopaków nawet wstało z miejsc, natomiast większość dziewczyn patrzyło na nas z zazdrością. Zaczęłam wzrokiem wypatrywać Zabiniego, ale było tam tyle osób, że nie potrafiłam go dostrzec.
- Panny z Beauxbatons będą u nas przez 3 miesiące. Ich nauczycielkami są Madame Maxime(tutaj uśmiechnął się promiennie do niej) Madame Sullivan oraz Madame Satin. –Kontynuował Dumbledore. - W tym roku, zarówno jak i w poprzednim odbędzie się bal bożonarodzeniowy, ale szczegóły przekażę wam innym razem. Zapewne wszyscy jesteście głodni, zatem siadajmy i jedzmy!.·Został nam wskazany najpiękniej nakryty stół. Siadłyśmy na ławach zgodnie z przynależnością do grup. Rozejrzałam się po Sali. Pod sufitem zawieszone były świece, które dawały fantastyczny klimat.
Hogwart jak na razie bardzo mi się podobał, różnił się od Naszej Akademii.
- Dziewczynki z Papillons, zanim zaczniecie jeść posłuchajcie mnie- odezwała się nasza opiekunka pani Sullivan. - W tej szkole podobnie jak u nas są 4 grupy, które nazywają się domami. Jest Gryffindor, Slytherin, Revenclaw i Hufflepuf. Przez 3 miesiące będziecie mieszkać z uczniami jednego z domów, akurat nam został przydzielony Gryffindor. Osoby trafiające do tego domu wyróżniają się odwagą są bardzo honorowe uczciwe i są bardzo miłe, więc z pewnością nawiążecie z nimi kontakt.
- Ej, - szepnęła mi do ucha Matilda - popatrz w prawo. W 2 ławce siedzi Harry Potter.
Odwróciłam głowę w kierunku wskazanym przez przyjaciółkę. Ujrzałam chłopaka w okularach. Miał potargane czarne włosy, na pierwszy rzut oka wyglądał sympatycznie.
Słyszałam niejedną historię o Potterze, miałam mieszane uczucia, co do jego osoby. Było mi go trochę żal, wiedziałam o jego tragedii jednak nie mogłam już patrzeć na artykuły związane z nim w Proroku Codziennym. Szczerze mówiąc na własnej skórze pragnęłam dowiedzieć się, jaki on jest. Niestety prawdopodobnie mój przyjaciel Blaise byłby przeciwny moim kontaktom z tym chłopakiem. Zabini nienawidził Gryffindoru
Zabrałam się do jedzenia. Na stole nie wiadomo skąd pojawiły się pyszne potrawy. Na swój talerz nałożyłam sobie budyń waniliowy. W Sali panował gwar. Widziałam, że wiele osób spogląda się w naszą stronę. Zauważyłam, że Deyna rozgląda się po sali z dużym zainteresowaniem. Szukała zapewne przyszłego męża.
W pewnym momencie podeszła do nas rudowłosa dziewczyna, ubrana w czarną pelerynę z odznaką z lwem.
- Witam was serdecznie, nazywam się Ginny Wesley. Nasza opiekunka Pani McGonagall poprosiła mnie żebym zaprowadziła was do naszego dormitorium czyli do naszych sypialni. Jestem z Gryffindoru. - Uśmiechnęła się do nas. - Będę wam pomagać, jeśli będziecie mieć jakiś kłopot możecie się zwrócić do mnie. A teraz może przejdźmy do dormitorium zapewne jesteście zmęczone. Walizki już na was tam czekają.
- Przepraszam - zaczęła Berry - mogłabyś nam powiedzieć, z jakimi domami zostały połączone nasze pozostałe grupy?
- Jasne. - Odparła ochoczo rudowłosa. - Z Ravenclawem zamieszkają Hiboux, to jest ta grupa bardzo mądrych osób, które skupiają się głównie na nauce?
- Tak. - Potwierdziła Berry.
- No, więc właśnie. Raveclaw jest dokładnie taki sam, na pewno znajdą wspólny język. Ze Slytherinem połączyli Loups, co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Gryfoni nie za bardzo lubią się ze Ślizgonami. Naprawdę, uczniowie z domu węża są bardzo niemili wulgarni, niektórzy z nich mają obsesję na punkcie czystości krwi. Inne domy nie przepadają za Slytherinem.
Przypomniała mi się sytuacja, kiedy odwiedził nas Lucjusz z rodziną, kiedy otwarcie mówił o swojej nienawiści do mugoli. 
- Każdy Ślizgon taki jest? - Zapytałam zdziwiona.
Przecież Zabini należy do Slytherinu, a wcale nie jest niemiły i wulgarny. Jest bardzo spokojny, przynajmniej wobec mnie.  To było dziwne.
- Może nie każdy, ale większość tak. - Odparła Ginny. - No, ale wracając do tematu, wasze Licornes zostało połączone z Hufflepuff, no a wy z nami. To jak, idziemy do dormitorium ?
Kiwnęłyśmy głowami i ruszyłyśmy z nowo poznaną koleżanką.
Idąc przez salę znowu zaczęłam wypatrywać przyjaciela, ale nigdzie go nie było. Pomyślałam, że spotkam się z nim później. Ginny wyprowadziła nas z Sali, po czym doszłyśmy do bardzo dziwnych schodów.
- To są ruchome schody. - Oznajmiła widząc nasze zdziwione miny. - Dzięki nim dostaniemy się do pokoju wspólnego Gryffindoru.
Weszłyśmy na schody, które nagle zaczęły się ruszać. Kiedy się zatrzymały weszłyśmy na stabilny kawałek podłogi. Odetchnęłam z ulgą.  Stanęłyśmy przed wielkim obrazem przedstawiającym grubą kobietę.
- Hasło? - Zapytała.
- Świński Ryj. - Powiedziała Ginny. Portret usunął się ukazując okrągłą dziurę w ścianie
