piątek, 24 kwietnia 2015

Rozdział VIII

Drodzy czytelnicy, chciałabym Wam bardzo podziękować za ciepłe słowa, wszystkie komentarze i każdą aktywność :) Jest to bardzo motywujące i ogromnie się cieszę, że odwiedzacie mojego bloga.
Nie zdradzając dalszych losów Laurene mogę Wam tylko powiedzieć, że w najbliższych rozdziałach czeka Was zaskoczenie i mogę zapewnić, że historia jest inna niż wszystkie, dlatego liczę na cierpliwość :) 

Zachęcam do komentowania, każde słowo napisane przez Was jest dla mnie niezwykle ważne.
Rozdział króciutki, ale myślę, że będzie Wam się podobał
Miłego czytania :)

Rozdział VII.
To był bardzo pracowity tydzień. Nauczyłam się wielu nowych rzeczy. Najbardziej podobały mi się lekcje obrony przed czarną magią, miałam dobry kontakt z profesorem Lupinem. Dużą trudność sprawiało mi zielarstwo, nie potrafiłam zapamiętać nawet najprostszych pojęć. Byłam zachwycona Hogwartem i cieszyłam się, że zostanę tu tak długo. Co ciekawe, bardzo spodobał mi się quidditch. Kilka razy poszłam pograć na boisko z Zoe. Na jednym treningu zobaczyłam, że Draco i Zabini oglądają moje wyczyny na miotle. Obaj zgodnie przyznali, że całkiem nieźle mi idzie.
Byłam też w ciągłym kontakcie z rodzicami, co kilka dni wysyłaliśmy sobie listy.
Popołudnia spędzałam z Matildą, Zoe ,Berry i Stellą. Pewnego razu, kiedy siedziałyśmy wszystkie razem na dziedzińcu transmutacji Matilda zaczęła rozmowę:
- Dziewczyny, czy to jest możliwe że żadna z nas jeszcze nie została zaproszona na bal?
- Ja już mam partnera – odpowiedziała dumnie Stella.
Wszystkie wytrzeszczyłyśmy oczy.
- Nic nam nie mówiłaś! – Oburzyłam się.
- Jakoś nie  było okazji – skłamała dziewczyna. Codziennie rozmawiałyśmy, więc była to słaba wymówka.
- Powiedz nam, kto jest tym szczęściarzem! – Zoe wstała i siadła koło Stelli: – No dalej, może to Harry Potter? A może...
- Nie, to Lee Jordan. Jest naprawdę miły.
- Zazdroszczę Ci – odpowiedziała smutno Matilda. – Mnie nie nikt nie zaprosi, mówię wam.
- Jesteś pesymistką. Ja się tym  nie przejmuję. Ale mam nadzieję, że wybiorę się z Oliverem Woodem, poznaliśmy się na treningach quidditcha. Jest kapitanem drużyny, świetnie nam się rozmawia. A ty Laurene?
- Szczerze mówiąc jeszcze nie dostałam zaproszenia – odrzekłam i zabrałam się za czytanie książki.

