Dziękuję Wam kochani za wszystko, za każdą chwilę poświęconą mojej opowieści i mi. Za Wasze komentarze i każde odwiedziny bloga :) Długi rozdział, końcówka pisana przy kubku herbatki i przy balladach Eda Sheerana, także bardzo klimatycznie. Mam nadzieję, że Wam się spodoba i zostaniecie ze mną, bo to NIE HISTORIA TAKA JAK WSZYSTKIE :)
Jeżeli chcielibyście ze mną porozmawiać, to możecie pisac do mnie tutaj lub gdziekolwiek, jeśli macie możliwość. Chętnie poznam nowych ludzi :)
Zapraszam!
Rozdział X.
Dopiero
przed kolacją udało mi się znaleźć Zabiniego. Chciałam porozmawiać z nim o
wczorajszym incydencie i o jego bardzo niecodziennym zachowaniu.
Po moim odrzuceniu jego zaproszenia na bal chłopak bez słowa wstał i zniknął.
Wołałam go, chciałam za nim pobiec, lecz przyjaciel był nieugięty.
Zabiniego Blaise’a znalazłam siedzącego samotnie na schodach do lochów.
- Blaise, możesz mi wyjaśnić co miało znaczyć twoje zachowanie wczoraj?
Ciemnoskóry popatrzył na mnie nieśmiało
- Laurene, właśnie chciałem cię poszukać i przeprosić. Chodzi o to, że ja to
planowałem już od momentu, kiedy dowiedziałem się że jest bal. Chciałem pójść z
tobą, z nikim innym.
I jestem przekonany, że to Draco mnie wyprzedził, mam rację?
- Tak – odpowiedziałam mu.
- I chyba właśnie to jest najgorsze – powiedział z niezadowoloną miną. – Jestem
przekonany, że Malfoy coś planuje, nie rozumiesz tego? Założe się, że nie
słyszysz tego pierwszy raz. A może inni ludzie też cię przed nim ostrzegają?
Przyjaźniliśmy się, to fakt ale od pewnego czasu woli spędzać czas w samotności.
Jeszcze teraz jego wyjazd, to wszystko jest takie dziwne.
- Pozwól, że sama o siebie zadbam – powiedziałam z wyrzutem i oddaliłam się od
chłopaka.
Ruszyłam w stronę Wielkiej Sali. Zupełnie zapomniałam, że dziś w Hogwarcie
obchodzona jest Noc Duchów.
Wielka Sala udekorowana była nietoperzami oraz lampionami z dyni. Na stołach
pojawiły się dyniowe paszteciki i inne pyszności, które ewidentnie przypadły do
gustu moim koleżankom z Akademii. W Beauxbatons obchodzimy Święta Bożego
Narodzenia, Święta Wielkanocne ale także Noc Świętojańską. Jest to bardzo
lubiany przez wszystkich dzień, ponieważ zamiast na zajęcia idziemy na długi
spacer i zbieramy kwiaty, z których potem tworzymy przepiękne wianki puszczane
w nocy na jeziorze.
- Moi drodzy, jak widzicie wróciłem do Hogwartu akurat w Noc Duchów. Jak
mógłbym przegapić coroczny występ naszych duchów. Po zjedzonym posiłku
zostańcie jeszcze na miejscach i delektujcie się wspaniałym pokazem – przemówił
Albus Dumbledore.
Myślę, że dyrektor nieco pośpieszył się z oceną przedstawienia, które polegało
na recytacji wierszy kolejno przez Bezgłowego Nicka, Krwawego Barona i Grubego
Mnicha.
Cóż, najwidoczniej każdy nieco inaczej rozumie pojęcie „wspaniały pokaz”.
Następnego dnia miała odbyć się próba na bal. W głównym holu McGonagall i Pani
Sullivan czekały na wszystkich uczestników, by zacząć naukę tańca
prezentacyjnego.
- Hej, Laurene – szepnęła Matilda. – Z kim będziesz tańczyć, skoro nie ma
Malfoya?
Dobre pytanie. Koło Matildy zobaczyłam jej partnera Deana Thomasa, Zoe stała w
towarzystwie Olivera Wooda. Zdałam sobie sprawę z tego, że praktycznie każdy ma
parę.
Rozejrzałam się gorączkowo po pomieszczeniu i zobaczyłam coś, co niemal zwaliło
mnie z nóg. Zabini Blaise stał razem z Deyną. Nie wierzyłam własnym oczom. Tyle
mu opowiadałam o moich fatalnych relacjach z tą dziewczyną, najwidoczniej
chciał mi zrobić na złość.
Profesor McGonagall krótko opisała nam, jak ma wyglądać taniec po czym
poprosiła na środek Angelinę Johnson z Georgem, którzy w zeszłym roku byli obecni na balu i znali cały układ na pamięć.
W pewnym momencie podszedł do mnie Teodor, ślizgon którego miałam okazję poznać
pierwszego dnia w Hogwarcie.
- Możesz ze mną zatańczyć? – zapytał robiąc przy tym bardzo dziwną minę.
- Obawiam się, że nie mam innego wyboru – odpowiedziałam mu.
Chłopak chwycił mnie za rękę i zaprowadził na środek, gdzie już ustawiały się
inne pary, jedne mniej, inne bardziej zaangażowane.
Teodor był fatalnym tancerzem, co chwilę potykał się o własne nogi a
nauczycielki musiały zatrzymywać muzykę i poprawiać go. Z resztą nie był
jedyny. Niektórzy chłopcy z góry założyli, że nie potrafią tańczyć i nawet Nie
próbowali tego zmienić.
Po kilkunastu minutach mój partner zaczął sobie radzić całkiem nieźle.
- Wymiana partnerek – usłyszałam za plecami i nagle znalazłam się w objęciach
Dracona.
Spojrzałam na Teodora, który pląsał już z Pansy Parkinson.
- Jak ty… - zaczęłam, ale chłopak mi przerwał.
- Porozmawiamy o wszystkim potem, a teraz lepiej skup się na tańcu.
Oczywiste jest, że nie potrafiłam się skupić. Próba trwała jeszcze pół godziny,
następnie pani McGonagall przekazała nam, że bal zacznie się o godzinie 19 w
Wielkiej Sali 15 listopada.
- Myślisz sobie, że to jest w porządku? Znikasz sobie ot tak, nagle pojawiasz
się na próbie nie wiadomo skąd. Nikt nie wie gdzie się podziewasz, nie
pomyślałeś chociaż, żeby mnie uprzedzić? – Zarzuciłam Malfoya pytaniami, kiedy
po próbie podszedł do mnie.
Byłam na niego wściekła i miałam nadzieję, że ma jakieś sensowne wytłumaczenie.
- Laurene, sam nie wiedziałem, że wyjadę. Gdybym tylko wiedział, powiedziałbym
ci.
Tata mnie wezwał, mamy pewne rodzinne problemy i musiałem być w domu przez te
kilka dni. Nie musisz się niczym martwić, nic się nie dzieje, zaufaj mi.
- Rodzinne problemy? Powiesz mi o co dokładnie chodzi? – zapytałam
podejrzliwie. Nie chciałam być wścibska, ale zaintrygowało mnie to.
- Niestety, nie mogę. Ojciec zabronił mi o tym komukolwiek mówić – powiedział
nieco sfrustrowany.
- Rozumiem. Trudno – odparłam i poprawiłam szatę.
- Lepiej ty mi powiedz co tutaj się działo? Wszystko w porządku u ciebie? –
zapytał i objął mnie ramieniem.
- Tak, ale szczerze mówiąc nic ciekawego. Kilka dni temu spędziłam praktycznie
pół dnia w bibliotece pisząc referat, wczoraj była Noc Duchów a dzisiaj ta
próba.
- Wiesz, wczoraj śniło mi się, że odwołali bal
- powiedział Draco. – I tak sobie pomyślałem, że jeśli to prawda, to
przepadnie mi okazja by z tobą zatańczyć.
- A mnie się ostatnio śniło, że złamałam różdżkę mojej prababci.
Malfoy wzdrygnął się i chrząknął nerwowo. Popatrzył na mnie spod blond grzywki.
- Laurene, czy mogłabyś pokazać mi ją kiedyś? Zawsze interesowały mnie różdżki.
- Jasne, tylko wolałabym, żebyśmy byli sami. Nie chcę z tego robić widowiska –
odpowiedziałam mu. – Co o nich wiesz?
- Krążą legendy, że istnieje jeszcze jedna, Czarna Różdżka o większej mocy niż
ta, która należy do Felicji Meadow.
- O jeszcze większej mocy? Nie możliwe. Gdyby tak było, to Voldemort próbował
by zdobyć ją, a nie moją. Sam wiesz co
kiedyś się działo, moja rodzina z trudem ją odzyskała.
- Myślę, że Voldemort nie wie o istnieniu Czarnej Różdżki – powiedział Malfoy z
przekonaniem w głosie, lecz po chwili
dodał, że tak mu się tylko wydaje i pewnie się myli.
Chłopak podczas tej rozmowy dość dziwnie się zachowywał. Co chwilę ukradkiem na
mnie spoglądał, ani razu nie popatrzył mi prosto w oczy. Ostatecznie umówiliśmy
się, że pokaże mu różdżkę dzisiaj po kolacji.
Późnym wieczorem spotkałam się z Draconem na szczycie wieży zegarowej. Uczniom
niewolno było przebywać tam poza lekcjami, ale chłopak zapewnił mnie, że nikt
nas nie przyłapie.
- Powiedz mi, co się stało między tobą a Balisem – zaczął Malfoy poważnie.
- Zabini chciał zaprosić mnie na bal i dostał szału gdy dowiedział się, że ide
z tobą – odpowiedziałam niepewnie, nie wiedząc, jaka będzie jego reakcja.
- Zabawne – stwierdził ironicznie Draco. – Opowiadał ci pewnie jakieś bajki o
mnie?
- Nie – powiedziałam chłodno.
Nie miałam siły ciągnąć dalej tego tematu. Gdybym miała opowiadać chłopakowi
wszystko, o czym mówią inni na jego temat nie wiem, czy byłoby mu do śmiechu.
Wyciągnęłam z kieszeni pozłacaną różdżkę i wręczyłam ją do ręki Draconowi.
Chłopak przyglądał się jej z ciekawością, po czym poprosił mnie, żebym rzuciła
zaklęcie.
- Flostia!
Z końca mojej różdżki wydobyły się iskry, które momentalnie przekształciły się
w różnobarwne kwiaty.
- To może nie jest zbyt praktyczne zaklęcie, ale takie też się przydają –
skomentowałam i uśmiechnęłam się pod nosem.
- Cudo – Malfoy podszedł do mnie i pogładził mnie po włosach. – Opowiedz mi
więcej o tej różdżce.
Powiedziałam mu wszystko co wiedziałam. Chłopak był bardzo zaciekawiony,
szczególnie gdy dowiedział się, że zabijając kogoś tą różdżką można przechwycić
wszystkie myśli i cały umysł ofiary.
Siedzieliśmy jeszcze długi czas razem rozmawiając o wszystkim i o niczym po
czym Draco odprowadził mnie do dormitorium.
Starałam się wejść najciszej jak tylko mogłam, ale w pokoju głównym natknęłam
się na Harry’ego Pottera i Rona Weasley’a.
- Yyy, cześć – przywitałam chłopców, którzy utkwili we mnie zdziwione
spojrzenia. – Ja właśnie wracam z tego, no…
- Nie musisz się nam tłumaczyć, chyba nie myślisz, że cię wydamy co? – zapytał
Ron a Harry pokiwał głową.
- To dobrze, ja już chyba pójdę, dobranoc.
Zasnęłam praktycznie od razu, a w nocy drugi raz przyśniło mi się to samo…
14 listopada.
Dni mijały bardzo szybko. W czasie dwóch tygodni odbyło się wyjście do
Hogsmeade, mecz Quidittcha, którego nie warto nawet opisywać, bo zakończył się
po pierwszych kilku minutach zdobyciem znicza przez Zoe. Dziewczyna stała się
bohaterką Slytherinu, który reprezentowała. Na lekcjach Obrony Przed Czarną
Magią uczyliśmy się o boginach, druzgotkach i wilkołakach. Sybilla Trelawney
przybliżyła nam tajniki wróżenia z płomieni natomiast na zajęciach Opieki Nad
Magicznymi Stworzeniami zajmowaliśmy się testralami. Były to ulubione zajęcia
Berry, która od dziecka interesowała się zwierzętami.
Sporo czasu spędzałam z koleżankami, ale też z Draconem. Z Zabinim nie
rozmawiałam od czasu sporu, który wyniknął między nami. Udało mi się poznać
lepiej kilku gryfonów i wspólnie często przesiadywaliśmy w pokoju wspólnym i
graliśmy w szachy czarodziejów lub w eksplodującego durnia. Byłam też w kontakcie
z rodzicami, kilka dni temu mama przysłała mi suknię balową. Bardzo stęskniłam
się za nimi, ale wiedziałam, że już za jakiś czas zobaczymy się, gdy wrócę do
domu na święta.
W szkole od początku tego tygodnia mówiło się tylko i wyłącznie o balu, który
miał się odbyć już jutro.
W przerwie między lekcjami pani Sullivan, nauczycielka zielarstwa z Beuxbatons zaprosiła
wszystkie uczennice Akademii na krótkie spotkanie.
- Dziewczynki chciałabym, żebyście na jutrzejszym balu pokazały swoje
umiejętności, które doskonalicie na zajęciach artystycznych. Zależy nam na tym,
by jak najlepiej wypaść, podobnie jak podczas prezentacji, kiedy przyjechaliśmy
do Hogwartu. Mam nadzieję, że wiecie o czym mówię.
- Oczywiście, pani Sullivan. Będziemy godnie reprezentować Beauxbatons –
odpowiedziała Alice, uczennica Licornes a wszyscy zgodnie przytaknęli.
- Mam do was jeszcze jedną prośbę. Dostaniecie ode mnie zaraz broszki z herbem
naszej szkoły. Proszę, wepnijcie je do swoich sukien balowych.
Broszka miała okrągły kształt. Wykonana
była z białego kamienia. Na środku znajdowała się litera „B” a na jej tle dwie
przecinające się różdżki, z których tryskały bladoniebieskie iskry.
Ozdoba była szykowna i bardzo przypadła mi do gustu.
Po spotkaniu podzieliłyśmy się grupami i wróciłyśmy na swoje lekcje. Mnie
czekała jeszcze transmutacja i mugoloznawstwo.
Nauka o mugolach z pewnością nie była lubiana przez rodzinę Malfoyów. Wiele
słyszałam o ich jawnej nienawiści do niemagicznych ludzi chociażby od mojego
ojca, który mimo świetnych relacji z Lucjuszem bardzo krytykował jego poglądy.
Ja osobiście nie byłam uprzedzona do osób, które nie władają magią. Byli mi
zupełnie obojętni i nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego jest tak wiele
konfliktów na tym tle.
Po zajęciach udałam się na samotny spacer po błoniach. Usiadłam na brzegu wielkiego
jeziora Hogwartu i rozkoszowałam się cudownym
widokiem. Zamek w świetle zachodzącego słońca za każdym razem robił na mnie
ogromne wrażenie. Bardzo lubiłam tak po prostu siąść sobie na łonie natury i
chłonąć świeże powietrze. Wtedy zazwyczaj najwięcej rozmyślałam, bo takie
chwile spędzone w samotności skłaniały mnie do refleksji.
Co będzie kiedy skończę szkołę? Jak ułoży się moja przyszłość? Czy szkolne
przyjaźnie przetrwają na wieki?
Dzisiaj w głowie prześladowało mnie głównie jedno pytanie: Kim jest dla mnie
Draco Malfoy?
Kiedy słońce na dobre schowało się za wysokim, porośniętym iglakami wzgórzem
postanowiłam wrócić do pokoju i położyć się spać, gdyż jutro niewątpliwie
czekał mnie dzień pełen wrażeń.
- Laurene, wstawaj! – Z głębokiego snu wyrwał mnie krzyk Berry . – Jesteśmy już
spóźnione na Historię Magii dobre 20 minut. No ruszaj się dziewczyno!
Najszybciej jak tylko mogłam przygotowałam się i razem z koleżankami z
dormitorium pognałyśmy w szaleńczym tempie do klasy, w której wykładał profesor
Binns, jedyny nauczyciel-duch w Hogwarcie.
Na dobrą sprawę nie było się na co spieszyć. Lekcja była nieciekawa a profesor
Binns ukarał nas godziną prac na rzecz szkoły, które miały się odbyć dzisiaj o
19. Przyjęłyśmy karę bez oporów i próśb o jej anulowanie głównie z jednego powodu.
Dziś o dziewiętnastej będziemy schodzić już po czerwonym dywanie wprost do Wielkiej
Sali wystrojonej jak nigdy dotąd. Jak nauczyciel mógł zapomnieć o takim
wydarzeniu?
Swoją drogą, Fred i George powiedzieli mi, że w tym roku wszyscy wyjątkowo
ekscytują się balem. W zeszłym roku minął on bardzo szybko i bez większego
echa. Było to najprawdopodobniej spowodowane dość słabą integracją
międzyszkolną.
Ta wersja znacznie różniła się od tej, którą słyszałam od starszych koleżanek,
wracających z Hogwartu z niesamowitymi przeżyciami i wspomnieniami. W sumie,
nic dziwnego.
Najwięcej fantastycznych, żeby nie powiedzieć zmyślonych opowieści wychodziło z
ust Myrty, starszej siostry Deyny. Wszystko zostaje w rodzinie.
Po lekcji poszłam na śniadanie, na które wyjątkowo nie miałam ochoty. Najadłam
się samym patrzeniem na te wszystkie pyszności, które zagościły na stołach. W
Beauxbatons jedzenie też oczywiście było pyszne, ale z całą pewnością nie tak
wymyślne. Nasze „czarodziejskie sałatki” i „magiczne czekoladowe rogaliki”
nijak się miały do tutejszych przysmaków.
Zaczęłam rozglądać się po Sali. Mój wzrok zatrzymał się na stoliku ślizgonów.
Do tej pory Zabini zajmował miejsce koło Malfoya, lecz dziś było inaczej.
Ciemnoskóry siedział po przeciwnej stronie w otoczeniu „nowych” kolegów. Draco
nie mógł narzekać na brak towarzystwa, u jego boku dostrzegłam Pansy Parkinson,
co nie do końca mi się podobało.