Przeszliśmy przez nią i naszym oczom ukazał się bardzo przytulny, okrągły pokój pełen foteli.
Mimo wielu osób przebywających w tym miejscu nie było tu głośno. Niektórzy Gryfoni siedzieli przy oknie i grali w eksplodującego durnia. Jeszcze inni grzali się przy kominku rozmawiając albo czytając książki. Byli zajęci swoimi sprawami, że mało kto zauważył nasze wejście
- Może przywitalibyście naszych gości? - Krzyknęła rudowłosa.
Uczniowie podnieśli głowy i po chwili rozległy się głośne oklaski i wiwaty.
Spostrzegłam, że zbliża się do nas dwóch wysokich rudowłosych chłopaków.
- Siostra, kogo ty nam tu przyprowadziłaś? - Jeden z nich zwrócił się do Ginny wyraźnie ucieszony. - Jestem Fred.
- A ja George. - Dodał jego brat.
Byli tak strasznie podobni do siebie, niemal identyczni. Różniły ich tylko imiona.
- I jak, podoba wam się w naszej szkole? - Zapytał Fred.
- Bardzo nam się podoba! - Odpowiedziałam na pytanie, widząc, że nikt inny nie zrobi tego za mnie. - Ten pokój jest świetny, jest tu tak spokojnie przytulnie, bardzo ładnie.
- Z tym spokojem to trochę przesadziłaś. - Do rozmowy włączyła się ciemnoskóra dziewczyna. - Masz okazję poznać dwóch największych zgrywusów w naszej szkole. - Wskazała na bliźniaków. Zresztą z czasem sama zobaczysz, jakie potrafią zrobić zamieszanie w naszym salonie. Ach, zapomniałabym się wam przedstawić, jestem Angelina Johnson.
- Cześć! - Przywitałyśmy ją zgodnym chórem.
- Okej, może zaprowadzę was do góry do sypialni, zapewne jesteście zmęczone. Potem, jeśli będziecie chciały pokażę wam zamek. - Wtrąciła się Ginny.
Weszłyśmy krętymi schodkami do góry, do pokojów prywatnych uczniów Hogwartu.
W sypialni znajdowało się 5 łóżek, z kolumienkami i zasłonami, dzięki którym można było mieć chwilę prywatności. Cały pokój ozdobiony był tapetą w złoto-czerwonych barwach.
Jak można było się domyślić, były to barwy Gryffindoru.
Ginny zaprowadziła nas do naszych sypialni, które wyglądały identycznie.
- Musimy się podzielić po pięć osób. - Stwierdziła Matilda.
Jako że na naszym roku, w Papillons było 15 osób, zajęłyśmy trzy dormitoria.
Zamieszkałam z Berry, Matildą, Sandrą i Camille. Były to dziewczyny, z którymi dogadywałam się bardzo dobrze. Po chwili zobaczyłam, że pod łóżkami są nasze walizki. Zaczęłam się wypakowywać do dużej drewnianej szafy. Koleżanki zrobiły to samo.
- Pojdę do pokoju wspólnego. – Powiedziałam i zeszłam po schodach.
Salon nieco opustoszał, zostało tutaj tylko kilka osób rozmawiających ze sobą. Wśród nich rozpoznałam Harry’ego Pottera. Słuchał uważnie tego, co mówił kolega siedzący na przeciw Miałam ochotę spotkać się z Zabinim, ale zupełnie nie wiedziałam gdzie go szukać.
Postanowiłam poprosić kogoś o pomoc.
- Cześć… - podeszłam do gryfonów i zaczęłam nieśmiało – wiecie może jak dojść do pokoju wspólnego Slytherinu?
- My cię zaprowadzimy koleżanko. – Usłyszałam za plecami głos dwóch osób. Odwróciłam się i zobaczyłam Freda i Georga. Przysięgam, że nie wiedziałam, który to, który.
- Dobra. – Odpowiedziałam uśmiechając się przy tym wesoło, bardzo polubiłam tę dwójkę.
Wyszliśmy z salonu. Chłopcy poprowadzili mnie po ruchomych schodach.
- Jak się nazywasz? – Zapytał (chyba) George.
-  Laurene Meadow – odparłam.
- Meadow, Meadow…. Kojarzę to nazwisko…
- Już wiem Georg! – Krzyknął Fred – Różdżka Felicji Meadow.
Felicja Meadow była moją pra pra pra babcią. Była wielką czarodziejką, która kiedyś sama stworzyła różdżkę, która posiada magiczną moc. Nikt dokładnie nie wie, co można za jej pomocą dokonać, ale krążyły legendy, że po rzuceniu nią zaklęcia uśmiercającego pozyskuję się cała wiedzę i przechwytuje się dogłębnie umysł osoby zabitej. Wiem tylko, że pewnego czasu wpadła w niepowołane ręce, a nasz ród miał ogromny problem, by odzyskać ją z powrotem. Obecnie różdżka należała do mnie.  Była w naszej rodzinie od wieków, każda nowonarodzona kobieta otrzymywała ją w spadku. Oczywiście nie używałam jej. Była schowana głęboko w mojej walizce i nigdy jej nie wyciągałam. Miała pamiątkową wartość. Nie chciałam wywoływać sensacji. Z reguły wiele osób pytało mnie o to, czy zbieżność nazwisk jest przypadkowa czy to ktoś z mojej rodziny, ale ja sama nigdy nie opowiadałam nic o różdżce.
- To nie przypadek, prawda? To nazwisko? – Zapytał George i wbił we mnie wzrok.
- Nie. Różdżka należała do mojej krewnej. – Odparłam. – No, ale chodźmy już, proszę.
Ruszyliśmy w drogę i po jakimś czasie znaleźliśmy się na parterze. Chłopcy zatrzymali się przed długim, ciemnym korytarzem. Na ścianach powieszone były drewniane pochodnie.