 W weekend odbyło się wyjście do Hosmeade. Była to malutka wioska zamieszkana w pełni przez czarodziejów. Panowała tu wspaniała atmosfera, wąskie uliczki i wysokie domki wyglądały cudownie w świetle zachodzącego słońca.
Szliśmy całą grupą gryfonów i uczennic Beauxbatons. Byłam zajęta rozmową z Fredem i Georgem Weasleyem, którzy z wielkim przejęciem opowiadali mi o sklepie Zonka.
- Proszę mnie posłuchać! – krzyknęła  profesor McGonagall. - Mamy godzinę 18, macie czas wolny do 21.  Proszę żeby panny z Papillons nie chodziły same, aby się nie zgubiły. Pani Sullivan została w zamku, więc jesteście pod moją opieką.
Po tych słowach uczniowie rozeszli się w kilkuosobowych grupkach. Zostałam z Matildą i dołączyli się do nas bliźniacy.
- To co dziewczyny? Idziecie z nami do Zonka? – zapytali  jednocześnie.
- Chętnie, ale najpierw napiłabym się czegoś – Powiedziała Matilda. – A ty Laurene?
- Ja też. Jest tu jakaś gospoda, kawiarnia?
- Pod Trzema Miotłami, serwują tam najlepsze kremowe piwo na świecie! – odparł entuzjastycznie George. – Musicie iść ciągle prosto i potem w prawo, a my lecimy do Zonka.
Wesleyowie opuścili nas, a my wolno szłyśmy w kierunku wskazanego miejsca.
W połowie drogi dołączył się do nas Dean Thomas, kolega z Gryffindoru.
- Wybaczcie, że przeszkadzam, ale chciałem z tobą porozmawiać Til... eee, to znaczy Matildo – oznajmił nieco onieśmielony.
Wytrzeszczyłam oczy. Til? Przecież tego zdrobnienia używałam tylko ja.
- Jasne.– Odparła cicho Matilda i udała się za Deane’m. W jej oczach dostrzegłam dziwny błysk. Czułam, że o czymś mi nie powiedziała. Odwróciła się jeszcze przez ramię i pomachała mi, po czym zniknęła za rogiem.
Na ulicy mijałam puchonów, krukonów i ślizgonów a razem z nimi moje koleżanki ze szkoły uśmiechające się do mnie. Szłam ciągle przed siebie według wskazówek bliźniaków, aż w końcu doszłam do Pubu Pod Trzema Miotłami. Już przez okno zobaczyłam, że wszystkie miejsca są zajęte, więc postanowiłam znaleźć inne miejsce, gdzie będę mogła się czegoś napić. Skręciłam w lewo, szłam bardzo wąską uliczką a po jakimś czasie doszłam do Karczmy o nazwie Pod Świńskim Łbem. Nieśmiało otworzyłam stare, drewniane drzwi i weszłam do środka. Pomieszczenie było ciemne i nieprzyjemne. Weszłam dalej, lecz nie zobaczyłam tam żadnych uczniów Hogwartu. Nagle zza lady wyłonił się barman o przerażającym wyrazie twarzy, który czyścił naczynia za pomocą brudnej ścierki.
- Co podać? – odezwał się szorstkim, niskim głosem.
- Jest kremowe piwo?- Zapytałam nieśmiało robiąc mały krok w tył.
- Nie ma – odpowiedział barman i wypuścił z rąk kufel, który rozbił się z hukiem na kamiennej posadzce.
Mężczyzna wyszedł zza lady i powoli zbliżał się do mnie. Zrobiłam kolejny krok w tył.
Nagle poczułam że ktoś łapie mnie za biodra, z przerażenia głośno pisnęłam.
- Spokojnie – usłyszałam za sobą męski głos. Kiedy obróciłam zobaczyłam Dracona.
 – Jesteś bezpieczna.
Chłopak bardzo mnie przestraszył, serce biło mi bez opamiętania. Bez zawahania wyszłam z karczmy i szybkim krokiem udałam się w kierunku Trzech Mioteł.
- Zaczekaj! -  krzyknął. – A jakieś słowa podziękowania za obronę przed dziwnym barmanem? Nie wiadomo, co chodzi mu po głowie
- Dziękuję  – powiedziałam . – Ale dostałam prawie zawału przez Ciebie. Poza tym nie lubię, gdy ktoś mnie dotyka, nie życzę sobie tego.
Malfoy zrobił smutną minę.
- Przepraszam Laurene, nie chciałem żebyś odebrała to jako coś złego. W ogóle możesz mi powiedzieć dlaczego wybrałaś się do Świńskiego Łba? - Popatrzył na mnie ze zdziwieniem. – I powiedz z kim tak nieodpowiedzialnym szłaś, że zostawił Cię samą w obcym miejscu?
- Szłam z Weasleyami, ale…
- Wszystko jasne – burknął Draco. – Pewnie poszli oglądać swoje głupie zabawki do sklepu Zonka.
- Oni są bardzo mili! – Sprzeciwiłam się.
- Ta, bardzo.
- Co do mojego wyjścia do karczmy – szybko zmieniłam temat - nie sądziłam, że jest to tak obskurne miejsce. Chciałam napić się kremowego piwa, a w Trzech Miotłach nie ma już miejsca.
- Nadal masz ochotę się czegoś napić? Miejsce na pewno się znajdzie, o to się nie martw.
- Chętnie – odpowiedziałam mu i udaliśmy się w stronę Pubu.
W środku, tak jak przypuszczałam, był straszny tłok. Zobaczyłam Matildę i Deana siedzących pod oknem zajętych konwersacją. Til wyglądała na szczęśliwą.
Draco poprosił mnie o chwilę cierpliwości, a gdy wrócił oznajmił, że zamówił piwo.
Zaprowadził mnie do jedynego wolnego stolika w samym rogu sali tuż obok kominka.
- Smakuje Ci?- Zapytał kiedy zrobiłam pierwszy łyk.
- Bardzo – odpowiedziałam.
Malfoy przybliżył się do mnie i palcem starł mi wąs z piwnej piany.
- Ekhem.
Usłyszałam za plecami chrząknięcie.  Stał tam Zabini Blaise z poważną miną.
- Draco, Pansy chce Ci coś powiedzieć – zaczął mój przyjaciel.
- Akurat teraz? – zapytał drwiąco Draco.
- Tak właśnie w tym momencie. Mówi, że to ważna sprawa - odparł Zabini ukradkiem zerkając na mnie. Uśmiechnęłam się do niego.
- To sobie poczeka – powiedział ostro i dobitnie Malfoy. – Jestem zajęty nie widzisz?
Zrezygnowany Blaise odszedł kilka kroków od naszego stolika.
- To na czym stanęliśmy? – szepnął Draco i ponownie zbliżył się do mnie, tym razem innym celu.
- A jeszcze jedno! – Powiedział głośno Blaise, który ponownie, niby przypadkiem znalazł się obok nas. – Masz dzisiaj dyżur u Snape’a.
- Świetnie, a teraz czy mógłbyś nas zostawić samych bo widzę, że nie zrozumiałeś za pierwszym razem idioto! – Warknął Draco.
- Spokojnie – powiedziałam i odsunęłam się od niego.
Byłam wstrząśnięta zachowaniem Malfoya. Był arogancki i nieprzyjemny, zupełnie taki, jak opisywali go inni. Może ukrywa coś przede mną? A może miły dżentelmen to jego prawdziwa twarz ? Nic z tego nie rozumiałam.
Siedzieliśmy w ciszy. Dopiłam resztę kremowego piwa i już chciałam się zbierać, kiedy Draco przemówił do mnie.
- Przepraszam, że się zdenerwowałem. Po prostu Zabini ostatnio strasznie mnie denerwuje, wtyka nos w nieswoje sprawy. Wybrał sobie odpowiedni moment żeby rozmawiać o Pansy. Pff, żałosne.
- Rozumiem, ale w ten sposób stawiasz mnie w niezręcznej sytuacji. Blaise to mój przyjaciel, twój też i nie chce żebyście się kłócili.
- Dobrze, Laurene. Może pójdziemy do Miodowego Królestwa?