- Nie wiem czy wam mówiłam – zaczęła Stella, która w pewnym momencie przysiadła
się do naszego stolika – ale dzisiaj będę śpiewać z gwiazdą specjalną, która
wystąpi wieczorem.
A wieczór zbliżał się wielkimi krokami. Nim się zorientowałam była już godzina
siedemnasta czyli najwyższy czas, by zacząć się przygotowywać.
Przygotowania zaczęłam od wyjęcia mojej szaty z ogromnej walizki, którą
trzymałam pod łóżkiem. Nim założyłam ją na siebie skorzystałam z zaklęcia
prostująco-wygładzającego które sprawiło, że moje ubranie nie było pogniecione.
Moja suknia balowa którą dostałam od mamy sięgała długością do ziemi. Wykonana została
z błękitnego, aksamitnego materiału ze
złotymi wstawkami na grubych ramionach i ze złotym pasem w talii. Od pasa w dół
była rozkloszowana i zwiewna.
Włosy zostawiłam rozpuszczone tak, by blond loki swobodnie opadały na ramiona.
Włożyłam jedynie na głowę diadem ze złotymi, malutkimi kwiatuszkami.
Ubrałam do tego cieliste buty na lekkim obcasie i poszłam zobaczyć, jak
wyglądają moje koleżanki.
Matilda ubrana była w kremową suknię, tą, którą niedawno mierzyła a Berry cudownie
prezentowała się w krwistoczerwonej sukni, która idealnie komponowała się z jej
rudym odcieniem włosów. Obie dziewczyny miały włosy spięte w kok.
- Dziewczyny jestem taka podekscytowana! – powiedziała teatralnie Berry i
udała, że mdleje na łóżko.
Roześmiałam się głośno i usiadłam koło niej. Spojrzałam na zegarek, który
wskazywał osiemnastą trzydzieści.
Zajęłam się rozmową z przyjaciółkami i obiecałyśmy sobie, że to będzie
najpiękniejsza noc w naszym życiu. Przed wyjściem dopięłyśmy sobie broszkę z
herbem Akademii.
Kiedy zegar wybił godzinę dziewiętnastą zeszłam do pokoju wspólnego a następnie
na pierwsze piętro, gdzie miał czekać na mnie mój partner, Draco Malfoy.
Po drodze minęłam bliźniaków. Pierwszy raz widziałam ich tak eleganckich.
- Ładnie wyglądasz koleżanko – powiedzieli chórem i puścili do mnie oko
jednocześnie.
Zobaczyłam również Deyne, wypięknioną jak nigdy. Usta potraktowała dziesięcioma
warstwami różowej szminki, co dawało dość wulgarny efekt.
Powoli, jak na damę przystało schodziłam z ruchomych schodów, co wcale nie było
łatwe.
Z daleka zobaczyłam Dracona, który odziany w czarny, idealnie dobrany smoking
czekał na mnie w umówionym miejscu.
Poczułam jego wzrok na sobie i lekko się zaczerwieniłam.
- Wyglądasz niesamowicie – powiedział i pocałował mnie w czoło. – Mam szczęście,
że to ja pierwszy zaprosiłem cię na bal. Nie przeżyłbym, gdybyś szła z kimś
innym.
- Dziękuję, to miłe – odpowiedziałam z delikatnym uśmiechem. – Ty za to masz
świetny gust jeśli chodzi o perfumy?
- To woda kolońska. Ojciec mówił, że kosztowała…
- Draco – przerwałam chłopakowi – nie jestem z tych osób, na których to robi
wrażenie. Mogła sobie kosztować majątek, i co to zmienia?
- Masz rację Laurene, przepraszam. Chodźmy już.
W drodze spotykaliśmy kolejne pary zmierzające do Wielkiej Sali. Zobaczyłam Zoe, chyba pierwszy raz w sukience
idącą za rękę z Woodem i inne dziewczyny z akademii w towarzystwie chłopców.
Kiedy wchodziliśmy do Sali Pansy Parkinson rzuciła nam spojrzenie pełne
zazdrości.
Pomieszczenie, w którym miał odbyć się bal zostało udekorowane ogromnymi
srebrnymi soplami zwisającymi z sufitu. Na podeście dla nauczycieli stała
wielka scena a długie stoły zostały zastąpione okrągłymi. Na ścianach
pozawieszane były lampki w kształcie płatków śniegu. Z kąta dobiegała cicha
muzyka, która za chwilę miała rozlec się na całą salę .
Draco podprowadził mnie do stolika, przy którym siedziało kilku ślizgonów i
zaproponował, że przyniesie coś do picia, zanim rozpocznie się oficjalny taniec.
Usiadłam na krześle obitym ciemnozielonym aksamitem. W pewnym momencie miejsce
obok mnie zajął Zabini.
- Cześć – powiedział nieśmiało.
- Cześć – odparłam sucho nawet nie patrząc na przyjaciela.
- Chciałem przeprosić, ale za jakiś czas zobaczysz, że mam rację.
- To już się robi nudne nie uważasz? Nie możemy gadać normalnie tak jak kiedyś?
- zapytałam a łzy same napłynęły mi do oczu.
- Blaise zjeżdżaj stąd! – Do rozmowy włączył się Draco, który wrócił z dwoma
kieliszkami w ręku.
- Uważaj na niego – szepnął mi do ucha ciemnoskóry i po chwili zmieszał się z
tłumem.
Profesor Dumbledore oficjalnie rozpoczął bal, muzyka zaczęła grać a my ustawiliśmy
się.
Mój towarzysz objął mnie w pasie, ja położyłam mu rękę na ramieniu i zaczęliśmy
taniec. Niezwykle przyjemnie było poruszać się między wirującymi
różnokolorowymi sukniami.
Spełniło się moje marzenie z dzieciństwa a na parkiecie poczułam się jak prawdziwa
księżniczka z bajki. Draco poruszał się bardzo swobodnie i doskonale prowadził
mnie w tańcu. Zupełnie odpłynęłam a nim się zorientowałam, muzyka przestała
grać. Sądząc po zadowolonej minie profesor McGonagall i Sullivan wszystko
poszło zgodnie z planem.
Podziękowałam blondynowi za taniec i podeszłam do stolika napić się ponczu,
który serwowano tego wyjątkowego wieczoru.
Rozejrzałam się po Sali i dostrzegłam Matildę wpatrzoną w Deana jak w obrazek.
Ze wzajemnością.
- Gościem specjalnym na dzisiejszej imprezie jest nie kto inny jak Steven
Lockhart wraz z zespołem! – oznajmił dyrektor Dumbledore.
Steven Lockhart był bratem Gilderoya Lockharta i miał wyjątkowy talent
muzyczny. Piosenki, które tworzył były bardzo lubiane i stał się idolem wielu
czarodziejów i czarownic. Jego obecność wywołała ogromne poruszenie i wszyscy
momentalnie zbiegli się pod scenę, na której za chwilę miał pojawić się bożyszcz
młodzieży.
- Steven, Steven! – Rozochocony tłum zaczął krzyczeć, a kiedy mężczyzna pokazał
się publiczności zapanował taki hałas, że nie dało się słyszeć własnych myśli.
Niestety, balowa atmosfera zniknęła wraz z zakończeniem pierwszego tańca. W głębi
serca ubolewałam nad tym, byłam nieco staroświecka i chętnie zostałabym w
klimacie muzyki klasycznej, ale nie miałam zamiaru przesiedzieć całej nocy.
Kiedy Steven Lockhart z zespołem zaczął grać jednen z bardziej znanych utworów chwyciłam
Dracona za rękę i ruszyliśmy na parkiet. Chłopak okazał się mieć doskonałe
wyczucie rytmu. Po chwili dołączyła do nas Berry i Zoe i razem bawiliśmy się świetnie
dobrych kilka piosenek.
- A teraz romantycznie – powiedział do mikrofonu Steven. – Ten kawałek zaśpiewa
ze mną jedna z waszych koleżanek. Nagrodźmy Stellę gromkimi brawami!
Publiczności ukazała się Stella Swan w kanarkowej sukni, która ciągnęła się za
nią przez pół sceny. Zaczęłam bić brawo
i piszczeć najgłośniej jak tylko potrafiłam. Malfoy zaśmiał się pod nosem. Moja
przyjaciółka wzięła do ręki mikrofon i kiedy mężczyzna na fortepianie dał jej
znak zaczęła śpiewać. Swoim czarującym głosem uwiodła wszystkich.
- Czy można panią prosić do tańca? – zapytał mnie Draco a ja zgodziłam się
szczerym uśmiechem.
Chłopak przyciągnął mnie do siebie bardzo blisko. Zakręciło mi się w głowie,
zupełnie jak za pierwszym razem, kiedy się spotkaliśmy.
W pewnym momencie twarz Dracona znalazła się tuż obok mojej a jego usta delikatnie
objęły moje. Przestałam słyszeć muzykę. Przestałam zwracać uwagę na innych
ludzi obok nas. Oddałam się całkowicie czemuś, co zupełnie ogarnęło mój umysł i
moje ciało.
Zdawało mi się, że trwało to wieczność a w rzeczywistości minęło zaledwie kilka
sekund.
- Pozwól, że wyjdę na chwilę się przewietrzyć – powiedziałam, kiedy muzyka
zmieniła tempo na szybsze.
- Nie boisz się o swoją niezwykłą różdżkę? Na przykład teraz, kiedy Twoje
dormitorium jest otwarte. Przecież każdy może tam wejść i ją wziąć – zaczął Draco
kiedy usiedliśmy na korytarzu.
- To trochę dziwne pytanie nie sądzisz? Naprawdę chcesz o tym teraz rozmawiać? –
zapytałam i popatrzyłam podejrzliwie na chłopaka.
Co go wzięło nagle na takie pytanie?
- Tak tylko pytam – wytłumaczył się szybko blondyn. – Z czystej ciekawości.
Spojrzałam na zegarek na jego ręku. Dwudziesta druga.
- Lepiej się już czujesz? – zapytał troskliwie.
- Właściwie to nic mi nie jest. To przez emocje.
- Mam nadzieję, że pozytywne. – Draco uśmiechnął się i skradł mi pocałunek.
Właściwie to kiedy wróciliśmy na salę robił to dość często, co za każdym razem
wywoływało u mnie niesamowite uczucie.
Zabawa trwała do białego rana a my przetańczyliśmy razem wszystkie piosenki.
Po balu Malfoy odprowadził mnie pod drzwi do pokoju wspólnego i gdyby nie fakt,
że nie był tam mile widziany co jest za mało powiedziane, odprowadził by mnie
dalej.
- Dobranoc Laurene. Jesteś niezwykłą dziewczyną. Nikomu cię nie oddam – szepnął
i zniknął w oddali.
Laurene Meadow
sobota, 22 sierpnia 2015
wtorek, 18 sierpnia 2015
Rozdział IX
Znów długa przerwa, ale postanowiłam, że do miesiąca skończę opowiadanie.
Liczę na Wasze szczere opinie.
Miłego czytania :)
Rozdział IX
Liczę na Wasze szczere opinie.
Miłego czytania :)
Rozdział IX
-
Dracona nie ma. Wyjechał z ojcem. Dziwne, że ci nie powiedział. Podobno macie
taki świetny kontakt.
Słowa Pansy Parkinson, którą spotkałam w lochach dźwięczały mi w głowie.
Wyjazd w trakcie roku szkolnego? W dodatku tak znienacka? Coraz bardziej zastanawiało mnie, co się dzieje.
Do głowy wpadł mi pomysł, by jutro napisać list do taty i dowiedzieć się czy Lucjusza nie ma w pracy. Może on wie coś więcej na ten temat.
Może moja przyjaciółka coś źle zrozumiała? O jaki plan mogło chodzić?
Postanowiłam, że nie będę się przejmować, dopóki czegoś się nie dowiem.
Poszłam do łazienki, przemyłam twarz wodą, przebrałam się w szatę do spania i jeszcze przed zaśnięciem krótko opisałam całą sytuację moim przyjaciółkom, które nie wydawały się być zdziwione.
- No tak, jestem przekonana.
Koleżanki zajęły się konwersacją a ja postanowiłam, że porozmawiam z Blaisem, który siedział pod ogromnym drzewem.
- Dobrze, że przyszłaś Laurene. Tak szybko zniknęłaś po lekcji a ja chciałem z tobą porozmawiać.
- No, to mów o co chodzi – usiadłam koło kolegi i zjadłam czekoladową żabę, która wyskoczyła z jego kieszeni.
- Chodzi o to, że bardzo chciałbym cię wziąć na bal. Tak długo się już przyjaźnimy i w ogóle, myślę że to świetny pomysł. Jesteś wyjątkową dziewczyną. – Powiedział i uśmiechnął się do mnie.
Dłuższą chwilę spędziliśmy w milczeniu. Nie potrafiłam dobrać słów.
- Mam nadzieję, że ta cisza nie zwiastuje niczego niedobrego – zaśmiał się nerwowo.
- Wiesz, Zabini, Ja bardzo chętnie poszłabym razem z tobą, ale chodzi o to, że ja już się z kimś umówiłam.
Tym razem cisza nastąpiła ze strony przyjaciela.
Długa cisza.
Cisza trwająca praktycznie dobę.
Słowa Pansy Parkinson, którą spotkałam w lochach dźwięczały mi w głowie.
Wyjazd w trakcie roku szkolnego? W dodatku tak znienacka? Coraz bardziej zastanawiało mnie, co się dzieje.
Do głowy wpadł mi pomysł, by jutro napisać list do taty i dowiedzieć się czy Lucjusza nie ma w pracy. Może on wie coś więcej na ten temat.
Może moja przyjaciółka coś źle zrozumiała? O jaki plan mogło chodzić?
Postanowiłam, że nie będę się przejmować, dopóki czegoś się nie dowiem.
Poszłam do łazienki, przemyłam twarz wodą, przebrałam się w szatę do spania i jeszcze przed zaśnięciem krótko opisałam całą sytuację moim przyjaciółkom, które nie wydawały się być zdziwione.
Następnego dnia wstałam bardzo wcześnie rano. Postanowiłam,
że przed lekcjami pouczę się trochę. Wzięłam podręcznik z zielarstwa, które nie
było moją mocną stroną i zeszłam do pokoju wspólnego. Zasiadłam przy kominku i
zabrałam się za czytanie rozdziału dotyczącego skrzeloziela.
- Chwilę po zjedzeniu rośliny człowiek przechodzi przemianę. Za uszami wyrastają skrzela a między palcami błony ułatwiające poruszanie się w wodzie – przeczytałam na głos z niedowierzaniem.
- To prawda. – Usłyszałam głos za plecami i dostrzegłam Freda Weasleya.
- Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Żuję jakieś liście i nagle staję się rybą? – zapytałam.
- Dokładnie tak – odparł z uśmiechem. – Dlaczego tak wcześnie wstałaś? Zajęcia zaczynają się dopiero za godzinę.
Powiedziałam chłopakowi, że nie umiałam już spać. Poza tym przypomniało mi się, że w nocy miałam bardzo dziwny sen.
Śniło mi się, że połamałam moją różdżkę. Nie tą zwykłą, tylko tą, którą odziedziczyłam po mojej prababci. Wiem z opowiadań, że Felicja Meadow była cudowną kobietą, nie tylko wspaniałą czarownicą ale i dobrym człowiekiem. Nigdy nie wykorzystywała czarów dla swojej korzyści, ale po to, by pomagać innym. Była uczennicą Beauxbatons, gdzie nauczyła się magii, ale też dobrych manier i delikatności. Jest wzorem do naśladowania, a różdżka, którą posiadała rozsławiła ją na cały świat.
- Ja też jakoś nie umiałem już spać. Muszę ci coś powiedzieć – powiedział i przysiadł się bliżej mnie. – Co chwilę jakiś uczeń Hogwartu podchodzi do mnie i pyta, jak masz na imię i czy masz już kogoś na bal. Pytają też o twoją koleżankę z grupy, nazywa się Deyna prawda?
- Tylko nie koleżanka – powiedziałam i popatrzyłam z oburzeniem na kolegę. – Bardzo ale to bardzo się nie lubimy.
- Na mnie też nie zrobiła dobrego wrażenia, ale nie lubię nikogo oceniać.
Uśmiechnęłam się do Freda. Podczas pobytu w Hogwarcie bardzo go polubiłam, zarówno jak jego brata.
Siedzieliśmy tak sami i rozmawialiśmy o wszystkim, czułam się bardzo swobodnie w jego towarzystwie. Chłopak opowiedział mi o planach na przyszłość. Chciał wraz z Georgem założyć własny sklep. Uważałam, że to znakomity pomysł.
Gdy zegar wybił godzinę ósmą wzięłam resztę książek z dormitorium i zeszłam ruchomymi schodami do holu głównego, z którego wąskim korytarzem przedostałam się na zewnątrz zamku. Pogoda była okropna, padał deszcz. Cała przemoczona weszłam z resztą uczniów do szklarni.
- Uwaga, uwaga! - powitała nas swoim donośnym głosem profesor Sprout.
Była to kobieta niezwykle sympatyczna. Widać było, że zielarstwo to jej pasja, której jest całkowicie oddana. Już na samym początku oznajmiła, że jest to przedmiot trudny i specyficzny, wiele wymagała od uczniów, ale gdy widziała, że ktoś się stara przymykała oko na niedoskonałości wynikające z braku wiedzy uczniów.
- Czy ktoś z was zna jakieś trujące rośliny? – zapytała.
Ku mojemu zdziwieniu, ręka mojej przyjaciółki Matildy wystrzeliła w górę. Zobaczyłam kątem oka, że Hermiona Granger też się zgłasza.
- Słuchamy cię, kochaneczko. – Nauczycielka wskazała ręką na Matildę
- Jadowita tentakula czy jakoś tak – odpowiedziała dziewczyna.
Popatrzyłam na nią z podziwem. W życiu nie słyszałam o takiej roślinie.
- Trafiłaś w dziesiątkę, bo na dzisiejszej lekcji będziemy omawiać właśnie tentakule.
Kobieta na moment weszła do pomieszczenia gospodarczego i przyniosła niewielką doniczkę, z której wyrastała czerwona roślinka o podłużnych liściach zakończonych haczykami. Trzymałą ją bardzo ostrożnie.
- Wygląda zupełnie normalnie – powiedział Ron Weasley. Wszyscy pokiwali głowami.
- Może i tak, ale jest naprawdę groźna. Każde dotknięcie skutkuje wstrzyknięciem jadu w skórę, czego raczej byśmy nie chcieli. Ale musicie wiedzieć, że jad jest wykorzystywany do niektórych eliksirów. W połączeniu z kroplą krwi jednorożca stanowi główny składnik Felix Felicis, który będziecie przyrządzać już niedługo.