- Oto korytarz do Salonu Ślizgonów. – George wskazał ręką początek korytarza i uśmiechnął się serdecznie. – Uważaj tylko na Snape’a, to opiekun Slytherinu. Jest bardzo nieprzyjemny. Rozpoznasz go po tłustych, czarnych włosach. Wygląda jakby nie mył ich ponad rok!
Fred roześmiał się głośno.
Nagle za plecami usłyszałam zimny, niski głos.
- Dzięki panu, panie Weasley Gryffindor traci 50 punktów za obrażanie nauczyciela, kolejne 50 za szwędanie się wieczorem po zamku a w następny piątek wieczorem zapraszam do swojego gabinetu. Myślę, że to skłoni pana do szacunku do nauczycieli, Weasley. W tej chwili do dormitorium Gryfonów!
Odwróciłam się i ujrzałam człowieka, którego przed chwilą opisywał George. Snape był średniego wzrostu, faktycznie jego włosy nie wyglądały za dobrze. Jego kamienna twarz i surowe, przeszywające spojrzenie powodowało dreszcze, przynajmniej u mnie.
Mężczyzna popatrzył na mnie.
- Uczennica Beauxbatons jak mniemam? – Zapytał mnie i nie czekając na odpowiedź ruszył szybkim krokiem w stronę korytarza. – Za mną.
Udałam się za nim.
- Myślałem, że Panna Parkinson pokazała wam już wszystkim pokoje, zaprowadzę cię do twojej grupy. – Odezwał się.
- Nie proszę pana. Ja chciałam się spotkać z kolegą ze Slytherinu. Nazywa się Zabini Blaise. Moja grupa jest połączona z Gryffindorem … - Bąknęłam nieśmiało i wbiłam wzrok w podłogę.
Snape popatrzył na mnie badawczo
- Dobrze, masz pół godziny na spotkanie z nim, potem wymagam, aby moi podopieczni poszli spać, a Ty masz jak najszybciej wrócić do wieży Gryfonów, zrozumiałaś? I pamiętaj, że to tylko wyjątek, a w inne dni nie będziesz mogła odwiedzać dormitoriów innych grup
- Zrozumiałam i dziękuję – szepnęłam. Marzyłam o tym, żeby oddalić się od niego jak najszybciej.
-Wejściem jest kamienna ściana z zielonym wężem. Hasło wężowa skóra – dodał i zniknął w ciemnościach korytarza.
Niepewnie zrobiłam krok w przód. Miejsce, w którym się znajdowałam nie specjalnie mi się podobało. W porównaniu do pokojów i korytarzy w naszej akademii, miejsce to wyglądało jak więzienie.
Po chwili wędrówki stanęłam przed ścianą. Wzięłam głęboki oddech i dotknęłam jej. Przypomniałam sobie, że muszę wypowiedzieć hasło.
- Wężowa skóra. – Szepnęłam i ponownie dotknęłam ściany.
Rozsunęła się a moim oczom ukazał się wydłużony pokój, do bólu przypominający loch Światło sączyło się z zielonych lamp przywieszonych pod sufitem. We wnętrzu dostrzegłam elegancki kominek, kanapy z eleganckimi obiciami i długi stół.
W momencie, kiedy weszłam wszystkie twarze zwróciły się w moją stronę. Rozejrzałam się i spostrzegłam Zabiniego.
- Laurene! – Krzyknął i podbiegł do mnie, po czym przytulił z czułością. Choć robił to prawie zawsze, spłonęłam rumieńcem. Kątem oka dostrzegłam, że wszyscy się na nas patrzą z dziwnymi uśmieszkami na twarzy. Niektórzy chłopcy zaczęli gwizdać.
- No proszę proszę zimny, nieczuły Blaise okazuje uczucia, kto by pomyślał! – Odezwał się jakiś  ślizgon a wszyscy ryknęli śmiechem.
- Daj spokój Teodor. – Syknął Zabini. – Chodźmy gdzieś indziej, tutaj raczej nie porozmawiamy.
Chwycił mnie za rękę i zaprowadził do swojej sypialni. W pokoju mieściło się 5 jednakowych łóżek zupełnie tak, jak w dormitorium Gryfonów, tyle, że tam było dużo przytulniej. Usiadłam na jednym i zapytałam przyjaciela
- Jak ci się podobał nasz występ prezentacyjny?
- Był świetny. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jakie wywołał on poruszenie wśród męskiej części widowni - zażartował. -  A Tobie podoba się u nas w Hogwarcie?
- Wasza szkoła jest wspaniała. Miałam okazję zapoznać się już ze Snapem czy jak mu tam – powiedziałam.
- Naprawdę? – Spojrzał na mnie z niedowierzaniem. – Właściwie, w której jesteś grupie?
Rozejrzałam się po pokoju i niechętnie udzieliłam odpowiedzi. Zabini nie darzył sympatią gryfonów.
- W Gryffindorze.
Chłopakowi uśmiech momentalnie zszedł z twarzy.
- Gorzej nie mogłaś trafić. – syknął, po czym siadł koło mnie.
- Nie jest źle! – Próbowałam bronić gryfonów i ich domu.
Nagle drzwi do dormitorium otworzyły się z hukiem i do pokoju wpadła rozchichotana dziewczyna, która za rękę trzymała wysokiego blondyna. Był nim Draco. Draco Malfoy.
Poczułam, że robi mi się ciepło. Odruchowo złapałam Blaisa za ramię. Popatrzył na mnie z niepokojem.
Kiedy Draco zobaczył mnie momentalnie puścił dziewczynę, którą trzymał. Zrobił bardzo zaskoczoną minę.
- Co jest Draco ? – Zapytała rozczarowanym głosem.
- Pansy, jutro porozmawiamy. Idź już sobie – szepnął i lekko popchnął ją w stronę drzwi.
Pansy wyszła i zatrzasnęła za sobą drzwi.
- Cześć Laurene. – Draco podszedł do mnie i przytulił mnie.