Dwadzieścia minut później byliśmy już w najchętniej odwiedzanym przez uczniów Hogwartu miejscu.
- Czekoladowe żaby, dyniowe paszteciki, pieprzne diabełki czy może fasolki? – Zapytała mnie sympatyczna pani stojąca za ladą.
- Poproszę fasolki – odpowiedziałam. – A Ty Draco?
- W tym sklepie nie ma nic co byłoby tak słodkie jak Ty. - szepnął mi do ucha.- Dla mnie pieprzne diabełki.
Wyszliśmy z zakupami na zewnątrz. Do zbiórki zostało nam pół godziny więc postanowiliśmy się przespacerować. Rozmawialiśmy o naszych rodzicach, byliśmy ciekawi jak mijają im dni i co nasi ojcowie robią w ministerstwie. Potem zaczęliśmy rozmowę na temat Quidditcha. Malfoy był ekspertem w tej dziedzinie. Z resztą miałam wrażenie, że na wszystkim zna się dość dobrze.
- Czas mija bardzo szybko, do balu zostały niecałe trzy tygodnie, a za tydzień próba – zaczęłam, sięgając ręką po fasolkę Bertyego Botta.
- Myślę, że będzie wspaniały, ale tak naprawdę wszystko zależy od towarzystwa. – Mówiąc to Draco pogładził mnie po dłoni. Zakręciło mi się w głowie, tak jak za pierwszym razem kiedy poczułam jego perfumy. – Masz już partnera na wieczór?
- Nie mam, nie dostałam żadnych ofert. – zaśmiałam się i popatrzyłam chłopakowi w oczy.
- Laurene, czy zechciałabyś iść ze mną na bal?
Przeczesałam delikatnie palcami moje długie, jasne włosy po czym zwróciłam się do chłopaka.
- Bardzo chętnie. – uśmiechnęłam się nieśmiało i spłonęłam rumieńcem.
Draco obiął mnie ramieniem i powiedział żartobliwie
- Tata pochwaliłby mój wybór.