- Możemy już pobierać ten cały jad? – zza pleców usłyszałam głos Deyny. Stała jak zwykle w otoczeniu swoich przyjaciółek- klonów, które popierały każde jej słowa kiwaniem głową.
Swoją drogą, dzięki pobytowi w Hogwarcie nabrałam sporego dystansu do tej dziewczyny. Zajęłam się własnymi sprawami, Deyna chyba też.
- Po to tu jesteśmy, ale żeby zacząć praktykę, musisz wiedzieć co nieco o samej roślinie koleżanko – odpowiedziała jej szorstko nauczycielka, która wzięła komentarz uczennicy za bardzo do siebie. – Otóż to, jad tentakuli pobiera się w następujący sposób.
Profesor Sprout ubrała grube, fioletowe rękawiczki ze skóry smoka i wyciągnęła z kieszeni długi kieł, którym nakłuła mięsistą łodygę w kilku miejscach. W drugiej ręce trzymała niewielką fiolkę, do której zbierała wyciekające kropelki czerwonawej cieczy.
Wszystkie czynności kobieta wykonywała z wielką precyzją. Uprzedziła nas, że mimo rękawic ochronnych powinniśmy być bardzo ostrożni i lepiej będzie, gdy zrobimy nakłucie tylko w jednym miejscu, gdyż to jest zdecydowanie łatwiejsze. Nie można pozwolić, by kropelka spadła na ziemię. Nauczycielka wręczyła każdemu doniczkę i zachęciła do działania.
Szło mi fatalnie. Wbrew pozorom zbieranie jadu było bardzo trudne. Gdy Matilda miała już napełnioną całą fiolkę mi udało się zaledwie napełnić ją kilkoma kropelkami.
Berry też miała problem z zadaniem. O mało co nie zahaczyła swoim długim warkoczem o haczyk tentakuli.
- Czas minął! Widzę, że większość z was całkiem dobrze sobie poradziła, szczególnie Neville. Zrobił aż 5 nakłóć. Dobra robota. A teraz posprzątajcie po sobie i zmykajcie na kolejną lekcję.
Transmutacja, obrona przed czarną magią, wróżbiarstwo a na samym końcu eliksiry.
Profesor Snape zrobił nam godzinną lekcję teorii połączoną z odpytywaniem, ponieważ stwierdził, że jesteśmy niedokształceni i zupełnie ignorujemy jego przedmiot.
- Ciekawe czemu nikt nie lubi eliksirów – odezwał się Harry Potter, któremu wydawało się, że powiedział to cicho.
- Potter – przywołał go do porządku profesor Snape. – Myślisz, że jesteś niewiadomo kim? Myślisz chłopcze, że wszystko ci wolno? Mylisz się. Masz obowiązek szanować mój przedmiot, ale najwyraźniej jesteś zbyt mało inteligentny, by to zrozumieć.
Harry zacisnął palce na swojej różdżce i odruchowo wyciągnął ją spod ławki.
- Chciałeś rzucić zaklęcia w nauczyciela? – zapytał ironicznie Severus Snape. – Doskonale, Gryffindor na pewno ucieszy się ze straty 30 punktów.
- Nienawidzę go! – po lekcji Ron Wealsey głośno demonstrował swoje poglądy. – pół godziny pytał mnie z tych zagadnień, a dobrze wiedział, że ich nie umiem. Skąd miałem wiedzieć, co to bezoar?
- Ron, uczyliśmy się o tym na poprzednich lekcjach, ale ty nie słuchałeś. – odpowiedziała mu Hermiona Granger. – Ale fakt jest faktem, Snape jest okropny.
Każda lekcja eliksirów wywoływała naprawdę silne emocje.
Po zajęciach poszłam do wielkiej Sali na obiad a następnie do dormitorium, w którym zastałam Matildę przebraną w kremową wieczorową suknię.
- Till, wyglądasz cudownie! – niemal krzyknęłam z zachwytu.
Sukienka idealnie podkreślała atuty koleżanki. Była dość długa, odcięta w pasie.
- Mama mi ją wczoraj przysłała, ale nie było okazji, by ci pokazać.
- Dziewczyny, skończcie już gadać o ubraniach i o balu, błagam. – Do pokoju weszła Zoe w szacie do Quidditcha i z miotłą w ręku. – Chyba przepiszę się do Hogwartu, tu jest cudowne boisko i zgrana drużyna. Wiecie jak Angelina Johnson świetnie gra w Quidditcha? Uwielbiam tą dziewczynę. Musze napisać list do taty, żeby wpadł z łowcą talentów na trening. A co do balu to…
- Mówiłaś, że mamy o tym nie rozmawiać – odpardła Matilda z nieciekawą miną.
- Idę z Woodem! Lepiej być nie mogło.
- To znakomicie Zoe, naprawdę się cieszymy – powiedziałam i uśmiechnęłam się. – Tak w ogóle, może powiesz nam coś więcej o ślizgonach. Jakie są twoje odczucia? W końcu dzielicie z nimi dormitorium.
- Szczerze mówiąc, nie ma co opowiadać, specyficzne dzieciaki. Tylko czystość krwi się tam liczy, Malfoy promuje ten pogląd. Do nas praktycznie w ogóle się nie odzywają, a jak ktoś o coś zapyta to robią wielką łaskę z odpowiedzi. Ale nie jest najgorzej, mówię wam.
Tak w ogóle chcecie coś robić? Idziemy gdzieś?
- Jedyne miejsce, które dziś odwiedzimy, to biblioteka. Musimy napisać referat na Historię Magii – dodała Matilda, która była pilną uczennicą.
Biblioteka w Howgarcie była ogromnym, podłużnym i dość ciemnym pomieszczeniem z wieloma rzędami półek i regałów. Nasza biblioteka w Beauxbatons miała zupełnie inny charakter. Była dużo mniejsza a z okrągłych, zdobionych okien sączyło się światło dzienne.
Regały były białe ze złocistymi wzorami, a na dole znajdował się piękny, bladoróżowy dywan.
Razem z Berry i Matildą usiadłyśmy przy jednym ze stolików i wyciągnęłyśmy pergamin, na którym miałyśmy pisać referat.
- Średniowieczne stowarzyszenia europejskich czarodziejów? Będziemy to pisać całe wieki! – stwierdziła marudnie Berry
- Poszukam jakiejś książki na ten temat – Matilda wstała i po chwili zniknęła między wysokimi regałami.
Ja w tym czasie zajęłam się wertowaniem książki, z nadzieją, że znajdę coś, co będę mogła wykorzystać do wypracowania.
Minęło dobre 10 minut a koleżanka wciąż nie wracała.
- Co ona tak długo robi? Książki się na nią rzuciły czy co? – zapytała Berry, która była wyraźnie zirytowana czekaniem.
- Pójdę zobaczyć – zaproponowałam.
Znalezienie Matildy nie zajęło mi dużo czasu. Usłyszałam jej donośny śmiech więc bez wahania udało mi się ją namierzyć. Dziewczyna zupełnie zapomniała o szukaniu książki, była zajęta konwersacją z Deanem Thomasem, który najwyraźniej oczarował ją swoim poczuciem humoru.
- Oh, Laurene, wybacz mi, że tak długo, ale… - zaczęła nieco skrępowana.
- Cześć! – przywitał mnie Dean.
- Nie przejmuj się – powiedziałam i oddałam się poszukiwaniom książek.
Pisanie referatu zajęło mi kilka godzin, ale ostatecznie byłam zadowolona z efektów końcowych w przeciwieństwie do Matildy, która dziwnym trafem nie potrafiła się skupić. Zmęczone wróciłyśmy do dormitoriów i udałyśmy się na zasłużony spoczynek.
Następnego dnia obudziły mnie delikatne promienie słońca przebijające się z za zimowych chmur. Ośnieżone błonia Hogwartu wyglądały naprawdę cudownie. Stałam chwilę podziwiając ten niezwykły widok a następnie przygotowałam się do zajęć.
- Hej dziewczyny – do pokoju weszła Ginny przebrana już w szatę szkolną. – Dokładnie za 3 dni przed obiadem odbędzie się próba przed balem. McGonagall prosiła mnie żebym Wam przypomniała.
- Jasne, pamiętamy. Dzięki Ginny – odpowiedziała Berry, która była pochłonięta pakowaniem książek do torby.
- A tak w ogóle co u was? – zagadnęła rudowłosa siadając koło mnie na łóżku. – Jak wam idą lekcje?
- Mówiąc szczerze, nienajgorzej. U nas w akademii wygląda to trochę inaczej ale da się przyzwyczaić do tutejszych zwyczajów – rzekłam.
- To super. Jaką macie pierwszą lekcję?
- Eliksiry – burknęła niezadowolona Berry. – A potem Historię Magii. Będziemy czytać nasze wypociny na temat stowarzyszeń czarodziejów.
- Trzymam za was kciuki i idę poinformować o próbie jeszcze inne dziewczyny – mówiąc to Ginny wstała i wyszła.
- To co dziewczyny pora na naszą ulubioną lekcję! Motyle do lochów! – krzyknęła Matilda.
Snape był dziś jeszcze bardziej niesympatyczny, jeżeli tak w ogóle można powiedzieć a nasza grupa połączona była wyjątkowo ze ślizgonami.
Zadanie na dziś to przyrządzenie antidotum na trucizny w parach.
- Pozwolisz, że będę ci asystował. – W mgnieniu oka koło mnie pojawił się Zabini Blaise.
- Cała przyjemność po mojej stronie – zażartowałam i zaczęłam analizować przepis na eliksir.
- Spokojnie, znam to na pamięć. – Blaise praktycznie wyrwał mi z ręki świstek pergaminu z instrukcjami i włożył go do kieszeni szaty. – Dobrze, to ja zajmę się rozdrabnianiem bezoaru a ty znajdź trochę sproszkowanego rogu jednorożca.
Kiwnęłam głową i podeszłam do ogromnej szafy po składnik. Rozejrzałam się po klasie. Wszystkie pary pracowały z ogromnym przejęciem na twarzy.
Po godzinie mikstura była gotowa. Profesor Snape obszedł klasę, sprawdzając efekty pracy.
- Co TO ma być? – Zapytał swym zimnym głosem zatrzymując się koło Berry i Matildy, które momentalnie spłonęły rumieńcem. – Przecież w przepisie jest wyraźnie napisane, że należy dodać jagody jemioły!
- Miałaś je przynieść Till!
- Przecież je przyniosłam, tylko ty ich nie dodałaś Berry.
- To niemożliwe! Przecież ja…
- Dosyć tego – nauczyciel przerwał kłótnię dziewczyn. – Coś, czego nie toleruję na swoich lekcjach to niedokładność. Myślę, że nauczycie się jej między innymi pisząc krótki referacik, który jutro ma pojawić się na moim biurku. Tak samo panna Parkinson z koleżanką i pan Flynt.
Cóż, niektórzy są świetni z zielarstwa a inni z eliksirów – pomyślałam. Chodziło mi o Matildę, która ostatnio na zajęciach z profesor Sprout poradziła sobie najlepiej
Zapadła głucha cisza a Snape ruszył dalej. Kiedy znalazł się przy naszej miksturze, zamarłam.
Profesor skinął tylko głową i oznajmił, że lekcja skończona.
Uczniowie opuścili klasę szepcząc coś między sobą.
- Nie wierzę! Ten facet jest naprawdę walnięty!-
komentowała oburzona Berry, kiedy siadłyśmy na dziedzińcu transmutacji. –
Kolejny referat za karę? W naszej akademii takie coś nigdy nie miałoby miejsca.
Jesteś pewna, że przyniosłaś te cholerne jagody Matildo?- Chwilę po zjedzeniu rośliny człowiek przechodzi przemianę. Za uszami wyrastają skrzela a między palcami błony ułatwiające poruszanie się w wodzie – przeczytałam na głos z niedowierzaniem.
- To prawda. – Usłyszałam głos za plecami i dostrzegłam Freda Weasleya.
- Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Żuję jakieś liście i nagle staję się rybą? – zapytałam.
- Dokładnie tak – odparł z uśmiechem. – Dlaczego tak wcześnie wstałaś? Zajęcia zaczynają się dopiero za godzinę.
Powiedziałam chłopakowi, że nie umiałam już spać. Poza tym przypomniało mi się, że w nocy miałam bardzo dziwny sen.
Śniło mi się, że połamałam moją różdżkę. Nie tą zwykłą, tylko tą, którą odziedziczyłam po mojej prababci. Wiem z opowiadań, że Felicja Meadow była cudowną kobietą, nie tylko wspaniałą czarownicą ale i dobrym człowiekiem. Nigdy nie wykorzystywała czarów dla swojej korzyści, ale po to, by pomagać innym. Była uczennicą Beauxbatons, gdzie nauczyła się magii, ale też dobrych manier i delikatności. Jest wzorem do naśladowania, a różdżka, którą posiadała rozsławiła ją na cały świat.
- Ja też jakoś nie umiałem już spać. Muszę ci coś powiedzieć – powiedział i przysiadł się bliżej mnie. – Co chwilę jakiś uczeń Hogwartu podchodzi do mnie i pyta, jak masz na imię i czy masz już kogoś na bal. Pytają też o twoją koleżankę z grupy, nazywa się Deyna prawda?
- Tylko nie koleżanka – powiedziałam i popatrzyłam z oburzeniem na kolegę. – Bardzo ale to bardzo się nie lubimy.
- Na mnie też nie zrobiła dobrego wrażenia, ale nie lubię nikogo oceniać.
Uśmiechnęłam się do Freda. Podczas pobytu w Hogwarcie bardzo go polubiłam, zarówno jak jego brata.
Siedzieliśmy tak sami i rozmawialiśmy o wszystkim, czułam się bardzo swobodnie w jego towarzystwie. Chłopak opowiedział mi o planach na przyszłość. Chciał wraz z Georgem założyć własny sklep. Uważałam, że to znakomity pomysł.
Gdy zegar wybił godzinę ósmą wzięłam resztę książek z dormitorium i zeszłam ruchomymi schodami do holu głównego, z którego wąskim korytarzem przedostałam się na zewnątrz zamku. Pogoda była okropna, padał deszcz. Cała przemoczona weszłam z resztą uczniów do szklarni.
- Uwaga, uwaga! - powitała nas swoim donośnym głosem profesor Sprout.
Była to kobieta niezwykle sympatyczna. Widać było, że zielarstwo to jej pasja, której jest całkowicie oddana. Już na samym początku oznajmiła, że jest to przedmiot trudny i specyficzny, wiele wymagała od uczniów, ale gdy widziała, że ktoś się stara przymykała oko na niedoskonałości wynikające z braku wiedzy uczniów.
- Czy ktoś z was zna jakieś trujące rośliny? – zapytała.
Ku mojemu zdziwieniu, ręka mojej przyjaciółki Matildy wystrzeliła w górę. Zobaczyłam kątem oka, że Hermiona Granger też się zgłasza.
- Słuchamy cię, kochaneczko. – Nauczycielka wskazała ręką na Matildę
- Jadowita tentakula czy jakoś tak – odpowiedziała dziewczyna.
Popatrzyłam na nią z podziwem. W życiu nie słyszałam o takiej roślinie.
- Trafiłaś w dziesiątkę, bo na dzisiejszej lekcji będziemy omawiać właśnie tentakule.
Kobieta na moment weszła do pomieszczenia gospodarczego i przyniosła niewielką doniczkę, z której wyrastała czerwona roślinka o podłużnych liściach zakończonych haczykami. Trzymałą ją bardzo ostrożnie.
- Wygląda zupełnie normalnie – powiedział Ron Weasley. Wszyscy pokiwali głowami.
- Może i tak, ale jest naprawdę groźna. Każde dotknięcie skutkuje wstrzyknięciem jadu w skórę, czego raczej byśmy nie chcieli. Ale musicie wiedzieć, że jad jest wykorzystywany do niektórych eliksirów. W połączeniu z kroplą krwi jednorożca stanowi główny składnik Felix Felicis, który będziecie przyrządzać już niedługo.
- Możemy już pobierać ten cały jad? – zza pleców usłyszałam głos Deyny. Stała jak zwykle w otoczeniu swoich przyjaciółek- klonów, które popierały każde jej słowa kiwaniem głową.
Swoją drogą, dzięki pobytowi w Hogwarcie nabrałam sporego dystansu do tej dziewczyny. Zajęłam się własnymi sprawami, Deyna chyba też.
- Po to tu jesteśmy, ale żeby zacząć praktykę, musisz wiedzieć co nieco o samej roślinie koleżanko – odpowiedziała jej szorstko nauczycielka, która wzięła komentarz uczennicy za bardzo do siebie. – Otóż to, jad tentakuli pobiera się w następujący sposób.
Profesor Sprout ubrała grube, fioletowe rękawiczki ze skóry smoka i wyciągnęła z kieszeni długi kieł, którym nakłuła mięsistą łodygę w kilku miejscach. W drugiej ręce trzymała niewielką fiolkę, do której zbierała wyciekające kropelki czerwonawej cieczy.
Wszystkie czynności kobieta wykonywała z wielką precyzją. Uprzedziła nas, że mimo rękawic ochronnych powinniśmy być bardzo ostrożni i lepiej będzie, gdy zrobimy nakłucie tylko w jednym miejscu, gdyż to jest zdecydowanie łatwiejsze. Nie można pozwolić, by kropelka spadła na ziemię. Nauczycielka wręczyła każdemu doniczkę i zachęciła do działania.
Szło mi fatalnie. Wbrew pozorom zbieranie jadu było bardzo trudne. Gdy Matilda miała już napełnioną całą fiolkę mi udało się zaledwie napełnić ją kilkoma kropelkami.
Berry też miała problem z zadaniem. O mało co nie zahaczyła swoim długim warkoczem o haczyk tentakuli.
- Czas minął! Widzę, że większość z was całkiem dobrze sobie poradziła, szczególnie Neville. Zrobił aż 5 nakłóć. Dobra robota. A teraz posprzątajcie po sobie i zmykajcie na kolejną lekcję.
Transmutacja, obrona przed czarną magią, wróżbiarstwo a na samym końcu eliksiry.
Profesor Snape zrobił nam godzinną lekcję teorii połączoną z odpytywaniem, ponieważ stwierdził, że jesteśmy niedokształceni i zupełnie ignorujemy jego przedmiot.
- Ciekawe czemu nikt nie lubi eliksirów – odezwał się Harry Potter, któremu wydawało się, że powiedział to cicho.