sobota, 1 lutego 2014

Rozdział IV

Kochani, dziękuję wam bardzo za aktywność :) Każde wejście na bloga bardzo mnie nakręca, powoduje, że z wielką chęcia piszę nowe losy Laurene ;)) Zachęcam do wyrażania opinii w komentarzu. W następnym rozdziale uczennice Beauxbatons będą w Hogwarcie, więc myślę że może was do zainteresować :)
Serdeczne podziękowania dla "Franka Devereaux", która niezwykle pomaga mi, wiele to dla mnie znaczy :)!


MIŁEGO CZYTANIA :)!

Rozdział IV.

Następnego dnia zostałam obudzona przez dziewczyny.

Okazało się, że gdy ja już spałam do naszego pokoju przyszła Madame Sulivan i dała nam plan lekcji.
Wynikało z niego, że jako pierwszą lekcję będziemy mieć zielarstwo, które miało się zacząć za 10 minut. Musiałyśmy bardzo szybko umyć się i ubrać, po czym w biegu zeszłyśmy na lekcję.
- Dzień dobry moje kochane!  – Przywitała nas ciepło nauczycielka zielarstwa Madame Satine. - Na dzisiejszej lekcji nauczymy się zbierać nasiona Asfodelusa, które zapewne wkrótce wykorzystacie na eliksirach do sporządzanie wywaru Żywej Śmierci. Zapytacie teraz jak wydobyć nasiona z tak wielkiej rośliny. A więc …
Reszta lekcji strasznie się ciągnęła. Udało mi się zebrać nasiona jako pierwszej. Berry nie potrafiła dostatecznie się skoncentrować, a nasiona cały czas jej się rozsypywały.
Po zielarstwie miałyśmy 20 minut przerwy, więc udałyśmy się na śniadanie.
Podczas posiłku przysiadła się do nas Zoe.
- Słyszałyście o wielkim meczu Quidditcha w Listopadzie? Do naszej szkoły przyjadą dziewczyny ze szkoły Cabalastique. Podobno grają bardzo dobrze! Mam wielką nadzieję, że wygramy! Mój tata ma przyjechać razem z prezesem Armat z Chudley, żeby wyłapywać młode talenty. - Opowiadała podekscytowana nakładając sobie na talerz górę jajecznicy.
- Będziemy ci kibicować. - Rzekła Matilda z uśmiechem na twarzy. - Jestem pewna, że złapiesz znicza jako pierwsza. Jesteś najlepsza!
Po śniadaniu ruszyłyśmy na kolejne lekcje. Na 2 godzinach lekcji z Panią Sulivan powtarzałyśmy zaklęcia poznane w zeszłym roku. Następnie miałyśmy opiekę nad magicznymi stworzeniami niestety tylko w teorii, ponieważ stworzenia miały zostać sprowadzone dopiero za kilka tygodni, oraz zajęcia dodatkowe, na których ćwiczyłyśmy eleganckie chodzenie i korygowałyśmy naszą postawę. To były zajęcia typowo dla grupy Papillons.