Po powrocie do Hogwartu pierwsze co zrobiłam, to napisałam krótki liścik do mamy, w którym opisywałam wyjście do Hosmeade i przekazałam informację z kim idę na bal.
Poprosiłam też mamę, by przysłała mi jakąś elegancką sukienkę. Myślałam o bladoróżowej, którą kupiłam na początku wakacji. Chciałam wyglądać zjawiskowo.
- Matilda, masz już kreację na bal? – Zapytałam przyjaciółki która właśnie weszła do dormitorium.
- Szczerze mówiąc nie zastanawiałam się nad tym – odparła i usiadła koło mnie na łóżku. – Wiesz, że Dean chcę ze mną pójść?
- To super! Wydaje się być bardzo fajnym chłopakiem.
- Tak, w dodatku ma wiele zainteresowań. Świetnie maluje, mówię ci. – powiedziała rozmarzonym głosem. - Tak w ogóle to chciałam ci coś powiedzieć.
Popatrzyłam na przyjaciółkę i kiwnęłam głową.
- Zauważyłam, że często spędzasz czas ze ślizgonami, w szczególności z Malfoyem i Blaisem prawda?
- Zgadza się – odpowiedziałam. - Coś w tym złego?
- Niby nie, ale uważam że to nie jest odpowiednie dla ciebie towarzystwo. Zdaję sobie sprawę, że Zabini to twój przyjaciel od wielu lat a Draco pokazuje się z jak najlepszej strony, ale nie wiem co mam o tym myśleć. Wczoraj w przerwie pomiędzy lekcjami widziałam jak Malfoy naśmiewał  się z Hermiony. Wyzywał ją od szlam. To okropne! Chwilę później doczepił się do Ginny  i obrażał Freda i Georga.  Kiedy przyszli jego koledzy wymądrzał się, jaki on to ma dom, ile zarabia i jak wysoko postawiony jest jego ojciec.
- Zgadzam się z tym -  do rozmowy włączyła się Berry. – Laurene bądź ostrożna. Kilka dni temu, kiedy przechodziłam obok gabinetu Snape’a usłyszałam jego rozmowę z Malfoyem.
Snape pytał się Dracona, jak mu idzie. Chłopak odpowiedział mu słowami „Wszystko idzie zgodnie z planem, bardzo zbliżyłem się do Laurene Meadow”. Chyba coś jest nie tak, nie sądzisz?
Wszystko idzie zgodnie z planem? Znajomość ze mną miałaby być zaplanowana?
Wybiegłam z pokoju, chciałam jak najszybciej dowiedzieć się co to wszystko ma znaczyć.
Odruchowo skierowałam się schodami w dół w stronę lochów, bo wiedziałam, że tam spotkam Dracona.

wtorek, 21 kwietnia 2015

Rozdział VII

WIELKI POWRÓT !
Nie było mnie tu tyle czasu, muszę Was bardzo przeprosić. Zupełnie nie miałam kiedy pisać, Nie miałam chęci i weny. Postanowiłam, że będę dalej publikować rozdziały. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Zachęcam do komentowania.