- Potter – przywołał go do porządku profesor Snape. – Myślisz, że jesteś niewiadomo kim? Myślisz chłopcze, że wszystko ci wolno? Mylisz się. Masz obowiązek szanować mój przedmiot, ale najwyraźniej jesteś zbyt mało inteligentny, by to zrozumieć.
Harry zacisnął palce na swojej różdżce i odruchowo wyciągnął ją spod ławki.
- Chciałeś rzucić zaklęcia w nauczyciela? – zapytał ironicznie Severus Snape. – Doskonale, Gryffindor na pewno ucieszy się ze straty 30 punktów.
- Nienawidzę go! – po lekcji Ron Wealsey głośno demonstrował swoje poglądy. – pół godziny pytał mnie z tych zagadnień, a dobrze wiedział, że ich nie umiem. Skąd miałem wiedzieć, co to bezoar?
- Ron, uczyliśmy się o tym na poprzednich lekcjach, ale ty nie słuchałeś. – odpowiedziała mu Hermiona Granger. – Ale fakt jest faktem, Snape jest okropny.
Każda lekcja eliksirów wywoływała naprawdę silne emocje.
Po zajęciach poszłam do wielkiej Sali na obiad a następnie do dormitorium, w którym zastałam Matildę przebraną w kremową wieczorową suknię.
- Till, wyglądasz cudownie! – niemal krzyknęłam z zachwytu.
Sukienka idealnie podkreślała atuty koleżanki. Była dość długa, odcięta w pasie.
- Mama mi ją wczoraj przysłała, ale nie było okazji, by ci pokazać.
- Dziewczyny, skończcie już gadać o ubraniach i o balu, błagam. – Do pokoju weszła Zoe w szacie do Quidditcha i z miotłą w ręku. – Chyba przepiszę się do Hogwartu, tu jest cudowne boisko i zgrana drużyna. Wiecie jak Angelina Johnson świetnie gra w Quidditcha? Uwielbiam tą dziewczynę. Musze napisać list do taty, żeby wpadł z łowcą talentów na trening. A co do balu to…
- Mówiłaś, że mamy o tym nie rozmawiać – odpardła Matilda z nieciekawą miną.
- Idę z Woodem! Lepiej być nie mogło.
- To znakomicie Zoe, naprawdę się cieszymy – powiedziałam i uśmiechnęłam się. – Tak w ogóle, może powiesz nam coś więcej o ślizgonach. Jakie są twoje odczucia? W końcu dzielicie z nimi dormitorium.
- Szczerze mówiąc, nie ma co opowiadać, specyficzne dzieciaki. Tylko czystość krwi się tam liczy, Malfoy promuje ten pogląd. Do nas praktycznie w ogóle się nie odzywają, a jak ktoś o coś zapyta to robią wielką łaskę z odpowiedzi. Ale nie jest najgorzej, mówię wam.
Tak w ogóle chcecie coś robić? Idziemy gdzieś?
- Jedyne miejsce, które dziś odwiedzimy, to biblioteka. Musimy napisać referat na Historię Magii – dodała Matilda, która była pilną uczennicą.
Biblioteka w Howgarcie była ogromnym, podłużnym i dość ciemnym pomieszczeniem z wieloma rzędami półek i regałów. Nasza biblioteka w Beauxbatons miała zupełnie inny charakter. Była dużo mniejsza a z okrągłych, zdobionych okien sączyło się światło dzienne.
Regały były białe ze złocistymi wzorami, a na dole znajdował się piękny, bladoróżowy dywan.
Razem z Berry i Matildą usiadłyśmy przy jednym ze stolików i wyciągnęłyśmy pergamin, na którym miałyśmy pisać referat.
- Średniowieczne stowarzyszenia europejskich czarodziejów? Będziemy to pisać całe wieki! – stwierdziła marudnie Berry
- Poszukam jakiejś książki na ten temat – Matilda wstała i po chwili zniknęła między wysokimi regałami.
Ja w tym czasie zajęłam się wertowaniem książki, z nadzieją, że znajdę coś, co będę mogła wykorzystać do wypracowania.
Minęło dobre 10 minut a koleżanka wciąż nie wracała.
- Co ona tak długo robi? Książki się na nią rzuciły czy co? – zapytała Berry, która była wyraźnie zirytowana czekaniem.
- Pójdę zobaczyć – zaproponowałam.
Znalezienie Matildy nie zajęło mi dużo czasu. Usłyszałam jej donośny śmiech więc bez wahania udało mi się ją namierzyć. Dziewczyna zupełnie zapomniała o szukaniu książki, była zajęta konwersacją z Deanem Thomasem, który najwyraźniej oczarował ją swoim poczuciem humoru.
- Oh, Laurene, wybacz mi, że tak długo, ale… - zaczęła nieco skrępowana.
- Cześć! – przywitał mnie Dean.
- Nie przejmuj się – powiedziałam i oddałam się poszukiwaniom książek.
Pisanie referatu zajęło mi kilka godzin, ale ostatecznie byłam zadowolona z efektów końcowych w przeciwieństwie do Matildy, która dziwnym trafem nie potrafiła się skupić. Zmęczone wróciłyśmy do dormitoriów i udałyśmy się na zasłużony spoczynek.
Następnego dnia obudziły mnie delikatne promienie słońca przebijające się z za zimowych chmur. Ośnieżone błonia Hogwartu wyglądały naprawdę cudownie. Stałam chwilę podziwiając ten niezwykły widok a następnie przygotowałam się do zajęć.
- Hej dziewczyny – do pokoju weszła Ginny przebrana już w szatę szkolną. – Dokładnie za 3 dni przed obiadem odbędzie się próba przed balem. McGonagall prosiła mnie żebym Wam przypomniała.
- Jasne, pamiętamy. Dzięki Ginny – odpowiedziała Berry, która była pochłonięta pakowaniem książek do torby.
- A tak w ogóle co u was? – zagadnęła rudowłosa siadając koło mnie na łóżku. – Jak wam idą lekcje?
- Mówiąc szczerze, nienajgorzej. U nas w akademii wygląda to trochę inaczej ale da się przyzwyczaić do tutejszych zwyczajów – rzekłam.
- To super. Jaką macie pierwszą lekcję?
- Eliksiry – burknęła niezadowolona Berry. – A potem Historię Magii. Będziemy czytać nasze wypociny na temat stowarzyszeń czarodziejów.
- Trzymam za was kciuki i idę poinformować o próbie jeszcze inne dziewczyny – mówiąc to Ginny wstała i wyszła.
- To co dziewczyny pora na naszą ulubioną lekcję! Motyle do lochów! – krzyknęła Matilda.
Snape był dziś jeszcze bardziej niesympatyczny, jeżeli tak w ogóle można powiedzieć a nasza grupa połączona była wyjątkowo ze ślizgonami.
Zadanie na dziś to przyrządzenie antidotum na trucizny w parach.
- Pozwolisz, że będę ci asystował. – W mgnieniu oka koło mnie pojawił się Zabini Blaise.
- Cała przyjemność po mojej stronie – zażartowałam i zaczęłam analizować przepis na eliksir.
- Spokojnie, znam to na pamięć. – Blaise praktycznie wyrwał mi z ręki świstek pergaminu z instrukcjami i włożył go do kieszeni szaty. – Dobrze, to ja zajmę się rozdrabnianiem bezoaru a ty znajdź trochę sproszkowanego rogu jednorożca.
Kiwnęłam głową i podeszłam do ogromnej szafy po składnik. Rozejrzałam się po klasie. Wszystkie pary pracowały z ogromnym przejęciem na twarzy.
Po godzinie mikstura była gotowa. Profesor Snape obszedł klasę, sprawdzając efekty pracy.
- Co TO ma być? – Zapytał swym zimnym głosem zatrzymując się koło Berry i Matildy, które momentalnie spłonęły rumieńcem. – Przecież w przepisie jest wyraźnie napisane, że należy dodać jagody jemioły!
- Miałaś je przynieść Till!
- Przecież je przyniosłam, tylko ty ich nie dodałaś Berry.
- To niemożliwe! Przecież ja…
- Dosyć tego – nauczyciel przerwał kłótnię dziewczyn. – Coś, czego nie toleruję na swoich lekcjach to niedokładność. Myślę, że nauczycie się jej między innymi pisząc krótki referacik, który jutro ma pojawić się na moim biurku. Tak samo panna Parkinson z koleżanką i pan Flynt.
Cóż, niektórzy są świetni z zielarstwa a inni z eliksirów – pomyślałam. Chodziło mi o Matildę, która ostatnio na zajęciach z profesor Sprout poradziła sobie najlepiej
Zapadła głucha cisza a Snape ruszył dalej. Kiedy znalazł się przy naszej miksturze, zamarłam.
Profesor skinął tylko głową i oznajmił, że lekcja skończona.
Uczniowie opuścili klasę szepcząc coś między sobą.
- No tak, jestem przekonana.
Koleżanki zajęły się konwersacją a ja postanowiłam, że porozmawiam z Blaisem, który siedział pod ogromnym drzewem.
- Dobrze, że przyszłaś Laurene. Tak szybko zniknęłaś po lekcji a ja chciałem z tobą porozmawiać.
- No, to mów o co chodzi – usiadłam koło kolegi i zjadłam czekoladową żabę, która wyskoczyła z jego kieszeni.
- Chodzi o to, że bardzo chciałbym cię wziąć na bal. Tak długo się już przyjaźnimy i w ogóle, myślę że to świetny pomysł. Jesteś wyjątkową dziewczyną. – Powiedział i uśmiechnął się do mnie.
Dłuższą chwilę spędziliśmy w milczeniu. Nie potrafiłam dobrać słów.
- Mam nadzieję, że ta cisza nie zwiastuje niczego niedobrego – zaśmiał się nerwowo.
- Wiesz, Zabini, Ja bardzo chętnie poszłabym razem z tobą, ale chodzi o to, że ja już się z kimś umówiłam.
Tym razem cisza nastąpiła ze strony przyjaciela.
Długa cisza.
Cisza trwająca praktycznie dobę.
piątek, 24 kwietnia 2015
Rozdział VIII
Drodzy czytelnicy, chciałabym Wam bardzo podziękować za ciepłe słowa, wszystkie komentarze i każdą aktywność :) Jest to bardzo motywujące i ogromnie się cieszę, że odwiedzacie mojego bloga.
Nie zdradzając dalszych losów Laurene mogę Wam tylko powiedzieć, że w najbliższych rozdziałach czeka Was zaskoczenie i mogę zapewnić, że historia jest inna niż wszystkie, dlatego liczę na cierpliwość :)
Zachęcam do komentowania, każde słowo napisane przez Was jest dla mnie niezwykle ważne.
Rozdział króciutki, ale myślę, że będzie Wam się podobał
Miłego czytania :)
Rozdział VII.
Nie zdradzając dalszych losów Laurene mogę Wam tylko powiedzieć, że w najbliższych rozdziałach czeka Was zaskoczenie i mogę zapewnić, że historia jest inna niż wszystkie, dlatego liczę na cierpliwość :)
Zachęcam do komentowania, każde słowo napisane przez Was jest dla mnie niezwykle ważne.
Rozdział króciutki, ale myślę, że będzie Wam się podobał
Miłego czytania :)
Rozdział VII.
To był
bardzo pracowity tydzień. Nauczyłam się wielu nowych rzeczy. Najbardziej
podobały mi się lekcje obrony przed czarną magią, miałam dobry kontakt z
profesorem Lupinem. Dużą trudność sprawiało mi zielarstwo, nie potrafiłam zapamiętać nawet najprostszych pojęć. Byłam zachwycona Hogwartem i cieszyłam się, że zostanę tu
tak długo. Co ciekawe, bardzo spodobał mi się quidditch. Kilka razy poszłam
pograć na boisko z Zoe. Na jednym treningu zobaczyłam, że Draco i Zabini
oglądają moje wyczyny na miotle. Obaj zgodnie przyznali, że całkiem nieźle mi idzie.
Byłam też w ciągłym kontakcie z rodzicami, co kilka dni wysyłaliśmy sobie listy.
Popołudnia spędzałam z Matildą, Zoe ,Berry i Stellą. Pewnego razu, kiedy siedziałyśmy wszystkie razem na dziedzińcu transmutacji Matilda zaczęła rozmowę:
- Dziewczyny, czy to jest możliwe że żadna z nas jeszcze nie została zaproszona na bal?
- Ja już mam partnera – odpowiedziała dumnie Stella.
Wszystkie wytrzeszczyłyśmy oczy.
- Nic nam nie mówiłaś! – Oburzyłam się.
- Jakoś nie było okazji – skłamała dziewczyna. Codziennie rozmawiałyśmy, więc była to słaba wymówka.
- Powiedz nam, kto jest tym szczęściarzem! – Zoe wstała i siadła koło Stelli: – No dalej, może to Harry Potter? A może...
- Nie, to Lee Jordan. Jest naprawdę miły.
- Zazdroszczę Ci – odpowiedziała smutno Matilda. – Mnie nie nikt nie zaprosi, mówię wam.
- Jesteś pesymistką. Ja się tym nie przejmuję. Ale mam nadzieję, że wybiorę się z Oliverem Woodem, poznaliśmy się na treningach quidditcha. Jest kapitanem drużyny, świetnie nam się rozmawia. A ty Laurene?
- Szczerze mówiąc jeszcze nie dostałam zaproszenia – odrzekłam i zabrałam się za czytanie książki.
W weekend odbyło się wyjście do Hosmeade. Była to malutka wioska zamieszkana w pełni przez czarodziejów. Panowała tu wspaniała atmosfera, wąskie uliczki i wysokie domki wyglądały cudownie w świetle zachodzącego słońca.
Szliśmy całą grupą gryfonów i uczennic Beauxbatons. Byłam zajęta rozmową z Fredem i Georgem Weasleyem, którzy z wielkim przejęciem opowiadali mi o sklepie Zonka.
- Proszę mnie posłuchać! – krzyknęła profesor McGonagall. - Mamy godzinę 18, macie czas wolny do 21. Proszę żeby panny z Papillons nie chodziły same, aby się nie zgubiły. Pani Sullivan została w zamku, więc jesteście pod moją opieką.
Po tych słowach uczniowie rozeszli się w kilkuosobowych grupkach. Zostałam z Matildą i dołączyli się do nas bliźniacy.
- To co dziewczyny? Idziecie z nami do Zonka? – zapytali jednocześnie.
- Chętnie, ale najpierw napiłabym się czegoś – Powiedziała Matilda. – A ty Laurene?
- Ja też. Jest tu jakaś gospoda, kawiarnia?
- Pod Trzema Miotłami, serwują tam najlepsze kremowe piwo na świecie! – odparł entuzjastycznie George. – Musicie iść ciągle prosto i potem w prawo, a my lecimy do Zonka.
Wesleyowie opuścili nas, a my wolno szłyśmy w kierunku wskazanego miejsca.
W połowie drogi dołączył się do nas Dean Thomas, kolega z Gryffindoru.
- Wybaczcie, że przeszkadzam, ale chciałem z tobą porozmawiać Til... eee, to znaczy Matildo – oznajmił nieco onieśmielony.
Wytrzeszczyłam oczy. Til? Przecież tego zdrobnienia używałam tylko ja.
- Jasne.– Odparła cicho Matilda i udała się za Deane’m. W jej oczach dostrzegłam dziwny błysk. Czułam, że o czymś mi nie powiedziała. Odwróciła się jeszcze przez ramię i pomachała mi, po czym zniknęła za rogiem.
Na ulicy mijałam puchonów, krukonów i ślizgonów a razem z nimi moje koleżanki ze szkoły uśmiechające się do mnie. Szłam ciągle przed siebie według wskazówek bliźniaków, aż w końcu doszłam do Pubu Pod Trzema Miotłami. Już przez okno zobaczyłam, że wszystkie miejsca są zajęte, więc postanowiłam znaleźć inne miejsce, gdzie będę mogła się czegoś napić. Skręciłam w lewo, szłam bardzo wąską uliczką a po jakimś czasie doszłam do Karczmy o nazwie Pod Świńskim Łbem. Nieśmiało otworzyłam stare, drewniane drzwi i weszłam do środka. Pomieszczenie było ciemne i nieprzyjemne. Weszłam dalej, lecz nie zobaczyłam tam żadnych uczniów Hogwartu. Nagle zza lady wyłonił się barman o przerażającym wyrazie twarzy, który czyścił naczynia za pomocą brudnej ścierki.
- Co podać? – odezwał się szorstkim, niskim głosem.
- Jest kremowe piwo?- Zapytałam nieśmiało robiąc mały krok w tył.
- Nie ma – odpowiedział barman i wypuścił z rąk kufel, który rozbił się z hukiem na kamiennej posadzce.
Mężczyzna wyszedł zza lady i powoli zbliżał się do mnie. Zrobiłam kolejny krok w tył.
Nagle poczułam że ktoś łapie mnie za biodra, z przerażenia głośno pisnęłam.
- Spokojnie – usłyszałam za sobą męski głos. Kiedy obróciłam zobaczyłam Dracona.
Byłam też w ciągłym kontakcie z rodzicami, co kilka dni wysyłaliśmy sobie listy.
Popołudnia spędzałam z Matildą, Zoe ,Berry i Stellą. Pewnego razu, kiedy siedziałyśmy wszystkie razem na dziedzińcu transmutacji Matilda zaczęła rozmowę:
- Dziewczyny, czy to jest możliwe że żadna z nas jeszcze nie została zaproszona na bal?
- Ja już mam partnera – odpowiedziała dumnie Stella.
Wszystkie wytrzeszczyłyśmy oczy.
- Nic nam nie mówiłaś! – Oburzyłam się.
- Jakoś nie było okazji – skłamała dziewczyna. Codziennie rozmawiałyśmy, więc była to słaba wymówka.
- Powiedz nam, kto jest tym szczęściarzem! – Zoe wstała i siadła koło Stelli: – No dalej, może to Harry Potter? A może...
- Nie, to Lee Jordan. Jest naprawdę miły.
- Zazdroszczę Ci – odpowiedziała smutno Matilda. – Mnie nie nikt nie zaprosi, mówię wam.
- Jesteś pesymistką. Ja się tym nie przejmuję. Ale mam nadzieję, że wybiorę się z Oliverem Woodem, poznaliśmy się na treningach quidditcha. Jest kapitanem drużyny, świetnie nam się rozmawia. A ty Laurene?