Minęły 2 miesiące nauki, podczas których nie działo się nic ciekawego. Nauczyciele zawalali nas zadaniami, które odrabialiśmy w wolnym czasie. Na zielarstwo musieliśmy zbierać ciekawe okazy w naszym ogrodzie. Dostałam List od Zabiniego, w którym rozemocjonowany opisywał przygotowania w Hogwarcie do naszego przyjazdu. Mimo tego Dni były bardzo monotonne, wszyscy czekali  na jakiekolwiek wydarzenie, które przełamałoby schemat.
W końcu nadszedł dzień 15 listopada, dzień meczu Qudditcha. W szkole panowała wspaniała atmosfera. Wszystkie uczennice poprzebierały się w specjalne sportowe szaty i założyły szaliki z herbem szkoły, aby kibicować reprezentantkom Beauxbatons. Przed rozgrywką spotkałam się z Zoe aby życzyć jej szczęścia.
- Jejku, boję się! - Powiedziała rzucając mi się na szyję. - One wydają się być naprawdę dobre.
- Zoe, ty nie dasz rady? - Zapytałam ją.
- Nie wiem, ja się nigdy tak bardzo nie stresowałam. - Wyszeptała.
- Poradzisz sobie, wierzę w to. - Poklepałam ją po plecach. - Zobaczymy się na stadionie.
Miejsce, na którym miał odbywać się mecz było oddalone od naszej szkoły o kilka kilometrów. Można tam było dojechać powozami szkolnymi. Razem z Berry i Matildą siadłyśmy do jednego z nich. Po drodze zaczęłyśmy przypominać sobie przyśpiewki dopingujące drużynę.
Kiedy już byłyśmy na miejscu weszłyśmy metalową drabiną na trybuny. Rozciągał się z nich widok na ogromne boisko, na przeciwległe trybuny na których zasiadali kibice Cabalastique odziani w pomarańczowe szaty.
Stopniowo nasi kibice docierali na miejsce, stadion wypełniał się podekscytowanymi uczennicami. Wszyscy w napięciu czekali na rozpoczęcie meczu.  Po chwili na boisku pojawił się jakiś nieznajomy nam mężczyzna.
- Witajcie zgromadzeni tutaj kibice! Jestem ministrem z Departamentu Magicznych Gier i Sportów. Będę sędziował konfrontację między reprezentacją Beauxbatons, a drużyną ze szkoły Cabalastique. Powitajmy gromkimi brawami gości!·Kibice w pomarańczowych szatach powstali i zaczęli głośno klaskać i krzyczeć imiona dziewczyn, które właśnie wchodziły na pole do gry.  Na czele tego zespołu szła bardzo wysoka i szczupła dziewczyna. Wydawała się być bardzo pewna siebie. Za nią kroczyło dumnie 6 pozostałych zawodniczek.
-A teraz zapraszamy gospodarzy! - Krzyknął sędzia.
Wraz z Matildą i Berry zaczęłyśmy piszczeć i klaskać jak najgłośniej potrafiłyśmy. Zobaczyłyśmy na boisku Zoe. Wyglądała znakomicie w sportowym uniformie. W ręku trzymała najnowszy model miotły, Błyskawicę. Pomachała do nas. ·Minister poprosił kapitanów obu drużyn do środka. Zoe uścisnęła rękę wysokiej dziewczyny z Cabalastique i korzystając z ostatnich chwil przed rozpoczęciem spotkania podeszła do koleżanek z zespołu i żeby zmotywować je.
- Na gwizdek zaczynamy. Na miotły. -  Odezwał się pan minister.- Raz, dwa, trzy!- Dmuchnął w gwizdek tak głośno, że aż musiałam zatkać uszy.
Znicz wystrzelił w powietrze. Kapitanka przeciwników odepchnęła się od ziemi i jak szalona pognała za nim.
- Zoe leć, no dalej! – Za plecami usłyszałam krzyki.
Odwróciłam się i ujrzałam Pana Russo, ojca mojej przyjaciółki. Obok niego siedział niski mężczyzna, prawdopodobnie Prezes Armat z Chudley.
- Dzień dobry panie Russo! - Przywitała się Berry.
- Oh, witajcie dziewczynki. - Odpowiedział nam i zajął się dopingowaniem córki.·Po 10 minutach Calabastique prowadziło 40 do 20. Jedna ze ścigających z naszej drużyny została uderzona tłuczkiem w rękę i miała problem, żeby utrzymać się na miotle.
Zoe najprawdopodobniej zobaczyła znicza, co nie umknęło uwadze jej przeciwniczce.
Obie ruszyły z impetem. Leciały ramię w ramię, wykonując przy tym różne akrobacje na miotle. W pewnym momencie Zoe wyciągnęła rękę, pochyliła się do przodu i złota kulka znalazła się w jej ręce.
- Koniec meczu! Zoe Russo złapała znicz! Brawa dla Beauxbatons! – Ryknął sędzia, czekając na odzew kibiców.
Uczennice naszej szkoły zaczęły śpiewać i wiwatować na cześć wygranych.
- To moja córka! Złapała znicza! - Wrzasnął tata naszej bohaterki.

- Zoe, byłaś wspaniała! - Pogratulowałyśmy koleżance, kiedy po skończonym meczu spotkałyśmy się w pokoju ogólnym w Akademii. Było to miejsce gdzie spotykały się osoby z różnych grup i gdzie mogły miło spędzić czas
- Ręce mi się trzęsą. - Odparła podekscytowana i usiadła na kanapie.
-Jestem przekonana, że ten łowca talentów, który był z twoim tatą weźmie cię pod uwagę. - Powiedziała Matilda. - Ale trzeba też przyznać, że Calabastique też grały całkiem nieźle.
- To prawda. – Potwierdziła Zoe. – Szczególnie ta szukająca. W pewnym momencie byłam pewna. źe to ona złapie znicz. W ogóle, gdy siedziałam w namiocie dla zawodników tamte dziewczyny mnie obgadywały. Chyba nie wiedziały, że je słyszę. Mówiły, że mecz na pewno nie będzie sprawiedliwy  ze względu na mojego tatę, który przekupi sędziego. Że zapewne jestem rozpieszczona i tak dalej.
- Dobry żart. - Powiedziałam z pogardą. - Mogłyby zająć się sobą a nie plotkować o innych. W dzisiejszych czasach tak wiele jest osób, które mieszają się nie w swoje sprawy.
- Masz rację Laurene. - Zoe przytaknęła. - Może zrobimy coś ciekawego?
Postanowiłyśmy się trochę rozerwać i zagrać w naszą ulubioną grę – gragulki.
Matilda była mistrzem i zawsze ogrywała nas bez trudu. Teraz było tak samo, dziewczyna zwyciężyła i była w wyśmienitym humorze do końca dnia.