Rozdział VII

Po śniadaniu wbiegłam do dormitorium i  zaczęłam pakować się na lekcje. Nigdzie nie potrafiłam znaleźć mojej różdżki, więc postanowiłam wziąć drugą, właśnie tą niezwykłą różdżkę, z której zasłynęła moja rodzina. Wyciągnęłam ją z walizki, przetarłam palcami i włożyłam do kieszeni szaty. Zabrałam też  wszystkie potrzebne mi książki, kociołek i udałam się na pierwszą lekcję, którą była obrona przed czarną magią. Nauczał jej niezwykle miły, nieco siwy mężczyzna z wieloma bliznami na twarzy. Nazywał się Remus Lupin. Wytłumaczył nam na czym polega wyczarowanie patronusa. Wszyscy słuchali go z ogromnym zaciekawieniem, swoją barwą głosu i intonacją potrafił niemalże zahipnotyzować słuchaczy. Dowiedzieliśmy się, że w pełni wykształconego patronusa wyczarujemy jedynie w obliczu prawdziwego zagrożenia. Będzie on nas bronił przed dementorami i przybierze postać jakiegoś zwierzęcia.  W klasie rozległy się podekscytowane szepty.
- Dobrze, zatem nadszedł czas żebyście sami spróbowali wytworzyć swojego strażnika – rzekł Lupin. -  Musicie machnąć różdżką w następujący sposób i wypowiedzieć zaklęcie Expecto Patronum.
- Expecto Patronum, Expecto Patronum! – Dało się słyszeć z każdego kąta klasy.
Z różdżek niektórych osób wytrysnęła struga niebieskiego światła, ale niekoniecznie przypominała ona zwierzę. Zapatrzyłam się na chłopca, który bezsensownie machał różdżką wykrzykując raz po raz „efekto patronum”. Zachichotałam pod nosem.
- A ty dlaczego nie czarujesz ? – Usłyszałam zza pleców głos pana Remusa. – No dalej, przynajmniej spróbuj, nie zniechęcaj się. To zaawansowana magia. Nic się nie stanie jak ci się nie uda.
Wyciągnęłam przed siebie rękę, w której trzymałam moją pozłacaną różdżkę. Zgodnie ze wcześniejszymi wskazówkami profesora  pomyślałam o moim najwspanialszym wspomnieniu. Była to wizja pierwszego dnia w Beauxbatons, gdy zostałam przydzielona do Papillons. Zamknęłam oczy i poczułam przypływ szczęścia. Gdy rzuciłam zaklęcie zobaczyłam koło siebie niebieskiego rumaka galopującego wesoło między moimi koleżankami a uczniami Gryffindoru.
Spojrzałam nieśmiało na Lupina. Stał wpatrując się we mnie z szeroko otwartymi oczami.
- Doskonale, doskonale! – Klasnął w dłonie z zachwytu. -  Jak się nazywasz młoda panno ?
- Laurene Meadow. – Odpowiedziałam i uśmiechnęłam się do nauczyciela, który wzbudził we mnie ogromną sympatię.
- Meadow, ach tak – szepnął i przybliżył się do mnie wyraźnie zainteresowany moją różdżką. – Wszystko jasne. Mógłbym zobaczyć to, co masz w ręce panno Meadow ?
Bez słowa podałam mu różdżkę. Przyglądał się jej dokładnie, dotykał palcami każde jej wgłębienie a nawet przyłożył do ucha.
- Legendarna różdżka Felicji jak mniemam. Używasz jej na co dzień ? – Zapytał patrząc mi prosto w oczy.
- Raczej nie, ale dziś akurat nie potrafiłam znaleźć drugiej więc wzięłam właśnie tą.
- Rozumiem. Szanuj ją bo ma ogromną wartość, z resztą ty zapewne dobrze o tym wiesz – uśmiechnął się i zwrócił się do klasy. – Jak wam idzie ? Komu udało się wyczarować patronusa?
Zobaczyłam jedną rękę podniesioną w górę
- Harry, podejdź tutaj chłopcze.
Z tłumu wyłoniła się chuda, średniego wzrostu postać. Harry Potter nieco onieśmielony stanął obok Lupina, dokładnie naprzeciw mnie.
- A więc moi kochani, dziś tylko im udało się wyczarować patronusa – mówiąc to profesor lekko szturchnął Pottera w moim kierunku – ale nie przejmujcie się, będziemy nad tym pracować. Na dziś to wszystko, dziękuję wam bardzo.
Po lekcji na korytarzu zaczepiło mnie kilku gryfonów gratulujących mi umiejętności magicznych. Było mi bardzo miło, ale wiedziałam, że to w jakimś stopniu zasługa mojej różdżki. Miałam wrażenie, że ona w pewien sposób ułatwia mi czarowanie, jak gdyby chce, żeby rzucone przeze mnie zaklęcia były udane.