- Szczerze mówiąc jeszcze nie dostałam zaproszenia – odrzekłam i zabrałam się za czytanie książki.
W weekend odbyło się wyjście do Hosmeade. Była to malutka wioska zamieszkana w pełni przez czarodziejów. Panowała tu wspaniała atmosfera, wąskie uliczki i wysokie domki wyglądały cudownie w świetle zachodzącego słońca.
Szliśmy całą grupą gryfonów i uczennic Beauxbatons. Byłam zajęta rozmową z Fredem i Georgem Weasleyem, którzy z wielkim przejęciem opowiadali mi o sklepie Zonka.
- Proszę mnie posłuchać! – krzyknęła profesor McGonagall. - Mamy godzinę 18, macie czas wolny do 21. Proszę żeby panny z Papillons nie chodziły same, aby się nie zgubiły. Pani Sullivan została w zamku, więc jesteście pod moją opieką.
Po tych słowach uczniowie rozeszli się w kilkuosobowych grupkach. Zostałam z Matildą i dołączyli się do nas bliźniacy.
- To co dziewczyny? Idziecie z nami do Zonka? – zapytali jednocześnie.
- Chętnie, ale najpierw napiłabym się czegoś – Powiedziała Matilda. – A ty Laurene?
- Ja też. Jest tu jakaś gospoda, kawiarnia?
- Pod Trzema Miotłami, serwują tam najlepsze kremowe piwo na świecie! – odparł entuzjastycznie George. – Musicie iść ciągle prosto i potem w prawo, a my lecimy do Zonka.
Wesleyowie opuścili nas, a my wolno szłyśmy w kierunku wskazanego miejsca.
W połowie drogi dołączył się do nas Dean Thomas, kolega z Gryffindoru.
- Wybaczcie, że przeszkadzam, ale chciałem z tobą porozmawiać Til... eee, to znaczy Matildo – oznajmił nieco onieśmielony.
Wytrzeszczyłam oczy. Til? Przecież tego zdrobnienia używałam tylko ja.
- Jasne.– Odparła cicho Matilda i udała się za Deane’m. W jej oczach dostrzegłam dziwny błysk. Czułam, że o czymś mi nie powiedziała. Odwróciła się jeszcze przez ramię i pomachała mi, po czym zniknęła za rogiem.
Na ulicy mijałam puchonów, krukonów i ślizgonów a razem z nimi moje koleżanki ze szkoły uśmiechające się do mnie. Szłam ciągle przed siebie według wskazówek bliźniaków, aż w końcu doszłam do Pubu Pod Trzema Miotłami. Już przez okno zobaczyłam, że wszystkie miejsca są zajęte, więc postanowiłam znaleźć inne miejsce, gdzie będę mogła się czegoś napić. Skręciłam w lewo, szłam bardzo wąską uliczką a po jakimś czasie doszłam do Karczmy o nazwie Pod Świńskim Łbem. Nieśmiało otworzyłam stare, drewniane drzwi i weszłam do środka. Pomieszczenie było ciemne i nieprzyjemne. Weszłam dalej, lecz nie zobaczyłam tam żadnych uczniów Hogwartu. Nagle zza lady wyłonił się barman o przerażającym wyrazie twarzy, który czyścił naczynia za pomocą brudnej ścierki.
- Co podać? – odezwał się szorstkim, niskim głosem.
- Jest kremowe piwo?- Zapytałam nieśmiało robiąc mały krok w tył.
- Nie ma – odpowiedział barman i wypuścił z rąk kufel, który rozbił się z hukiem na kamiennej posadzce.
Mężczyzna wyszedł zza lady i powoli zbliżał się do mnie. Zrobiłam kolejny krok w tył.
Nagle poczułam że ktoś łapie mnie za biodra, z przerażenia głośno pisnęłam.
- Spokojnie – usłyszałam za sobą męski głos. Kiedy obróciłam zobaczyłam Dracona.
– Jesteś bezpieczna.
Chłopak bardzo mnie przestraszył, serce biło mi bez opamiętania. Bez zawahania wyszłam z karczmy i szybkim krokiem udałam się w kierunku Trzech Mioteł.
- Zaczekaj! - krzyknął. – A jakieś słowa podziękowania za obronę przed dziwnym barmanem? Nie wiadomo, co chodzi mu po głowie
- Dziękuję – powiedziałam . – Ale dostałam prawie zawału przez Ciebie. Poza tym nie lubię, gdy ktoś mnie dotyka, nie życzę sobie tego.
Malfoy zrobił smutną minę.
- Przepraszam Laurene, nie chciałem żebyś odebrała to jako coś złego. W ogóle możesz mi powiedzieć dlaczego wybrałaś się do Świńskiego Łba? - Popatrzył na mnie ze zdziwieniem. – I powiedz z kim tak nieodpowiedzialnym szłaś, że zostawił Cię samą w obcym miejscu?
- Szłam z Weasleyami, ale…
- Wszystko jasne – burknął Draco. – Pewnie poszli oglądać swoje głupie zabawki do sklepu Zonka.
- Oni są bardzo mili! – Sprzeciwiłam się.
- Ta, bardzo.
- Co do mojego wyjścia do karczmy – szybko zmieniłam temat - nie sądziłam, że jest to tak obskurne miejsce. Chciałam napić się kremowego piwa, a w Trzech Miotłach nie ma już miejsca.
- Nadal masz ochotę się czegoś napić? Miejsce na pewno się znajdzie, o to się nie martw.
- Chętnie – odpowiedziałam mu i udaliśmy się w stronę Pubu.
W środku, tak jak przypuszczałam, był straszny tłok. Zobaczyłam Matildę i Deana siedzących pod oknem zajętych konwersacją. Til wyglądała na szczęśliwą.
Draco poprosił mnie o chwilę cierpliwości, a gdy wrócił oznajmił, że zamówił piwo.
Zaprowadził mnie do jedynego wolnego stolika w samym rogu sali tuż obok kominka.
- Smakuje Ci?- Zapytał kiedy zrobiłam pierwszy łyk.
- Bardzo – odpowiedziałam.
Malfoy przybliżył się do mnie i palcem starł mi wąs z piwnej piany.
- Ekhem.
Usłyszałam za plecami chrząknięcie. Stał tam Zabini Blaise z poważną miną.
- Draco, Pansy chce Ci coś powiedzieć – zaczął mój przyjaciel.
- Akurat teraz? – zapytał drwiąco Draco.
- Tak właśnie w tym momencie. Mówi, że to ważna sprawa - odparł Zabini ukradkiem zerkając na mnie. Uśmiechnęłam się do niego.
- To sobie poczeka – powiedział ostro i dobitnie Malfoy. – Jestem zajęty nie widzisz?
Zrezygnowany Blaise odszedł kilka kroków od naszego stolika.
- To na czym stanęliśmy? – szepnął Draco i ponownie zbliżył się do mnie, tym razem innym celu.
- A jeszcze jedno! – Powiedział głośno Blaise, który ponownie, niby przypadkiem znalazł się obok nas. – Masz dzisiaj dyżur u Snape’a.
- Świetnie, a teraz czy mógłbyś nas zostawić samych bo widzę, że nie zrozumiałeś za pierwszym razem idioto! – Warknął Draco.
- Spokojnie – powiedziałam i odsunęłam się od niego.
Byłam wstrząśnięta zachowaniem Malfoya. Był arogancki i nieprzyjemny, zupełnie taki, jak opisywali go inni. Może ukrywa coś przede mną? A może miły dżentelmen to jego prawdziwa twarz ? Nic z tego nie rozumiałam.
Siedzieliśmy w ciszy. Dopiłam resztę kremowego piwa i już chciałam się zbierać, kiedy Draco przemówił do mnie.
- Przepraszam, że się zdenerwowałem. Po prostu Zabini ostatnio strasznie mnie denerwuje, wtyka nos w nieswoje sprawy. Wybrał sobie odpowiedni moment żeby rozmawiać o Pansy. Pff, żałosne.
- Rozumiem, ale w ten sposób stawiasz mnie w niezręcznej sytuacji. Blaise to mój przyjaciel, twój też i nie chce żebyście się kłócili.
- Dobrze, Laurene. Może pójdziemy do Miodowego Królestwa?
Dwadzieścia minut później byliśmy już w najchętniej odwiedzanym przez uczniów Hogwartu miejscu.
- Czekoladowe żaby, dyniowe paszteciki, pieprzne diabełki czy może fasolki? – Zapytała mnie sympatyczna pani stojąca za ladą.
- Poproszę fasolki – odpowiedziałam. – A Ty Draco?
- W tym sklepie nie ma nic co byłoby tak słodkie jak Ty. - szepnął mi do ucha.- Dla mnie pieprzne diabełki.
Wyszliśmy z zakupami na zewnątrz. Do zbiórki zostało nam pół godziny więc postanowiliśmy się przespacerować. Rozmawialiśmy o naszych rodzicach, byliśmy ciekawi jak mijają im dni i co nasi ojcowie robią w ministerstwie. Potem zaczęliśmy rozmowę na temat Quidditcha. Malfoy był ekspertem w tej dziedzinie. Z resztą miałam wrażenie, że na wszystkim zna się dość dobrze.
- Czas mija bardzo szybko, do balu zostały niecałe trzy tygodnie, a za tydzień próba – zaczęłam, sięgając ręką po fasolkę Bertyego Botta.
- Myślę, że będzie wspaniały, ale tak naprawdę wszystko zależy od towarzystwa. – Mówiąc to Draco pogładził mnie po dłoni. Zakręciło mi się w głowie, tak jak za pierwszym razem kiedy poczułam jego perfumy. – Masz już partnera na wieczór?
- Nie mam, nie dostałam żadnych ofert. – zaśmiałam się i popatrzyłam chłopakowi w oczy.
- Laurene, czy zechciałabyś iść ze mną na bal?
Przeczesałam delikatnie palcami moje długie, jasne włosy po czym zwróciłam się do chłopaka.
- Bardzo chętnie. – uśmiechnęłam się nieśmiało i spłonęłam rumieńcem.
Draco obiął mnie ramieniem i powiedział żartobliwie
- Tata pochwaliłby mój wybór.
Po powrocie do Hogwartu pierwsze co zrobiłam, to napisałam krótki liścik do mamy, w którym opisywałam wyjście do Hosmeade i przekazałam informację z kim idę na bal.
Poprosiłam też mamę, by przysłała mi jakąś elegancką sukienkę. Myślałam o bladoróżowej, którą kupiłam na początku wakacji. Chciałam wyglądać zjawiskowo.
- Matilda, masz już kreację na bal? – Zapytałam przyjaciółki która właśnie weszła do dormitorium.
- Szczerze mówiąc nie zastanawiałam się nad tym – odparła i usiadła koło mnie na łóżku. – Wiesz, że Dean chcę ze mną pójść?
- To super! Wydaje się być bardzo fajnym chłopakiem.
- Tak, w dodatku ma wiele zainteresowań. Świetnie maluje, mówię ci. – powiedziała rozmarzonym głosem. - Tak w ogóle to chciałam ci coś powiedzieć.
Popatrzyłam na przyjaciółkę i kiwnęłam głową.
- Zauważyłam, że często spędzasz czas ze ślizgonami, w szczególności z Malfoyem i Blaisem prawda?
- Zgadza się – odpowiedziałam. - Coś w tym złego?
- Niby nie, ale uważam że to nie jest odpowiednie dla ciebie towarzystwo. Zdaję sobie sprawę, że Zabini to twój przyjaciel od wielu lat a Draco pokazuje się z jak najlepszej strony, ale nie wiem co mam o tym myśleć. Wczoraj w przerwie pomiędzy lekcjami widziałam jak Malfoy naśmiewał się z Hermiony. Wyzywał ją od szlam. To okropne! Chwilę później doczepił się do Ginny i obrażał Freda i Georga. Kiedy przyszli jego koledzy wymądrzał się, jaki on to ma dom, ile zarabia i jak wysoko postawiony jest jego ojciec.
- Zgadzam się z tym - do rozmowy włączyła się Berry. – Laurene bądź ostrożna. Kilka dni temu, kiedy przechodziłam obok gabinetu Snape’a usłyszałam jego rozmowę z Malfoyem.
Snape pytał się Dracona, jak mu idzie. Chłopak odpowiedział mu słowami „Wszystko idzie zgodnie z planem, bardzo zbliżyłem się do Laurene Meadow”. Chyba coś jest nie tak, nie sądzisz?
Wszystko idzie zgodnie z planem? Znajomość ze mną miałaby być zaplanowana?
Wybiegłam z pokoju, chciałam jak najszybciej dowiedzieć się co to wszystko ma znaczyć.
Odruchowo skierowałam się schodami w dół w stronę lochów, bo wiedziałam, że tam spotkam Dracona.
Chłopak bardzo mnie przestraszył, serce biło mi bez opamiętania. Bez zawahania wyszłam z karczmy i szybkim krokiem udałam się w kierunku Trzech Mioteł.
- Zaczekaj! - krzyknął. – A jakieś słowa podziękowania za obronę przed dziwnym barmanem? Nie wiadomo, co chodzi mu po głowie
- Dziękuję – powiedziałam . – Ale dostałam prawie zawału przez Ciebie. Poza tym nie lubię, gdy ktoś mnie dotyka, nie życzę sobie tego.
Malfoy zrobił smutną minę.
- Przepraszam Laurene, nie chciałem żebyś odebrała to jako coś złego. W ogóle możesz mi powiedzieć dlaczego wybrałaś się do Świńskiego Łba? - Popatrzył na mnie ze zdziwieniem. – I powiedz z kim tak nieodpowiedzialnym szłaś, że zostawił Cię samą w obcym miejscu?
- Szłam z Weasleyami, ale…
- Wszystko jasne – burknął Draco. – Pewnie poszli oglądać swoje głupie zabawki do sklepu Zonka.
- Oni są bardzo mili! – Sprzeciwiłam się.
- Ta, bardzo.
- Co do mojego wyjścia do karczmy – szybko zmieniłam temat - nie sądziłam, że jest to tak obskurne miejsce. Chciałam napić się kremowego piwa, a w Trzech Miotłach nie ma już miejsca.
- Nadal masz ochotę się czegoś napić? Miejsce na pewno się znajdzie, o to się nie martw.
- Chętnie – odpowiedziałam mu i udaliśmy się w stronę Pubu.
W środku, tak jak przypuszczałam, był straszny tłok. Zobaczyłam Matildę i Deana siedzących pod oknem zajętych konwersacją. Til wyglądała na szczęśliwą.
Draco poprosił mnie o chwilę cierpliwości, a gdy wrócił oznajmił, że zamówił piwo.
Zaprowadził mnie do jedynego wolnego stolika w samym rogu sali tuż obok kominka.
- Smakuje Ci?- Zapytał kiedy zrobiłam pierwszy łyk.
- Bardzo – odpowiedziałam.
Malfoy przybliżył się do mnie i palcem starł mi wąs z piwnej piany.
- Ekhem.
Usłyszałam za plecami chrząknięcie. Stał tam Zabini Blaise z poważną miną.
- Draco, Pansy chce Ci coś powiedzieć – zaczął mój przyjaciel.
- Akurat teraz? – zapytał drwiąco Draco.
- Tak właśnie w tym momencie. Mówi, że to ważna sprawa - odparł Zabini ukradkiem zerkając na mnie. Uśmiechnęłam się do niego.
- To sobie poczeka – powiedział ostro i dobitnie Malfoy. – Jestem zajęty nie widzisz?
Zrezygnowany Blaise odszedł kilka kroków od naszego stolika.
- To na czym stanęliśmy? – szepnął Draco i ponownie zbliżył się do mnie, tym razem innym celu.
- A jeszcze jedno! – Powiedział głośno Blaise, który ponownie, niby przypadkiem znalazł się obok nas. – Masz dzisiaj dyżur u Snape’a.
- Świetnie, a teraz czy mógłbyś nas zostawić samych bo widzę, że nie zrozumiałeś za pierwszym razem idioto! – Warknął Draco.
- Spokojnie – powiedziałam i odsunęłam się od niego.
Byłam wstrząśnięta zachowaniem Malfoya. Był arogancki i nieprzyjemny, zupełnie taki, jak opisywali go inni. Może ukrywa coś przede mną? A może miły dżentelmen to jego prawdziwa twarz ? Nic z tego nie rozumiałam.
Siedzieliśmy w ciszy. Dopiłam resztę kremowego piwa i już chciałam się zbierać, kiedy Draco przemówił do mnie.
- Przepraszam, że się zdenerwowałem. Po prostu Zabini ostatnio strasznie mnie denerwuje, wtyka nos w nieswoje sprawy. Wybrał sobie odpowiedni moment żeby rozmawiać o Pansy. Pff, żałosne.
- Rozumiem, ale w ten sposób stawiasz mnie w niezręcznej sytuacji. Blaise to mój przyjaciel, twój też i nie chce żebyście się kłócili.
- Dobrze, Laurene. Może pójdziemy do Miodowego Królestwa?
Dwadzieścia minut później byliśmy już w najchętniej odwiedzanym przez uczniów Hogwartu miejscu.
- Czekoladowe żaby, dyniowe paszteciki, pieprzne diabełki czy może fasolki? – Zapytała mnie sympatyczna pani stojąca za ladą.
- Poproszę fasolki – odpowiedziałam. – A Ty Draco?
- W tym sklepie nie ma nic co byłoby tak słodkie jak Ty. - szepnął mi do ucha.- Dla mnie pieprzne diabełki.
Wyszliśmy z zakupami na zewnątrz. Do zbiórki zostało nam pół godziny więc postanowiliśmy się przespacerować. Rozmawialiśmy o naszych rodzicach, byliśmy ciekawi jak mijają im dni i co nasi ojcowie robią w ministerstwie. Potem zaczęliśmy rozmowę na temat Quidditcha. Malfoy był ekspertem w tej dziedzinie. Z resztą miałam wrażenie, że na wszystkim zna się dość dobrze.
- Czas mija bardzo szybko, do balu zostały niecałe trzy tygodnie, a za tydzień próba – zaczęłam, sięgając ręką po fasolkę Bertyego Botta.
- Myślę, że będzie wspaniały, ale tak naprawdę wszystko zależy od towarzystwa. – Mówiąc to Draco pogładził mnie po dłoni. Zakręciło mi się w głowie, tak jak za pierwszym razem kiedy poczułam jego perfumy. – Masz już partnera na wieczór?
- Nie mam, nie dostałam żadnych ofert. – zaśmiałam się i popatrzyłam chłopakowi w oczy.
- Laurene, czy zechciałabyś iść ze mną na bal?