Kolejne tygodnie nauki minęły w mgnieniu oka. Na zajęciach dodatkowych ćwiczyłyśmy układ prezentacyjny, ponieważ wyjazd do Hogwartu zbliżał się wielkimi krokami. Madame Maxime pragnęła, by nasza Akademia wypadła jak najlepiej a nawet lepiej niż w zeszłym roku. Układ polegał na artystycznym przedstawieniu atutów uczennic i zalet samej Akademii Beauxbatons. Bardzo mi się podobał. Dostałyśmy specjalne szaty wyjściowe, w których wyglądałyśmy niczym nimfy. W przeddzień wyjazdu podczas kolacji pani dyrektor podała nam szczegóły wyprawy.
- Jutro o godzinie dziesiątej zbieramy się przed głównym wejściem do Akademii. Pan Aulus pomoże wam z walizkami.Pamiętajcie kochane jedziemy na 3 miesiące, więc weźcie wszystkie rzeczy. Mam nadzieję, że rodzice wszystkich z was wyrazili zgodę na wyjazd. A teraz zmykajcie do łóżek, jutro czeka nas długa droga.
W sypialni długo leżałam i nie potrafiłam spać. Cieszyłam się ze spotkania z Zabinim w Hogwarcie, jednocześnie uświadomiłam sobie, że będę mogła poznać bliżej Dracona. Chciałam zobaczyć jak będzie się zachowywać. Postanowiłam jeszcze wysłać jutro rano sowę do mamy, żeby podać jej szczegółowe informacje. Była raczej pozytywnie nastawiona do wyjazdu. Nie rozumiałam, czemu niektórzy rodzicie nie pozwalali dzieciom jechać.  Po moich długich namyśleniach udało mi się zasnąć. 




środa, 15 stycznia 2014

Rozdział III

Chcę was przerposić z całego serca za moją nieobecność na blogu. Zgubiłam pendrive'a na którym miałam dalszą część tego opowiadania, na szczęście znalazł się i będę publikować dalej. Zapraszam do komentowania tego rozdziału, ponieważ każdy, nawet krótki komantarz motywuje mnie do działania i staram się poprawić ewentualne błędy. MIŁEGO CZYTANIA :)!

Rozdział III
Rano ze snu wyrwały mnie krzyki mamy.
- Kochana, wstawaj, bo spóźnisz się na pociąg. Zawiozę cię, tylko zbieraj się szybko.
Zwlokłam się z łóżka i podeszłam do lustra. Wyglądałam koszmarnie. Splątane włosy, podkrążone oczy.  Poszłam do łazienki żeby ogarnąć się przed wyjazdem. Ubrałam się w szatę i uczesałam moje długie blond włosy, które uwielbiałam. Zeszłam na dół na śniadanie.
- No nareszcie - powitała mnie mama, po czym dała mi całusa w policzek. – Pamiętaj żeby często pisać nam listy jak tam mija Ci rok szkolny. Będę tęsknić kochanie.
- Mamo, przecież to nie pierwszy raz. - Poklepałam ją po plecach po męsku. - Damy radę.
Szybko wpakowałam sobie do ust kanapkę z serem, wzięłam walizki i wsiadłam z mamą do samochodu.