Kolejną lekcją w planie były eliksiry. Schodziłam do lochów pochłonięta rozmową z Matildą. Rozmawiałyśmy o Hogwarcie, obie zgodnie stwierdziłyśmy, że to miejsce jest niesamowite.
- Wieczorem trzeba się wybrać do Zoe, zobaczyć jak się miewa, bo mówiąc szczerze zbytnio jej nie widuje, pewnie mają lekcje w innych częściach zamku – zagadała przyjaciółka.
- Dobry pomysł, może poznała kogoś fajnego. – Uśmiechnęłam się pod nosem. – A ty jak tam w tych sprawach? Ktoś wpadł ci w oko ?
Matilda spojrzała na mnie smutnym wzrokiem.
- Nawet jeśli tak, to co to zmienia? Nie jestem ładna, chuda, wysoka jak ty. Chłopcy nie zwracają na mnie uwagi. Wątpię, żeby ktokolwiek chciał zaprosić mnie na bal, poza tym ja nie mam głowy do takich spraw.
Dziewczyna zawsze miała problem z akceptacją siebie. Odkąd pamiętam porównywała się do mnie, co stawiało mnie w niekomfortowej sytuacji. Matilda miała kruczoczarne włosy do ramion, miała śliczne szmaragdowe oczy, nie była „gruba” jak to wciąż powtarzała. Nie rozumiałam jej.
- Kochana – przytuliłam ją mocno do siebie i wytarłam rogiem szaty jej napełnione łzami oczy. – Chyba o czymś nie wiem co ? Od jakiegoś czasu chodzisz jak struta, nie jesteś taka jak kiedyś, coś Cię trapi ?
- Nie, Laurene – chrząknęła.
Wiedziałam, że kłamie. Była taką osobą, po której doskonale było widać co czuje. Z nerwów spojrzałam na zegarek. Okazało się, że lekcja zaczyna się za kilka minut, więc postanowiłam przerwać rozmowę i udać się na eliksiry.
- Wrócimy do tego Till – tak zdrobniale nazywałam przyjaciółkę – ale powinnyśmy się pospieszyć.
Ruszyłyśmy za grupką Gryfonów.
Klasa eliksirów, w której wykładał profesor Snape była bardzo nieprzyjemnym miejscem, z resztą jak całe lochy w Hogwarcie. Panował tam chłód, pomieszczenie diametralnie różniło się od klasy profesora Lupina. Zajęliśmy miejsca, zapanował chaos i gwar. Dziewczyny korzystając z nieobecności nauczyciela zaczęły opowiadać sobie żarciki i śmiać się. W przeciwieństwie do mnie nie wiedziały jakim człowiekiem jest Snape.
Nagle drzwi otworzyły się z hukiem, a nauczyciel niemalże wbiegł do klasy trzepocąc swą czarną, długą peleryną niczym nietoperz. 
- Witam uczennice Akademii – przemówił zimnym, przeszywającym głosem.
Żadna z nas nie miała odwagi odezwać się, na szczęście mężczyzna nie oczekiwał żadnych oznak sympatii z naszej strony i zaczął mówić dalej.
- Mam nadzieję, że każdy ma kociołek i potrzebne składniki do wykonywania podstawowych eliksirów. Sztuka eliksirów wymaga niezwykłego skupienia, precyzji jak i racjonalnego myślenia oraz umiejętności przetworzenia tego co macie w głowach na sporządzenie wywaru, czy jest to zrozumiałe ? Świetnie. Dzisiaj przerobimy podstawy warzenia eliksir spokoju, zapewne pan Potter świetnie zna się na rzeczy jak zresztą na wszystkim, więc pozwólmy mu się wykazać.
W pewnym momencie wszyscy usłyszeliśmy głos za plecami.
- Panie Profesorze, Dyrektor pilnie wzywa pana do swojego gabinetu.
Kiedy odwróciłam się, zobaczyłam Dracona. Spojrzałam ukradkiem na Pottera, który momentalnie zacisnął ręce na swojej różdżce.
- Zajmijcie się czytaniem 1 rozdziału w podręczniku, kiedy wrócę dowiem się kto z was raczył zainteresować się eliksirem spokoju, a kto jest na tyle mądry, że nie musi nawet spoglądać do książki panie Weasley!
Rudowłosy chłopak spłonął rumieńcem i zabrał się za czytanie rozdziału wskazanego przez Snape’a. Mężczyzna udał się szybkim krokiem w stronę wyjścia i mocno zatrzasnął drzwi.
Draco stał jeszcze przez chwilę, popatrzył na mnie swym charakterystycznym, hipnotyzującym spojrzeniem i wyszedł za Severusem.