Przeczesałam delikatnie palcami moje długie, jasne włosy po czym zwróciłam się do chłopaka.
- Bardzo chętnie. – uśmiechnęłam się nieśmiało i spłonęłam rumieńcem.
Draco obiął mnie ramieniem i powiedział żartobliwie
- Tata pochwaliłby mój wybór.
Po powrocie do Hogwartu pierwsze co zrobiłam, to napisałam krótki liścik do mamy, w którym opisywałam wyjście do Hosmeade i przekazałam informację z kim idę na bal.
Poprosiłam też mamę, by przysłała mi jakąś elegancką sukienkę. Myślałam o bladoróżowej, którą kupiłam na początku wakacji. Chciałam wyglądać zjawiskowo.
- Matilda, masz już kreację na bal? – Zapytałam przyjaciółki która właśnie weszła do dormitorium.
- Szczerze mówiąc nie zastanawiałam się nad tym – odparła i usiadła koło mnie na łóżku. – Wiesz, że Dean chcę ze mną pójść?
- To super! Wydaje się być bardzo fajnym chłopakiem.
- Tak, w dodatku ma wiele zainteresowań. Świetnie maluje, mówię ci. – powiedziała rozmarzonym głosem. - Tak w ogóle to chciałam ci coś powiedzieć.
Popatrzyłam na przyjaciółkę i kiwnęłam głową.
- Zauważyłam, że często spędzasz czas ze ślizgonami, w szczególności z Malfoyem i Blaisem prawda?
- Zgadza się – odpowiedziałam. - Coś w tym złego?
- Niby nie, ale uważam że to nie jest odpowiednie dla ciebie towarzystwo. Zdaję sobie sprawę, że Zabini to twój przyjaciel od wielu lat a Draco pokazuje się z jak najlepszej strony, ale nie wiem co mam o tym myśleć. Wczoraj w przerwie pomiędzy lekcjami widziałam jak Malfoy naśmiewał się z Hermiony. Wyzywał ją od szlam. To okropne! Chwilę później doczepił się do Ginny i obrażał Freda i Georga. Kiedy przyszli jego koledzy wymądrzał się, jaki on to ma dom, ile zarabia i jak wysoko postawiony jest jego ojciec.
- Zgadzam się z tym - do rozmowy włączyła się Berry. – Laurene bądź ostrożna. Kilka dni temu, kiedy przechodziłam obok gabinetu Snape’a usłyszałam jego rozmowę z Malfoyem.
Snape pytał się Dracona, jak mu idzie. Chłopak odpowiedział mu słowami „Wszystko idzie zgodnie z planem, bardzo zbliżyłem się do Laurene Meadow”. Chyba coś jest nie tak, nie sądzisz?
Wszystko idzie zgodnie z planem? Znajomość ze mną miałaby być zaplanowana?
Wybiegłam z pokoju, chciałam jak najszybciej dowiedzieć się co to wszystko ma znaczyć.
Odruchowo skierowałam się schodami w dół w stronę lochów, bo wiedziałam, że tam spotkam Dracona.
wtorek, 21 kwietnia 2015
Rozdział VII
WIELKI POWRÓT !
Nie było mnie tu tyle czasu, muszę Was bardzo przeprosić. Zupełnie nie miałam kiedy pisać, Nie miałam chęci i weny. Postanowiłam, że będę dalej publikować rozdziały. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Zachęcam do komentowania.
Rozdział VII
Nie było mnie tu tyle czasu, muszę Was bardzo przeprosić. Zupełnie nie miałam kiedy pisać, Nie miałam chęci i weny. Postanowiłam, że będę dalej publikować rozdziały. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Zachęcam do komentowania.
Rozdział VII
Po śniadaniu
wbiegłam do dormitorium i zaczęłam
pakować się na lekcje. Nigdzie nie potrafiłam znaleźć mojej różdżki, więc
postanowiłam wziąć drugą, właśnie tą niezwykłą różdżkę, z której zasłynęła moja
rodzina. Wyciągnęłam ją z walizki, przetarłam palcami i włożyłam do kieszeni
szaty. Zabrałam też wszystkie potrzebne
mi książki, kociołek i udałam się na pierwszą lekcję, którą była obrona przed
czarną magią. Nauczał jej niezwykle miły, nieco siwy mężczyzna z wieloma
bliznami na twarzy. Nazywał się Remus Lupin. Wytłumaczył nam na czym polega
wyczarowanie patronusa. Wszyscy słuchali go z ogromnym zaciekawieniem, swoją
barwą głosu i intonacją potrafił niemalże zahipnotyzować słuchaczy.
Dowiedzieliśmy się, że w pełni wykształconego patronusa wyczarujemy jedynie w
obliczu prawdziwego zagrożenia. Będzie on nas bronił przed dementorami i
przybierze postać jakiegoś zwierzęcia. W
klasie rozległy się podekscytowane szepty.
- Dobrze, zatem nadszedł czas żebyście sami spróbowali wytworzyć swojego strażnika – rzekł Lupin. - Musicie machnąć różdżką w następujący sposób i wypowiedzieć zaklęcie Expecto Patronum.
- Expecto Patronum, Expecto Patronum! – Dało się słyszeć z każdego kąta klasy.
Z różdżek niektórych osób wytrysnęła struga niebieskiego światła, ale niekoniecznie przypominała ona zwierzę. Zapatrzyłam się na chłopca, który bezsensownie machał różdżką wykrzykując raz po raz „efekto patronum”. Zachichotałam pod nosem.
- A ty dlaczego nie czarujesz ? – Usłyszałam zza pleców głos pana Remusa. – No dalej, przynajmniej spróbuj, nie zniechęcaj się. To zaawansowana magia. Nic się nie stanie jak ci się nie uda.
Wyciągnęłam przed siebie rękę, w której trzymałam moją pozłacaną różdżkę. Zgodnie ze wcześniejszymi wskazówkami profesora pomyślałam o moim najwspanialszym wspomnieniu. Była to wizja pierwszego dnia w Beauxbatons, gdy zostałam przydzielona do Papillons. Zamknęłam oczy i poczułam przypływ szczęścia. Gdy rzuciłam zaklęcie zobaczyłam koło siebie niebieskiego rumaka galopującego wesoło między moimi koleżankami a uczniami Gryffindoru.
Spojrzałam nieśmiało na Lupina. Stał wpatrując się we mnie z szeroko otwartymi oczami.
- Doskonale, doskonale! – Klasnął w dłonie z zachwytu. - Jak się nazywasz młoda panno ?
- Laurene Meadow. – Odpowiedziałam i uśmiechnęłam się do nauczyciela, który wzbudził we mnie ogromną sympatię.
- Meadow, ach tak – szepnął i przybliżył się do mnie wyraźnie zainteresowany moją różdżką. – Wszystko jasne. Mógłbym zobaczyć to, co masz w ręce panno Meadow ?
Bez słowa podałam mu różdżkę. Przyglądał się jej dokładnie, dotykał palcami każde jej wgłębienie a nawet przyłożył do ucha.
- Legendarna różdżka Felicji jak mniemam. Używasz jej na co dzień ? – Zapytał patrząc mi prosto w oczy.
- Raczej nie, ale dziś akurat nie potrafiłam znaleźć drugiej więc wzięłam właśnie tą.
- Rozumiem. Szanuj ją bo ma ogromną wartość, z resztą ty zapewne dobrze o tym wiesz – uśmiechnął się i zwrócił się do klasy. – Jak wam idzie ? Komu udało się wyczarować patronusa?
Zobaczyłam jedną rękę podniesioną w górę
- Harry, podejdź tutaj chłopcze.
Z tłumu wyłoniła się chuda, średniego wzrostu postać. Harry Potter nieco onieśmielony stanął obok Lupina, dokładnie naprzeciw mnie.
- A więc moi kochani, dziś tylko im udało się wyczarować patronusa – mówiąc to profesor lekko szturchnął Pottera w moim kierunku – ale nie przejmujcie się, będziemy nad tym pracować. Na dziś to wszystko, dziękuję wam bardzo.
Po lekcji na korytarzu zaczepiło mnie kilku gryfonów gratulujących mi umiejętności magicznych. Było mi bardzo miło, ale wiedziałam, że to w jakimś stopniu zasługa mojej różdżki. Miałam wrażenie, że ona w pewien sposób ułatwia mi czarowanie, jak gdyby chce, żeby rzucone przeze mnie zaklęcia były udane.
Kolejną lekcją w planie były eliksiry. Schodziłam do lochów pochłonięta rozmową z Matildą. Rozmawiałyśmy o Hogwarcie, obie zgodnie stwierdziłyśmy, że to miejsce jest niesamowite.
- Wieczorem trzeba się wybrać do Zoe, zobaczyć jak się miewa, bo mówiąc szczerze zbytnio jej nie widuje, pewnie mają lekcje w innych częściach zamku – zagadała przyjaciółka.
- Dobry pomysł, może poznała kogoś fajnego. – Uśmiechnęłam się pod nosem. – A ty jak tam w tych sprawach? Ktoś wpadł ci w oko ?
Matilda spojrzała na mnie smutnym wzrokiem.
- Nawet jeśli tak, to co to zmienia? Nie jestem ładna, chuda, wysoka jak ty. Chłopcy nie zwracają na mnie uwagi. Wątpię, żeby ktokolwiek chciał zaprosić mnie na bal, poza tym ja nie mam głowy do takich spraw.
Dziewczyna zawsze miała problem z akceptacją siebie. Odkąd pamiętam porównywała się do mnie, co stawiało mnie w niekomfortowej sytuacji. Matilda miała kruczoczarne włosy do ramion, miała śliczne szmaragdowe oczy, nie była „gruba” jak to wciąż powtarzała. Nie rozumiałam jej.
- Kochana – przytuliłam ją mocno do siebie i wytarłam rogiem szaty jej napełnione łzami oczy. – Chyba o czymś nie wiem co ? Od jakiegoś czasu chodzisz jak struta, nie jesteś taka jak kiedyś, coś Cię trapi ?
- Nie, Laurene – chrząknęła.
Wiedziałam, że kłamie. Była taką osobą, po której doskonale było widać co czuje. Z nerwów spojrzałam na zegarek. Okazało się, że lekcja zaczyna się za kilka minut, więc postanowiłam przerwać rozmowę i udać się na eliksiry.
- Wrócimy do tego Till – tak zdrobniale nazywałam przyjaciółkę – ale powinnyśmy się pospieszyć.
Ruszyłyśmy za grupką Gryfonów.
Klasa eliksirów, w której wykładał profesor Snape była bardzo nieprzyjemnym miejscem, z resztą jak całe lochy w Hogwarcie. Panował tam chłód, pomieszczenie diametralnie różniło się od klasy profesora Lupina. Zajęliśmy miejsca, zapanował chaos i gwar. Dziewczyny korzystając z nieobecności nauczyciela zaczęły opowiadać sobie żarciki i śmiać się. W przeciwieństwie do mnie nie wiedziały jakim człowiekiem jest Snape.
Nagle drzwi otworzyły się z hukiem, a nauczyciel niemalże wbiegł do klasy trzepocąc swą czarną, długą peleryną niczym nietoperz.
- Witam uczennice Akademii – przemówił zimnym, przeszywającym głosem.
Żadna z nas nie miała odwagi odezwać się, na szczęście mężczyzna nie oczekiwał żadnych oznak sympatii z naszej strony i zaczął mówić dalej.
- Mam nadzieję, że każdy ma kociołek i potrzebne składniki do wykonywania podstawowych eliksirów. Sztuka eliksirów wymaga niezwykłego skupienia, precyzji jak i racjonalnego myślenia oraz umiejętności przetworzenia tego co macie w głowach na sporządzenie wywaru, czy jest to zrozumiałe ? Świetnie. Dzisiaj przerobimy podstawy warzenia eliksir spokoju, zapewne pan Potter świetnie zna się na rzeczy jak zresztą na wszystkim, więc pozwólmy mu się wykazać.
W pewnym momencie wszyscy usłyszeliśmy głos za plecami.
- Panie Profesorze, Dyrektor pilnie wzywa pana do swojego gabinetu.
Kiedy odwróciłam się, zobaczyłam Dracona. Spojrzałam ukradkiem na Pottera, który momentalnie zacisnął ręce na swojej różdżce.
- Zajmijcie się czytaniem 1 rozdziału w podręczniku, kiedy wrócę dowiem się kto z was raczył zainteresować się eliksirem spokoju, a kto jest na tyle mądry, że nie musi nawet spoglądać do książki panie Weasley!
Rudowłosy chłopak spłonął rumieńcem i zabrał się za czytanie rozdziału wskazanego przez Snape’a. Mężczyzna udał się szybkim krokiem w stronę wyjścia i mocno zatrzasnął drzwi.
Draco stał jeszcze przez chwilę, popatrzył na mnie swym charakterystycznym, hipnotyzującym spojrzeniem i wyszedł za Severusem.
W sali o dziwo nie zrobiło się głośno. Wszyscy uczniowie zajęci byli zapoznawaniem się z podstawami tworzenia eliksirów. Szczególnie dziewczyny z mojej akademii z lekkim przerażeniem notowały najważniejsze punkty z tekstu. Jeśli chodzi o mnie jakoś podświadomie czułam, że Snape nie będzie się mnie czepiać. Zdawało mi się, że ma dobry kontakt z Draconem, co dawało mi pewnego rodzaju ochronę.
Minuty mijały bardzo szybko, a nauczyciel wciąż się nie pojawiał. Wreszcie lekcja dobiegła końca. Kiedy pakowałam rzeczy podszedł do mnie Ron Weasley.
- Ginny prosiła, żebym przekazał tobie i twoim koleżankom, że dzisiaj wyjątkowo obiad w dużej sali będzie podawany właśnie teraz, na tej przerwie. Dumbledore ma nam coś ważnego do przekazania - powiedział nieco onieśmielony.
- W porządku! - Obdarzyłam go promiennym uśmiechem, bo jakoś wzbudził we mnie sympatię już wcześniej.
- Słyszałyście dziewczyny ? - Zwróciłam się do nich. - Idziemy do wielkiej sali.
Wspólnie ruszyłyśmy na górę w stronę miejsca, gdzie miał odbywać się uroczysty obiad.
- Dobrze, zatem nadszedł czas żebyście sami spróbowali wytworzyć swojego strażnika – rzekł Lupin. - Musicie machnąć różdżką w następujący sposób i wypowiedzieć zaklęcie Expecto Patronum.
- Expecto Patronum, Expecto Patronum! – Dało się słyszeć z każdego kąta klasy.
Z różdżek niektórych osób wytrysnęła struga niebieskiego światła, ale niekoniecznie przypominała ona zwierzę. Zapatrzyłam się na chłopca, który bezsensownie machał różdżką wykrzykując raz po raz „efekto patronum”. Zachichotałam pod nosem.
- A ty dlaczego nie czarujesz ? – Usłyszałam zza pleców głos pana Remusa. – No dalej, przynajmniej spróbuj, nie zniechęcaj się. To zaawansowana magia. Nic się nie stanie jak ci się nie uda.
Wyciągnęłam przed siebie rękę, w której trzymałam moją pozłacaną różdżkę. Zgodnie ze wcześniejszymi wskazówkami profesora pomyślałam o moim najwspanialszym wspomnieniu. Była to wizja pierwszego dnia w Beauxbatons, gdy zostałam przydzielona do Papillons. Zamknęłam oczy i poczułam przypływ szczęścia. Gdy rzuciłam zaklęcie zobaczyłam koło siebie niebieskiego rumaka galopującego wesoło między moimi koleżankami a uczniami Gryffindoru.
Spojrzałam nieśmiało na Lupina. Stał wpatrując się we mnie z szeroko otwartymi oczami.
- Doskonale, doskonale! – Klasnął w dłonie z zachwytu. - Jak się nazywasz młoda panno ?
- Laurene Meadow. – Odpowiedziałam i uśmiechnęłam się do nauczyciela, który wzbudził we mnie ogromną sympatię.
- Meadow, ach tak – szepnął i przybliżył się do mnie wyraźnie zainteresowany moją różdżką. – Wszystko jasne. Mógłbym zobaczyć to, co masz w ręce panno Meadow ?
Bez słowa podałam mu różdżkę. Przyglądał się jej dokładnie, dotykał palcami każde jej wgłębienie a nawet przyłożył do ucha.
- Legendarna różdżka Felicji jak mniemam. Używasz jej na co dzień ? – Zapytał patrząc mi prosto w oczy.
- Raczej nie, ale dziś akurat nie potrafiłam znaleźć drugiej więc wzięłam właśnie tą.
- Rozumiem. Szanuj ją bo ma ogromną wartość, z resztą ty zapewne dobrze o tym wiesz – uśmiechnął się i zwrócił się do klasy. – Jak wam idzie ? Komu udało się wyczarować patronusa?
Zobaczyłam jedną rękę podniesioną w górę
- Harry, podejdź tutaj chłopcze.
Z tłumu wyłoniła się chuda, średniego wzrostu postać. Harry Potter nieco onieśmielony stanął obok Lupina, dokładnie naprzeciw mnie.
- A więc moi kochani, dziś tylko im udało się wyczarować patronusa – mówiąc to profesor lekko szturchnął Pottera w moim kierunku – ale nie przejmujcie się, będziemy nad tym pracować. Na dziś to wszystko, dziękuję wam bardzo.
Po lekcji na korytarzu zaczepiło mnie kilku gryfonów gratulujących mi umiejętności magicznych. Było mi bardzo miło, ale wiedziałam, że to w jakimś stopniu zasługa mojej różdżki. Miałam wrażenie, że ona w pewien sposób ułatwia mi czarowanie, jak gdyby chce, żeby rzucone przeze mnie zaklęcia były udane.
Kolejną lekcją w planie były eliksiry. Schodziłam do lochów pochłonięta rozmową z Matildą. Rozmawiałyśmy o Hogwarcie, obie zgodnie stwierdziłyśmy, że to miejsce jest niesamowite.
- Wieczorem trzeba się wybrać do Zoe, zobaczyć jak się miewa, bo mówiąc szczerze zbytnio jej nie widuje, pewnie mają lekcje w innych częściach zamku – zagadała przyjaciółka.
- Dobry pomysł, może poznała kogoś fajnego. – Uśmiechnęłam się pod nosem. – A ty jak tam w tych sprawach? Ktoś wpadł ci w oko ?
Matilda spojrzała na mnie smutnym wzrokiem.