Na szczęście zdążyłam na pociąg. Pożegnałam się z mamą i wsiadłam do wagonu dla 6 klasistów.
- Laurene – usłyszałam za plecami wołanie.
- Cześć Matilda - przywitałam koleżankę. - Gdzie siedzicie?
Matilda wzięła mnie za rękę i zaprowadziła do przedziału. Siedziały tam moje koleżanki Stella Swan, Berry Colins i Zoe Russo. Przywitałam się z każdą i usiadłam.
- Jak wakacje? - zapytała mnie Zoe.
- W porządku, trochę się nudziłam. Nigdzie nie byłam, moi rodzicie pracowali.
A wam jak minęło?
- Ja i Stella byłyśmy w Maroko - kontynuowała Zoe. Berry pojechała do babci do Francji.
Rozmawiałyśmy o wakacjach, o planach na ten rok szkolny, kiedy w pewnym momencie drzwi przedziału otworzyły się i weszła pani Sullivan.
- Witajcie moje kochane. Mam dla was wiadomość. W tym roku zresztą jak w poprzednim zostałyśmy zaproszone na 3 miesiące do szkoły Magii w Hogwarcie. Profesorowi Dumbledoreowi, który jest tam dyrektorem bardzo podobała się integracja i nawiązywanie przyjaźni podczas tamtego wyjazdu, więc postanowił ponownie nas zaprosić. Cieszycie się?
Uśmiechnęłyśmy się promiennie i zaczęłyśmy plotkować o wyjeździe.
Po dłuższym czasie jazdy postanowiłam przejść się po pociągu, minęłam kilka przedziałów i usłyszałam śmiechy i czyjś podniecony głos. Zatrzymałam się na chwilę żeby posłuchać.
- Jejku, mam nadzieję, że w tej szkole są jacyś przystojniacy.
Poznałam głos Deyny. Była to dziewczyna, której nie lubiłam chyba najbardziej w całej szkole.
Była arogancka, wydawało jej się, że jest najlepsza. Ona zresztą też za mną nie przepadała, nie przepuściłaby okazji żeby skomentować mój wygląd albo zachowanie. Przewróciłam oczami.  Ona mówiła tylko o dwóch rzeczach - o wyglądzie i o chłopakach.
Niestety Deyna też była w Papillons, miałam z nią wszystkie lekcje, na szczęście dużo wolnego czasu spędzała z koleżankami z innych grup, więc nie musiałam jej widywać za często, kiedy miałyśmy czas wolny.
- Jak w zeszłym roku moja siostra była w Hogwarcie to podobno poznała jakiegoś przystojnego chłopaka, ponoć z charakteru był nie za fajny, ale to nie ma znaczenia. Był od niej rok młodszy, ale wyglądał na starszego. Nazywał się Drako czy jakoś tak…
Zbladłam. Kompletnie zapomniałam o Draconie. Od ostatniej rozmowy z Zabinim ani razu o nim nie pomyślałam.  Zresztą nawet nie miałam czasu na rozmyślania i przypuszczenia.
Poczułam ucisk w brzuchu. Z jednej strony pragnęłam go zobaczyć, poznać lepiej a z drugiej bałam się, że omota mnie tak jak mówił Zabini.
Wróciłam na swoje miejsce, wyciągnęłam z torby moją ulubioną książkę i pogrążyłam się w lekturze.
W końcu dojechaliśmy do Beauxbatons. Wysiadłyśmy z pociągu.
Z daleka dostrzegłam już strzeliste wieżyczki zamku, w którym mieściła się nasza szkoła.
Budowla nie była wysoka, lecz była bardzo duża. Na frontowej ścianie znajdowało się ogromne okno z herbem naszej szkoły. Kiedy świeciło słońce witraż mienił się na różne kolory. Gdzieniegdzie znajdowały się złote wstawki, budynek wyglądał bardzo elegancko.
Przed nim można było dostrzec wielki ogród, w którym rosły różne gatunki róż.
Nasza dyrektorka miała słabość do pięknych kwiatów, co roku sadziła nowe a ogród wciąż się rozrastał. W centralnej części była fontanna, a naokoło niej złote ławeczki. W pogodne dni często spędzałam tam czas wraz z Matildą i innymi dziewczynami.
- Dziewczynki ruszamy. - Usłyszałam głos Madame Sulivan.
Szybkim krokiem poszłyśmy za nauczycielką.
Kiedy już znalazłyśmy się w głównym holu skręciłyśmy w lewo. Weszłyśmy do Sali Prezentacyjnej, gdzie zwykle odbywały się ważne uroczystości, rozpoczęcia i zakończenia roku. Pomieszczenie było dosyć duże, przy ścianach znajdowały się piękne złotoróżowe kanapy, na których zasiadały uczennice Beauxbatons, natomiast w samym środku stało 20 foteli, dokładnie tyle, ile było nauczycieli. Jeden z foteli był wyższy od innych, różnił się także kolorem obicia i wzorami. Od razu można było poznać, że jest to miejsce dyrektora.
W Sali panował chaos, najmłodsze dziewczynki, które dopiero zaczynały naukę w tej szkole rozglądały się z niepokojem, szukając osoby, która powiedziałaby im, co mają robić. Aulus, woźny naszej szkoły krzątał się między wszystkimi starając się pomóc nam odnaleźć swoje walizki. Szczerze mówiąc takiego bałaganu nie widziałam dawno.
-Dziewczynki proszę o uwagę! - Swą przemowę zaczęła Madame Maxime, dyrektorka szkoły. W Sali zapadła cisza, wzrok wszystkich skupił się na przemawiającej kobiecie. - Starsze uczennice wiedzą, gdzie mają zasiąść, znają swoich opiekunów, natomiast was moje najmłodsze różyczki prosiłabym abyście ustawiły się w rzędzie
Dziewczynki stanęły równo i czekały na dalsze polecenia.
- W naszej szkole są 4 grupy. Papillons czyli motyle to grupa dziewczyn niezwykle delikatnych i pięknych wewnętrznie jak i zewnętrznie. W grupie tej przywiązujemy wagę szczególnie do nauczania magii lekkiej, przydatnej. Drugą grupą są Loups, czyli wilki. Tutaj należą osoby, które wiedzą, do czego dążą, szczególnie zwracamy uwagę na ich wysportowanie, ćwiczymy quidittch i nie tylko. Dalej są Hiboux, czyli sowy. Do tej grupy należą dziewczęta niezwykle zdolne, inteligentne i mądre. Nauka jest tu na najwyższym poziomie, a od dziewczyn tych oczekuje się dużo więcej niż od innych, ale ich sukcesy są doceniane. Ostatnią grupą są, Licornes, czyli jednorożce. Tutaj najwięcej jest dziewczyn kreatywnych, zainteresowanych muzyką, sztuką czy malarstwem.  Przez pierwsze 2 lata w Beauxbatons, nie będziecie przydzielone do żadnej z grup gdyż, jako młode dziewczynki musicie dopiero poznać ogólne zasady magii. Dopiero po tym czasie będziecie mogły wybrać coś, co was naprawdę interesuje. Tak, więc już dzisiaj zostaniecie podzielone na 4 grupy tak zwanych Petites. Zapraszam was bliżej.