W sali o dziwo nie zrobiło się głośno. Wszyscy uczniowie zajęci byli zapoznawaniem się z podstawami tworzenia eliksirów. Szczególnie dziewczyny z mojej akademii z lekkim przerażeniem notowały najważniejsze punkty z tekstu. Jeśli chodzi o mnie jakoś podświadomie czułam, że Snape nie będzie się mnie czepiać. Zdawało mi się, że ma dobry kontakt z Draconem, co dawało mi pewnego rodzaju ochronę.
Minuty mijały bardzo szybko, a nauczyciel wciąż się nie pojawiał. Wreszcie lekcja dobiegła końca. Kiedy pakowałam rzeczy podszedł do mnie Ron Weasley.
- Ginny prosiła, żebym przekazał tobie i twoim koleżankom, że dzisiaj wyjątkowo obiad w dużej sali będzie podawany właśnie teraz, na tej przerwie. Dumbledore ma nam coś ważnego do przekazania - powiedział nieco onieśmielony.
- W porządku! - Obdarzyłam go promiennym uśmiechem, bo jakoś wzbudził we mnie sympatię już wcześniej.
- Słyszałyście dziewczyny ? - Zwróciłam się do nich. - Idziemy do wielkiej sali.
Wspólnie ruszyłyśmy na górę w stronę miejsca, gdzie miał odbywać się uroczysty obiad.
- Witam was bardzo gorąco! Dziś nietypowa pora obiadu, ze względu na to, że niebawem opuszczam szkołę na jakiś czas a bardzo chciałbym wam przekazać kilka informacji, na które zapewne czekacie z niecierpliwością. Sprawa balu miała być rozwiązana dopiero po paru tygodniach, a nie dzień  po przyjeździe panienek z Beauxbatons, ale sądzę, że jako dyrektor szkoły to ja powinienem was poinformować o szczegółach zabawy. A więc bal odbędzie się w połowie listopada, czyli za równy miesiąc.  Za 2 tygodnie odbędzie się pierwsza próba tańca reprezentacyjnego, a więc dobrze byłoby gdyby do tego czasu każdy młodzieniec zaprosił jakąś damę, aby towarzyszyła mu podczas balu.
- Założę się – usłyszałam głos Deyny siedzącej kilka miejsc obok mnie – że to mnie pierwszą zaproszą na bal, i że zrobi to jakiś przystojniak.
Zaśmiałam się pod nosem i zaczęłam rozmyślać, z kim mogłabym pójść. Zaczęłam wzrokiem szukać Zabiniego. 
W pewnym momencie nasze oczy się spotkały i uśmiechnęliśmy się do siebie nawzajem. Chłopak na migi pokazał mi, że po obiedzie mam poczekać na niego przed salą. Przytaknęłam i zabrałam się do jedzenia pysznego obiadu, który momentalnie pojawił się na stole. Po posiłku Albus Dumledore oznajmił nam, że tymczasowo rolę dyrektora będzie pełnić profesor McGonagall a on po załatwieniu spraw jak najszybciej pokaże się w szkole.
Kiedy tłumy zaczęły opuszczać salę i udawać się do pokoi wspólnych poczułam, że ktoś łapie mnie za rękę.
- Laurene, mogę cię gdzieś zabrać? Teraz mamy przerwę miedzy lekcjami a to miejsce na pewno Ci się spodoba – nie czekając na moją odpowiedź Zabini Blaise pociągnął mnie za sobą i po chwili dotarliśmy na dziedziniec. Blaise podszedł do malutkich drzwi i otworzył je.
- Po schodach do góry – rzekł.
Powoli szłam po wąskich, krętych schodkach, a kiedy znalazłam się na górze zdałam sobie sprawę , że jesteśmy na wieży zegarowej.
Na ziemi, pod tarczą ogromnego zegara mój przyjaciel rozłożył koc a z koszyka wyciągnął mnóstwo słodyczy.
- Zabini oszalałeś - powiedziałam żartobliwie. - Piknik na wieży ?
- Niestety tak - odparł smutno. - Miałem nadzieję, że będzie ładniejsza pogoda i zabiorę cię na błonia, ale myślę że to miejsce też jest bardzo klimatyczne. Chcę, żebyś jak najlepiej zapamiętała przyjazd do Hogwartu. Przyniosłem czekoladowe żaby i fasolki wszystkich smaków, dosłownie wszystkich smaków. Pamiętasz, kiedyś już jedliśmy je razem ?
- Zabiję cię – zaśmiałam się. – Staram się zdrowo odżywiać, a tu taka pokusa! No, ale czego się nie robi w imię przyjaźni.
Wzięłam do ręki fioletowo - złote pudełko z czekoladkami. Kiedy je otworzyłam czekoladowa żaba wskoczyła mi na głowę.
Zabini zdjął ją z moich włosów i zjadł.
- U nas są czekoladowe motyle, trochę bardziej subtelne – powiedziałam, wyrywając mu z ręki fasolki i pakując je sobie do ust. – Na brodę merlina, serowa fasolka, fuj!