- Nawet jeśli tak, to co to zmienia? Nie jestem ładna, chuda, wysoka jak ty. Chłopcy nie zwracają na mnie uwagi. Wątpię, żeby ktokolwiek chciał zaprosić mnie na bal, poza tym ja nie mam głowy do takich spraw.
Dziewczyna zawsze miała problem z akceptacją siebie. Odkąd pamiętam porównywała się do mnie, co stawiało mnie w niekomfortowej sytuacji. Matilda miała kruczoczarne włosy do ramion, miała śliczne szmaragdowe oczy, nie była „gruba” jak to wciąż powtarzała. Nie rozumiałam jej.
- Kochana – przytuliłam ją mocno do siebie i wytarłam rogiem szaty jej napełnione łzami oczy. – Chyba o czymś nie wiem co ? Od jakiegoś czasu chodzisz jak struta, nie jesteś taka jak kiedyś, coś Cię trapi ?
- Nie, Laurene – chrząknęła.
Wiedziałam, że kłamie. Była taką osobą, po której doskonale było widać co czuje. Z nerwów spojrzałam na zegarek. Okazało się, że lekcja zaczyna się za kilka minut, więc postanowiłam przerwać rozmowę i udać się na eliksiry.
- Wrócimy do tego Till – tak zdrobniale nazywałam przyjaciółkę – ale powinnyśmy się pospieszyć.
Ruszyłyśmy za grupką Gryfonów.
Klasa eliksirów, w której wykładał profesor Snape była bardzo nieprzyjemnym miejscem, z resztą jak całe lochy w Hogwarcie. Panował tam chłód, pomieszczenie diametralnie różniło się od klasy profesora Lupina. Zajęliśmy miejsca, zapanował chaos i gwar. Dziewczyny korzystając z nieobecności nauczyciela zaczęły opowiadać sobie żarciki i śmiać się. W przeciwieństwie do mnie nie wiedziały jakim człowiekiem jest Snape.
Nagle drzwi otworzyły się z hukiem, a nauczyciel niemalże wbiegł do klasy trzepocąc swą czarną, długą peleryną niczym nietoperz.
- Witam uczennice Akademii – przemówił zimnym, przeszywającym głosem.
Żadna z nas nie miała odwagi odezwać się, na szczęście mężczyzna nie oczekiwał żadnych oznak sympatii z naszej strony i zaczął mówić dalej.
- Mam nadzieję, że każdy ma kociołek i potrzebne składniki do wykonywania podstawowych eliksirów. Sztuka eliksirów wymaga niezwykłego skupienia, precyzji jak i racjonalnego myślenia oraz umiejętności przetworzenia tego co macie w głowach na sporządzenie wywaru, czy jest to zrozumiałe ? Świetnie. Dzisiaj przerobimy podstawy warzenia eliksir spokoju, zapewne pan Potter świetnie zna się na rzeczy jak zresztą na wszystkim, więc pozwólmy mu się wykazać.
W pewnym momencie wszyscy usłyszeliśmy głos za plecami.
- Panie Profesorze, Dyrektor pilnie wzywa pana do swojego gabinetu.
Kiedy odwróciłam się, zobaczyłam Dracona. Spojrzałam ukradkiem na Pottera, który momentalnie zacisnął ręce na swojej różdżce.
- Zajmijcie się czytaniem 1 rozdziału w podręczniku, kiedy wrócę dowiem się kto z was raczył zainteresować się eliksirem spokoju, a kto jest na tyle mądry, że nie musi nawet spoglądać do książki panie Weasley!
Rudowłosy chłopak spłonął rumieńcem i zabrał się za czytanie rozdziału wskazanego przez Snape’a. Mężczyzna udał się szybkim krokiem w stronę wyjścia i mocno zatrzasnął drzwi.
Draco stał jeszcze przez chwilę, popatrzył na mnie swym charakterystycznym, hipnotyzującym spojrzeniem i wyszedł za Severusem.
W sali o dziwo nie zrobiło się głośno. Wszyscy uczniowie zajęci byli zapoznawaniem się z podstawami tworzenia eliksirów. Szczególnie dziewczyny z mojej akademii z lekkim przerażeniem notowały najważniejsze punkty z tekstu. Jeśli chodzi o mnie jakoś podświadomie czułam, że Snape nie będzie się mnie czepiać. Zdawało mi się, że ma dobry kontakt z Draconem, co dawało mi pewnego rodzaju ochronę.
Minuty mijały bardzo szybko, a nauczyciel wciąż się nie pojawiał. Wreszcie lekcja dobiegła końca. Kiedy pakowałam rzeczy podszedł do mnie Ron Weasley.
- Ginny prosiła, żebym przekazał tobie i twoim koleżankom, że dzisiaj wyjątkowo obiad w dużej sali będzie podawany właśnie teraz, na tej przerwie. Dumbledore ma nam coś ważnego do przekazania - powiedział nieco onieśmielony.
- W porządku! - Obdarzyłam go promiennym uśmiechem, bo jakoś wzbudził we mnie sympatię już wcześniej.
- Słyszałyście dziewczyny ? - Zwróciłam się do nich. - Idziemy do wielkiej sali.
Wspólnie ruszyłyśmy na górę w stronę miejsca, gdzie miał odbywać się uroczysty obiad.
- Witam
was bardzo gorąco! Dziś nietypowa pora obiadu, ze względu na to, że niebawem
opuszczam szkołę na jakiś czas a bardzo chciałbym wam przekazać kilka
informacji, na które zapewne czekacie z niecierpliwością. Sprawa balu miała być
rozwiązana dopiero po paru tygodniach, a nie dzień po przyjeździe panienek z Beauxbatons, ale sądzę, że jako dyrektor szkoły to ja powinienem was poinformować o szczegółach zabawy. A więc bal
odbędzie się w połowie listopada, czyli za równy miesiąc. Za 2 tygodnie odbędzie się pierwsza próba
tańca reprezentacyjnego, a więc dobrze byłoby gdyby do tego czasu każdy
młodzieniec zaprosił jakąś damę, aby towarzyszyła mu podczas balu.
- Założę się – usłyszałam głos Deyny siedzącej kilka miejsc obok mnie – że to mnie pierwszą zaproszą na bal, i że zrobi to jakiś przystojniak.
Zaśmiałam się pod nosem i zaczęłam rozmyślać, z kim mogłabym pójść. Zaczęłam wzrokiem szukać Zabiniego.
- Założę się – usłyszałam głos Deyny siedzącej kilka miejsc obok mnie – że to mnie pierwszą zaproszą na bal, i że zrobi to jakiś przystojniak.
Zaśmiałam się pod nosem i zaczęłam rozmyślać, z kim mogłabym pójść. Zaczęłam wzrokiem szukać Zabiniego.
W pewnym momencie nasze oczy się spotkały i
uśmiechnęliśmy się do siebie nawzajem. Chłopak na migi pokazał mi, że po
obiedzie mam poczekać na niego przed salą. Przytaknęłam i zabrałam się do
jedzenia pysznego obiadu, który momentalnie pojawił się na stole. Po posiłku
Albus Dumledore oznajmił nam, że tymczasowo rolę dyrektora będzie pełnić
profesor McGonagall a on po załatwieniu spraw jak najszybciej pokaże się w
szkole.
Kiedy tłumy zaczęły opuszczać salę i udawać się do pokoi wspólnych poczułam, że ktoś łapie mnie za rękę.
- Laurene, mogę cię gdzieś zabrać? Teraz mamy przerwę miedzy lekcjami a to miejsce na pewno Ci się spodoba – nie czekając na moją odpowiedź Zabini Blaise pociągnął mnie za sobą i po chwili dotarliśmy na dziedziniec. Blaise podszedł do malutkich drzwi i otworzył je.
- Po schodach do góry – rzekł.
Powoli szłam po wąskich, krętych schodkach, a kiedy znalazłam się na górze zdałam sobie sprawę , że jesteśmy na wieży zegarowej.
Na ziemi, pod tarczą ogromnego zegara mój przyjaciel rozłożył koc a z koszyka wyciągnął mnóstwo słodyczy.
- Zabini oszalałeś - powiedziałam żartobliwie. - Piknik na wieży ?
- Niestety tak - odparł smutno. - Miałem nadzieję, że będzie ładniejsza pogoda i zabiorę cię na błonia, ale myślę że to miejsce też jest bardzo klimatyczne. Chcę, żebyś jak najlepiej zapamiętała przyjazd do Hogwartu. Przyniosłem czekoladowe żaby i fasolki wszystkich smaków, dosłownie wszystkich smaków. Pamiętasz, kiedyś już jedliśmy je razem ?
- Zabiję cię – zaśmiałam się. – Staram się zdrowo odżywiać, a tu taka pokusa! No, ale czego się nie robi w imię przyjaźni.
Wzięłam do ręki fioletowo - złote pudełko z czekoladkami. Kiedy je otworzyłam czekoladowa żaba wskoczyła mi na głowę.
Zabini zdjął ją z moich włosów i zjadł.
- U nas są czekoladowe motyle, trochę bardziej subtelne – powiedziałam, wyrywając mu z ręki fasolki i pakując je sobie do ust. – Na brodę merlina, serowa fasolka, fuj!
Siedzieliśmy tak dość długo, rozmawialiśmy i wspominaliśmy stare czasy. Blaise był dla mnie jak brat, zawsze mogłam na niego liczyć i powiedzieć o wszystkim.
- Moim zdaniem ten bal to super sprawa – powiedziałam. – Uwielbiam takie klasyczne imprezy.
- Wszystko byłoby świetnie, gdyby nie taniec prezentacyjny. Większość chłopaków podziela moją opinię, próby są podobno zawsze totalną katastrofą. Ale myślę, że w tym roku będzie inaczej, ze względu na piękne uczennice Beauxbatons, które na pewno zostaną zaproszone w pierwszej kolejności .
- Rok temu też tutaj były, nie rozumiem.
- W zeszłym roku jeszcze nie mogliśmy iść na bal, dlatego wszyscy są tak podekscytowani. Prawdopodobnie zagrają też Fatalne Jędze.
- Znakomicie – odrzekłam. – A teraz powiedz mi tak zupełnie szczerze, wpadła Ci jakaś dziewczyna w oko? Wiesz już, z kim pójdziesz?
Zabini zrobił się nieco nerwowy, odchrząknął i odpowiedział
- Czas pokaże. Chyba musimy już iść.
Kiedy tłumy zaczęły opuszczać salę i udawać się do pokoi wspólnych poczułam, że ktoś łapie mnie za rękę.
- Laurene, mogę cię gdzieś zabrać? Teraz mamy przerwę miedzy lekcjami a to miejsce na pewno Ci się spodoba – nie czekając na moją odpowiedź Zabini Blaise pociągnął mnie za sobą i po chwili dotarliśmy na dziedziniec. Blaise podszedł do malutkich drzwi i otworzył je.
- Po schodach do góry – rzekł.
Powoli szłam po wąskich, krętych schodkach, a kiedy znalazłam się na górze zdałam sobie sprawę , że jesteśmy na wieży zegarowej.
Na ziemi, pod tarczą ogromnego zegara mój przyjaciel rozłożył koc a z koszyka wyciągnął mnóstwo słodyczy.
- Zabini oszalałeś - powiedziałam żartobliwie. - Piknik na wieży ?
- Niestety tak - odparł smutno. - Miałem nadzieję, że będzie ładniejsza pogoda i zabiorę cię na błonia, ale myślę że to miejsce też jest bardzo klimatyczne. Chcę, żebyś jak najlepiej zapamiętała przyjazd do Hogwartu. Przyniosłem czekoladowe żaby i fasolki wszystkich smaków, dosłownie wszystkich smaków. Pamiętasz, kiedyś już jedliśmy je razem ?
- Zabiję cię – zaśmiałam się. – Staram się zdrowo odżywiać, a tu taka pokusa! No, ale czego się nie robi w imię przyjaźni.
Wzięłam do ręki fioletowo - złote pudełko z czekoladkami. Kiedy je otworzyłam czekoladowa żaba wskoczyła mi na głowę.
Zabini zdjął ją z moich włosów i zjadł.
- U nas są czekoladowe motyle, trochę bardziej subtelne – powiedziałam, wyrywając mu z ręki fasolki i pakując je sobie do ust. – Na brodę merlina, serowa fasolka, fuj!
Siedzieliśmy tak dość długo, rozmawialiśmy i wspominaliśmy stare czasy. Blaise był dla mnie jak brat, zawsze mogłam na niego liczyć i powiedzieć o wszystkim.
- Moim zdaniem ten bal to super sprawa – powiedziałam. – Uwielbiam takie klasyczne imprezy.
- Wszystko byłoby świetnie, gdyby nie taniec prezentacyjny. Większość chłopaków podziela moją opinię, próby są podobno zawsze totalną katastrofą. Ale myślę, że w tym roku będzie inaczej, ze względu na piękne uczennice Beauxbatons, które na pewno zostaną zaproszone w pierwszej kolejności .
- Rok temu też tutaj były, nie rozumiem.
- W zeszłym roku jeszcze nie mogliśmy iść na bal, dlatego wszyscy są tak podekscytowani. Prawdopodobnie zagrają też Fatalne Jędze.
- Znakomicie – odrzekłam. – A teraz powiedz mi tak zupełnie szczerze, wpadła Ci jakaś dziewczyna w oko? Wiesz już, z kim pójdziesz?
Zabini zrobił się nieco nerwowy, odchrząknął i odpowiedział
- Czas pokaże. Chyba musimy już iść.
Zebraliśmy wszystkie rzeczy i ruszyliśmy na lekcje. Przyjaciel odprowadził mnie
na zielarstwo, sam udał się na opiekę nad magicznymi stworzeniami.
Tego dnia zajęcia minęły mi niezwykle szybko, Ginny powiedziała mi, że to był wyjątkowo luźny dzień, i mam nie oczekiwać że będzie tak często. Miała rację.
Tego dnia zajęcia minęły mi niezwykle szybko, Ginny powiedziała mi, że to był wyjątkowo luźny dzień, i mam nie oczekiwać że będzie tak często. Miała rację.
poniedziałek, 24 lutego 2014
Rozdział VI
Jejku, tyle czekaliście na ten rozdział :c Ostatnio trochę brak weny i brak czasu, ale obiecuję że postaram się dodawać częściej. Dziękuję za wsparcie, za komentarze, za wiadomości.
MIŁEGO CZYTANIA ! :)
Rozdział VI.
- Witaj Draco. - Przywitałam się z kolegą, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Poczułam się nieswojo. Opadłam z powrotem na łóżko i popatrzyłam na Blaise. Nie wydawał się być zachwycony tym, że Draco przerwał naszą rozmowę.
- Jesteś z Pansy? Myślałem, że sobie odpuściłeś. - Zabini zwrócił się do Malfoya.
- Nie, nie jesteśmy razem. Przyprowadziłem ją tu, bo miałem pokazać jej zadanie z eliksirów. - Odpowiedział nieco rozbawiony blondyn. – Laurene, co słychać?
- W porządku. – Skłamałam.
Tak naprawdę nic nie było w porządku. Nie rozumiałam samej siebie. Draco był atrakcyjnym chłopakiem, ale zupełnie go nie znałam. Mimo tego od pierwszego spotkania zaczęłam darzyć go sympatią, żeby nie rzec uczuciem. Z drugiej strony Zabini powiedział mi wszystko o Malfoy’u. Nie przypominam sobie, żeby w wypowiedzi Blaisea wspomniał o pozytywnych cechach blondyna, przedstawił tylko jego ciemną stronę.
- Naprawdę nie sądziłem, że przyjedziesz do Hogwartu. Niby wiedziałem, że uczennice Beauxbatons będą u nas, ale naprawdę zdziwiłem się, gdy Cię ujrzałem w Wielkiej Sali. Wasz układ był cudowny! – Podszedł do mnie i pokazał szereg białych zębów.
- Cieszę się. – Odparłam nerwowo przygryzłam wargę
Tak spędziłam resztę wieczoru. Siedziałam z Blaisem i Malfoy’em, opowiadałam im o Akademii, o przygotowaniach do wyjazdu, o moich wrażeniach z podróży. Ogólnie, atmosfera rozluźniła się, nie czułam się tak skrępowana, jak na początku. Chłopcy pokazali mi dokładnie cały pokój wspólny, poznałam kilku ślizgonów, choć nie bardzo przypadli mi do gustu. W pełni pasowali do opisu Ginny. Wiedziałam, że próbują być mili na siłę, ale gdy tylko oddaliłam się od nich usłyszałam głupie komentarze na swój temat. Gdy minęło ponad pół godziny pożegnałam się z chłopakami i wyszłam z dormitorium. Idąc przez korytarz w stronę schodów, którymi miałam się dostać do pokoju gryfonów, napotkałam profesora Snapea.
-5 minut spóźnienia. – Powiedział cicho patrząc na zegarek.
- Przepraszam. Draco trochę się rozgadał. – Powiedziałam i zaklęłam w myślach. Po co w ogóle tłumaczę się Snapeowi? Tego nie wiem.
- Czyżby pan Malfoy miał do pani jakąś sprawę? – Zapytał i uśmiechnął się krzywo.
- Nie sądzę. – Chrząknęłam. – Przepraszam, pójdę już.
Po tych słowach oddaliłam się szybko. Szłam przez opustoszałe korytarze. Miałam okazję przyjrzeć się wszystkiemu z bliska. Z trafieniem do wspólnego pokoju gryfonów o dziwo nie miałam problemu.
- Gdzie byłaś? – Rzuciła mi się na szyję Matilda, kiedy już znalazłam się w naszej sypialni.
- Byłam u Zabiniego. – Odparłam i podeszłam do lustra. Wyciągnęłam szczotkę i zaczęłam czesać moje długie blond włosy. Sięgały mi prawie do pasa.
- I co u niego? – Zapytała patrząc na moje odbicie.
- Dobrze, poznałam kilku ślizgonów, niektórzy z nich są mili, niestety większość jest taka, jak mówiła Ginny. Myślę, że nieźle się hamowali, żeby nie powiedzieć czegoś niemiłego. Śmieszne, pierwszą rzeczą, którą chcieli wiedzieć był mój status krwi.
Po rozmowie z przyjaciółką przebrałam się w pidżamę i przygotowałam do snu.
Następnego dnia z rana Madame Sullivan przybliżyła nam plan pobytu w Hogwarcie. Dziś jeszcze miałyśmy czas wolny, natomiast od jutra zaczynałyśmy naukę.
Wraz z współlokatorkami postanowiłyśmy zejść do pokoju wspólnego, tam razem z resztą udać się na śniadanie.