Dziewczynki ruszyły nieśmiało do fotela madame Maxime. Obok niej stało już 4 nauczycieli, którzy mieli zostać ich opiekunami.
- Jak się nazywasz różyczko?- zapytała łagodnie dyrektorka.
- Anabelle Floral - odrzekła nieśmiało dziewczyna przygryzając wargi.
-Dobrze. Będziesz w grupie madame Satine.
Pani Satine była naszą nauczycielką zielarstwa. Bardzo ją lubiłam, ponieważ zawsze potrafiła wytłumaczyć nam nawet najtrudniejsze zagadnienia. Kobieta słynęła z wielkiej cierpliwości, dla tego uczennice darzyły ją sympatią.
Cała procedura przydziału dziewczynek do grup trwała może 15 minut, po czym dziewczyny z 2 klas decydowały, do jakiej grupy chcą należeć. Najwięcej z nich decydowało się na Licornes.
Osobiście wybrałam Papillons ze względu na rozmowę z dyrektorką. Na początku chciałam należeć właśnie do Jednorożców, jednak kobieta przekonała mnie słusznymi argumentami.
Stwierdziła, że mam dużo wdzięku i będę mieć wielkie możliwości w przyszłości po kształceniu się w Motylach.
Gdy wszystkie formalności dobiegły końca udałyśmy się do Sali Głównej. Było to duże pomieszczenie, znacznie większe od Sali Prezentacyjnej. Znajdowały się tu 4 rzędy stołów, specjalnie dla każdej z grup. Nauczyciele zajmowali miejsce na podwyższeniu, tak żeby mogli wszystkich dobrze widzieć. Na stołach Nie było żadnych potraw, gdyż w naszej szkole na rozpoczęcie i zakończenie roku sami decydowaliśmy, co będziemy jeść. Polegało to na tym, że na określony znak wszyscy niewerbalnie (dla niewtajemniczonych niewerbalnie oznacza w myślach) wymawialiśmy życzenie, dotyczące potrawy, którą chcielibyśmy zjeść. Każdy miał to, co lubi.
Koło mnie przy stole siedziały Matilda i Berry.  Niestety reszta moich przyjaciółek należała do innych grup. Zoe była w Loups, co z resztą nie ulegało wątpliwości. Była bardzo energiczną i pozytywną osobą. Należała do szkolnej drużyny Quidditcha, grała na pozycji szukającego, co wychodziło jej znakomicie. Talent odziedziczyła po ojcu, Cedricu Russo, który był dawnym, sławnym graczem Armat z Chudley. Dziewczyna też wiązała swoją przyszłość z tym sportem.
Stella Swan była w Licornes. W szkole znana była z pięknego głosu i umiejętności śpiewania.
Dziewczyna odnosiła sukcesy pozaszkolne, podobno kiedyś nawet wystąpiła na komercyjnym koncercie z zespołem Fatalne Jędze, ale ile w tym było prawdy, nie wie nikt.
- Mmm, ale pycha - powiedziała ledwo słyszalnie Berry, która miała zapchane usta indykiem w czekoladzie. - Ej Laurene, czemu masz pusty talerz?
- Szczerze mówiąc nie zdążyłam się jeszcze zastanowić, na co mam ochotę, chyba coś lekkiego - odrzekłam. Po chwili pojawiła się sałatka z pomidorami. Zaczęłam jeść ze smakiem
- Tak strasznie już chcę do tego Hogwartu - powiedziała Matilda podekscytowana.- Jestem bardzo ciekawa jak tam jest, czy ich szkoła różni się bardzo od naszej i w ogóle. Może zapoznamy tam kogoś?
- No mam nadzieję - odparła Berry. - Dziewczyny plotkują o tamtejszych przystojniakach.
Oh, może nareszcie poznam miłość mego życia, miłość jak z bajki, z happy-endem, niczym opowieści Szekspira, Romeo i Julia. Oh! - Berry westchnęła teatralnie.
Momentami wraz z Matildą zastanawiałyśmy się, czemu Berry wybrała Motyle zamiast Jednorożców. Pasowałaby tam jak ulał. Była marzycielką, emocjonowała się sztuką i powieściami. Jednym słowem była artystyczną duszą. Prawdopodobnie to jej mama miała duży wpływ na decyzję.
- Masz rację, ja też chciałabym przełamać tą rutynę- stwierdziła Matilda żartobliwie. - CHŁOPCY Z HOGWARU SZYKUJCIE SIĘ, BO NADCHODZIMY !
- Pff, z pewnością któryś zwróci na ciebie uwagę, Ruckle. Jesteś zbyt mało atrakcyjna. No, ale co poradzisz, niektórzy mają więcej urody a niektórzy mniej. Ty niestety należysz do tych, którzy urodą nie grzeszą. Ty i Te twoje przyjaciółeczki mogłybyście odpuścić sobie takie rozmowy.
Naszą rozmowę przerwała nam Deyna. Ona zawsze musiała wtrącać się w nieswoje sprawy, zawsze potrafiła zepsuć nam humor.
- Odejdź, bo nie ręczę za siebie - warknęłam i odruchowo podniosłam się z krzesła. Może i byłam bardzo spokojna, ale kiedy ktoś obrażał moje przyjaciółki stawałam się waleczna niczym lew.
- Siadaj nie warto się przejmować. - Uspokajała mnie Berry.
Deyna zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów.
-A Ty Meadow chyba przytyłaś, na nic ta cała dietka?- Powiedziała z drwiącym uśmieszkiem na twarzy i odeszła chichocząc.
-Uhhh nie znoszę tej dziewczyny! - Usiadłam powrotem i z ogromną siłą wbiłam widelec w pomidora, aż trysnęło.
- Za bardzo się przejmujesz, Laurene - powiedziała łagodnie Matilda i pogładziła mnie po ramieniu. - Ona już taka jest, nie zmieni swojego podejścia.
Resztę wieczoru spędziłam w sypialni, którą dzieliłam z najbliższymi koleżankami.
Szybko zasnęłam, byłam bardzo zmęczona całym dniem.