Siedzieliśmy tak dość długo, rozmawialiśmy i wspominaliśmy stare czasy. Blaise był dla mnie jak brat, zawsze mogłam na niego liczyć i powiedzieć o wszystkim.
- Moim zdaniem ten bal to super sprawa – powiedziałam. – Uwielbiam takie klasyczne imprezy.
- Wszystko byłoby świetnie, gdyby nie taniec prezentacyjny. Większość chłopaków podziela moją opinię, próby są podobno zawsze totalną katastrofą. Ale myślę, że w tym roku będzie inaczej, ze względu na piękne uczennice Beauxbatons, które na pewno zostaną zaproszone w pierwszej kolejności .
- Rok temu też tutaj były, nie rozumiem.
- W zeszłym roku jeszcze nie mogliśmy iść na bal, dlatego wszyscy są tak podekscytowani. Prawdopodobnie zagrają też Fatalne Jędze.
- Znakomicie – odrzekłam. – A teraz powiedz mi tak zupełnie szczerze, wpadła Ci jakaś dziewczyna w oko? Wiesz już, z kim pójdziesz?
Zabini zrobił się nieco nerwowy, odchrząknął i odpowiedział
- Czas pokaże. Chyba musimy już iść.

Zebraliśmy wszystkie rzeczy i ruszyliśmy na lekcje. Przyjaciel odprowadził mnie na zielarstwo, sam udał się na opiekę nad magicznymi stworzeniami.

Tego dnia zajęcia minęły mi niezwykle szybko, Ginny powiedziała mi, że to był wyjątkowo luźny dzień, i mam nie oczekiwać że będzie tak często. Miała rację.