- Witajcie kochane. – Powitała nas radośnie Ginny, wręczając każdej z nas kartkę z planem zajęć. – Wasza Pani porosiła mnie, abym wam to rozdała.
- CO!? Jutro pierwsza lekcja o godzinie 7!? Ciekawe, o której będę musiała wstać, żeby się ogarnąć, zrobić fryzurę i przygotować. – Krzyknęła oburzona Deyna. Jej przyjaciółki, które wraz z Matildą, Zoe i Berry nazywałyśmy „armią klonów”, ponieważ wyraźnie wzorowały się na Deynie przytaknęły głową.
- Nie martw się złotko, mamy do sprzedania Proszek Natychmiastowej Ciemności. Nikt nawet nie zauważy, że wyglądasz jak upiór z rana. – W pokoju pojawił się George i trafnie skomentował wypowiedź „Księżniczki”.
Wybuchłam głośnym śmiechem, z resztą jak większość zgromadzonych w dormitorium. Deyna zrobiła obrażaną minę i odwróciła się do Georga plecami.
- Chodźmy na śniadanie! – Zawołała ochoczo Ginny i ruszyła do wyjścia.
Na korytarzu mijałyśmy nasze koleżanki, będące połączone z innymi domami w Hogwarcie. Zobaczyłam Licornes idące razem z Hufflepuf. Moja przyjaciółka Stella, która należała do Jednorożców była wyraźnie pogrążona w rozmowie z jakimś wysokim Puchonem.
- Matilda! – Szturchnęłam ją i wskazałam palcem na Stellę.
- O kurcze, przystojny. – Szepnęła Matilda i wlepiła oczy w chłopaka.
Zaśmiałam się do siebie.
Ciekawe, co u mamy – pomyślałam. Postanowiłam, że po południu napiszę do niej list. Moja kontakty z mamą były bardzo dobre. Kochałam ją bardzo mocno, starałam się nigdy nie sprawiać jej przykrości, choć często miałyśmy zupełnie odmienne zdania na różne tematy. Była kobietą, która dużo pracowała, ale jednocześnie znajdowała czas dla mnie. Stęskniłam się za nią.
- Hej Piękna! - Z zamyślenia wyrwał mnie męski głos. Odwróciłam głowę i dostrzegłam Dracona. Podbiegł do mnie i na oczach wszystkich przytulił mnie czule do siebie.
Poczułam na sobie palący wzrok Ginny.
- Wyspałaś się? – Zapytał ślizgon.
- Tak, tak. – Powiedziałam i uśmiechnęłam się do niego lekko.
Poczułam, że ktoś szarpie mnie za ramię.
- Laurene, chodźmy. – Powiedziała ostro Ginny i spojrzała z na Draco.
- Zostaw ją Weasley, nie widzisz, że rozmawiamy! – Syknął Malfoy. Jego wyraz twarzy zmienił się diametralnie. Obrzucił dziewczynę nienawistnym spojrzeniem i oddalił się.
Ginny szybkim krokiem ruszyła w stronę Wielkiej Sali.
Stałam na środku korytarza jak słup soli. Co to miało być? Czemu Ginny tak ostro zareagowała na moją rozmowę z Draco? Czemu Draco tak ostro odpowiedział?
Te pytania nurtowały mnie do czasu rozmowy z rudowłosą podczas śniadania.
- Ginny, w porządku? – Zapytałam, siadając koło niej przy stoliku.
- Nie. – Odparła i westchnęła. – Czego on od Ciebie chciał? Skąd go znasz?
- Chciał pogadać. Poznaliśmy się przez naszych rodziców na początku wakacji. – Powiedziałam i nalałam do miski mleka.
- Laurene – zaczęła spokojnie – ten człowiek nie jest wart uwagi, naprawdę. On nie ma uczuć. Pewnie chce coś od siebie, on na pewno ma jakiś interes w kontaktach z Tobą. To nie możliwe żeby Malfoy, zimny, oschły Malfoy nagle zainteresował się kimś, kto nic nie może mu dać. Nie zdajesz sobie sprawy z tego, ilu osobom on dokucza, ile osób już zranił. Widzisz tę dziewczynę, koło chłopca w okularach?
- Tak. – Odparłam.
- To Hermiona Granger. – Kontynuowała Ginny. – Od 1 roku w Hogwarcie Malfoy nie daje jej żyć. Wiecznie obraża jej pochodzenie, wyzywa od szlam, jest okrutny. Nienawidzi mugoli, jak jego ojciec. Nie chcę, żeby ten chłopak skrzywdził Ciebie. Wiem, że jest atrakcyjny, wielu dziewczynom z Twojej szkoły jak widzę się spodobał, ale pozory mylą Laurene, pamiętaj co ci powiedziałam.
Dosłownie opadła mi szczęka. Draco, na pozór miły chłopak miał okazać się draniem, chamem, nic nie wartym człowiekiem? Miałam wrażenie, że ktoś uderzył mnie młotkiem w głowę.
MIŁEGO CZYTANIA ! :)
Rozdział VI.
- Witaj Draco. - Przywitałam się z kolegą, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. Poczułam się nieswojo. Opadłam z powrotem na łóżko i popatrzyłam na Blaise. Nie wydawał się być zachwycony tym, że Draco przerwał naszą rozmowę.
- Jesteś z Pansy? Myślałem, że sobie odpuściłeś. - Zabini zwrócił się do Malfoya.
- Nie, nie jesteśmy razem. Przyprowadziłem ją tu, bo miałem pokazać jej zadanie z eliksirów. - Odpowiedział nieco rozbawiony blondyn. – Laurene, co słychać?
- W porządku. – Skłamałam.
Tak naprawdę nic nie było w porządku. Nie rozumiałam samej siebie. Draco był atrakcyjnym chłopakiem, ale zupełnie go nie znałam. Mimo tego od pierwszego spotkania zaczęłam darzyć go sympatią, żeby nie rzec uczuciem. Z drugiej strony Zabini powiedział mi wszystko o Malfoy’u. Nie przypominam sobie, żeby w wypowiedzi Blaisea wspomniał o pozytywnych cechach blondyna, przedstawił tylko jego ciemną stronę.
- Naprawdę nie sądziłem, że przyjedziesz do Hogwartu. Niby wiedziałem, że uczennice Beauxbatons będą u nas, ale naprawdę zdziwiłem się, gdy Cię ujrzałem w Wielkiej Sali. Wasz układ był cudowny! – Podszedł do mnie i pokazał szereg białych zębów.
- Cieszę się. – Odparłam nerwowo przygryzłam wargę
Tak spędziłam resztę wieczoru. Siedziałam z Blaisem i Malfoy’em, opowiadałam im o Akademii, o przygotowaniach do wyjazdu, o moich wrażeniach z podróży. Ogólnie, atmosfera rozluźniła się, nie czułam się tak skrępowana, jak na początku. Chłopcy pokazali mi dokładnie cały pokój wspólny, poznałam kilku ślizgonów, choć nie bardzo przypadli mi do gustu. W pełni pasowali do opisu Ginny. Wiedziałam, że próbują być mili na siłę, ale gdy tylko oddaliłam się od nich usłyszałam głupie komentarze na swój temat. Gdy minęło ponad pół godziny pożegnałam się z chłopakami i wyszłam z dormitorium. Idąc przez korytarz w stronę schodów, którymi miałam się dostać do pokoju gryfonów, napotkałam profesora Snapea.
-5 minut spóźnienia. – Powiedział cicho patrząc na zegarek.
- Przepraszam. Draco trochę się rozgadał. – Powiedziałam i zaklęłam w myślach. Po co w ogóle tłumaczę się Snapeowi? Tego nie wiem.
- Czyżby pan Malfoy miał do pani jakąś sprawę? – Zapytał i uśmiechnął się krzywo.
- Nie sądzę. – Chrząknęłam. – Przepraszam, pójdę już.
Po tych słowach oddaliłam się szybko. Szłam przez opustoszałe korytarze. Miałam okazję przyjrzeć się wszystkiemu z bliska. Z trafieniem do wspólnego pokoju gryfonów o dziwo nie miałam problemu.
- Gdzie byłaś? – Rzuciła mi się na szyję Matilda, kiedy już znalazłam się w naszej sypialni.
- Byłam u Zabiniego. – Odparłam i podeszłam do lustra. Wyciągnęłam szczotkę i zaczęłam czesać moje długie blond włosy. Sięgały mi prawie do pasa.
- I co u niego? – Zapytała patrząc na moje odbicie.
- Dobrze, poznałam kilku ślizgonów, niektórzy z nich są mili, niestety większość jest taka, jak mówiła Ginny. Myślę, że nieźle się hamowali, żeby nie powiedzieć czegoś niemiłego. Śmieszne, pierwszą rzeczą, którą chcieli wiedzieć był mój status krwi.
Po rozmowie z przyjaciółką przebrałam się w pidżamę i przygotowałam do snu.
Następnego dnia z rana Madame Sullivan przybliżyła nam plan pobytu w Hogwarcie. Dziś jeszcze miałyśmy czas wolny, natomiast od jutra zaczynałyśmy naukę.
Wraz z współlokatorkami postanowiłyśmy zejść do pokoju wspólnego, tam razem z resztą udać się na śniadanie.
- Witajcie kochane. – Powitała nas radośnie Ginny, wręczając każdej z nas kartkę z planem zajęć. – Wasza Pani porosiła mnie, abym wam to rozdała.
- CO!? Jutro pierwsza lekcja o godzinie 7!? Ciekawe, o której będę musiała wstać, żeby się ogarnąć, zrobić fryzurę i przygotować. – Krzyknęła oburzona Deyna. Jej przyjaciółki, które wraz z Matildą, Zoe i Berry nazywałyśmy „armią klonów”, ponieważ wyraźnie wzorowały się na Deynie przytaknęły głową.
- Nie martw się złotko, mamy do sprzedania Proszek Natychmiastowej Ciemności. Nikt nawet nie zauważy, że wyglądasz jak upiór z rana. – W pokoju pojawił się George i trafnie skomentował wypowiedź „Księżniczki”.
Wybuchłam głośnym śmiechem, z resztą jak większość zgromadzonych w dormitorium. Deyna zrobiła obrażaną minę i odwróciła się do Georga plecami.
- Chodźmy na śniadanie! – Zawołała ochoczo Ginny i ruszyła do wyjścia.
Na korytarzu mijałyśmy nasze koleżanki, będące połączone z innymi domami w Hogwarcie. Zobaczyłam Licornes idące razem z Hufflepuf. Moja przyjaciółka Stella, która należała do Jednorożców była wyraźnie pogrążona w rozmowie z jakimś wysokim Puchonem.
- Matilda! – Szturchnęłam ją i wskazałam palcem na Stellę.
- O kurcze, przystojny. – Szepnęła Matilda i wlepiła oczy w chłopaka.
Zaśmiałam się do siebie.
Ciekawe, co u mamy – pomyślałam. Postanowiłam, że po południu napiszę do niej list. Moja kontakty z mamą były bardzo dobre. Kochałam ją bardzo mocno, starałam się nigdy nie sprawiać jej przykrości, choć często miałyśmy zupełnie odmienne zdania na różne tematy. Była kobietą, która dużo pracowała, ale jednocześnie znajdowała czas dla mnie. Stęskniłam się za nią.
- Hej Piękna! - Z zamyślenia wyrwał mnie męski głos. Odwróciłam głowę i dostrzegłam Dracona. Podbiegł do mnie i na oczach wszystkich przytulił mnie czule do siebie.
Poczułam na sobie palący wzrok Ginny.
- Wyspałaś się? – Zapytał ślizgon.
- Tak, tak. – Powiedziałam i uśmiechnęłam się do niego lekko.
Poczułam, że ktoś szarpie mnie za ramię.
- Laurene, chodźmy. – Powiedziała ostro Ginny i spojrzała z na Draco.
- Zostaw ją Weasley, nie widzisz, że rozmawiamy! – Syknął Malfoy. Jego wyraz twarzy zmienił się diametralnie. Obrzucił dziewczynę nienawistnym spojrzeniem i oddalił się.
Ginny szybkim krokiem ruszyła w stronę Wielkiej Sali.
Stałam na środku korytarza jak słup soli. Co to miało być? Czemu Ginny tak ostro zareagowała na moją rozmowę z Draco? Czemu Draco tak ostro odpowiedział?
Te pytania nurtowały mnie do czasu rozmowy z rudowłosą podczas śniadania.
- Ginny, w porządku? – Zapytałam, siadając koło niej przy stoliku.
- Nie. – Odparła i westchnęła. – Czego on od Ciebie chciał? Skąd go znasz?
- Chciał pogadać. Poznaliśmy się przez naszych rodziców na początku wakacji. – Powiedziałam i nalałam do miski mleka.
- Laurene – zaczęła spokojnie – ten człowiek nie jest wart uwagi, naprawdę. On nie ma uczuć. Pewnie chce coś od siebie, on na pewno ma jakiś interes w kontaktach z Tobą. To nie możliwe żeby Malfoy, zimny, oschły Malfoy nagle zainteresował się kimś, kto nic nie może mu dać. Nie zdajesz sobie sprawy z tego, ilu osobom on dokucza, ile osób już zranił. Widzisz tę dziewczynę, koło chłopca w okularach?
- Tak. – Odparłam.
- To Hermiona Granger. – Kontynuowała Ginny. – Od 1 roku w Hogwarcie Malfoy nie daje jej żyć. Wiecznie obraża jej pochodzenie, wyzywa od szlam, jest okrutny. Nienawidzi mugoli, jak jego ojciec. Nie chcę, żeby ten chłopak skrzywdził Ciebie. Wiem, że jest atrakcyjny, wielu dziewczynom z Twojej szkoły jak widzę się spodobał, ale pozory mylą Laurene, pamiętaj co ci powiedziałam.
Dosłownie opadła mi szczęka. Draco, na pozór miły chłopak miał okazać się draniem, chamem, nic nie wartym człowiekiem? Miałam wrażenie, że ktoś uderzył mnie młotkiem w głowę.
poniedziałek, 10 lutego 2014
Rozdział V
Nareszcie, znalazłam chwilę wolnego, żeby napisać ten rozdział. Ostatnio trochę ciężko mi jest znaleźć czas na bloga, mam 14 godzin treningów w tygodniu, do tego dochodzi nauka, więc nie miejcie mi za złe długi czas oczekiwania na rozdział. Jest on dosyć długi, ale po prostu nie potrafiłam podzielić go na części :) Mam nadzieję, że spodoba się on wam :)
MIŁEGO CZYTANIA !
Rozdział V.
MIŁEGO CZYTANIA !
Rozdział V.
Rano obudził
mnie chaos w sypialni. Zwlokłam się z
łóżka.
- No dzień dobry Laurene! Wreszcie wstałaś. – Szepnęła Berry i uśmiechnęła się do mnie.
- Która godzina? - Zapytałam zaspanym głosem.
- Dziewiąta trzydzieści. - Odpowiedziała mi przyjaciółka i zabrała się do pakowania rzeczy.
Wyciągnęłam z szafy kawałek pergaminu i zaczęłam pisać list do mamy.
Mamo!
Za niedługo wyjeżdżam do Hogwartu, będę tam przez 3 miesiące. Nie wiem, co ze świętami to zależy od tamtejszych zwyczajów. Będę cię informować na bieżąco, ale nie masz się, czym martwić. Ucałuj tatę.
Kocham was. Laurene.
Zwinęłam pergamin w rulonik i włożyłam mojej sowie, Devinie do dzioba. Po chwili odleciała.
Wzięłam do ręki różdżkę i postanowiłam ogarnąć i spakować moje rzeczy za pomącą zaklęć.
- Accio Szata.
Do mojej walizki wleciała pięknie poskładana szata szkolna. Czynność ponowiłam jeszcze kilka razy, aż w końcu moja walizka była wypełniona po brzegi. O godzinie dziewiątej pięćdziesiąt razem z współlokatorkami udałyśmy się na miejsce zbiórki. Było tam już większość uczennic, czekałyśmy tylko na Madame Maxime. Kiedy kobieta pojawiła się, zapakowałyśmy się do ogromnego wozu ciągniętego przez pegazy. Były tutaj wielkie kanapy, trzeb przyznać były bardzo wygodne.
- Moje drogie - zaczęła miłym głosem dyrektorka - mam wielką nadzieję, że będziecie się dobrze bawić w Hogwarcie. Bardzo zależy mi na tym, żeby nasz układ prezentacyjny wyszedł bezbłędnie. W zeszłym roku zaprezentowałyśmy się świetnie, chcę abyśmy w tym roku wypadły jeszcze lepiej. Dobrze?
- Oczywiście madame Maxime. - Odparłyśmy zgodnym chórem.
Podczas podróży śpiewałyśmy piosenki (Stella oczywiście miała swoje solo), grałyśmy w różne gry, czas płynął bardzo miło.
- Pani Sullivan, kiedy będziemy na miejscu? - Zapytałam naszą opiekunkę po jakimś czasie jazdy.
- Myślę, że niedługo. - Odpowiedziała na moje pytanie z uśmiechem.
Nauczycielka miała rację, jakiś czas po tym poczułyśmy, że lądujemy. Wyjrzałam przez okno. Moim oczom ukazał się gigantyczny zamek ze strzelistymi wieżami i licznymi basztami. Teren wokół zamku zajmowały rozległe tereny i wielki las. Dostrzegłam też wspaniały stadion do Quidittcha, znacznie piękniejszy niż ten, który znajdował się w okolicach naszej Akademii
- Zoe spójrz na to! - Krzyknęłam do przyjaciółki pokazując jej palcem obiekt sportowy.
Dziewczyna najwyraźniej zaniemówiła, bo nie usłyszałam jej odpowiedzi.
Wylądowałyśmy. Drzwi naszego powozu otworzyły się samoczynnie. Jako pierwsza wyszła dyrektorka? Za nią wyszłyśmy my.
- Uważaj jak chodzisz! - Krzyknęła na mnie Deyna, która specjalnie gwałtownie stanęła, żebym na nią wpadła.
- Odczep się. - Syknęłam i oddaliłam się od niej jak najdalej mogłam.
Rozejrzałam się. Tu było naprawdę pięknie, zupełnie tak, jak opisywał mi Blaise. Po twarzach innych dziewczyn można było stwierdzić, że też im się podoba.
- Za mną dziewczynki, profesor Dumbledore przygotował na naszą cześć ucztę. Nie wypada nam się spóźnić ! - pospieszyła nas Maxime i ruszyłyśmy za nią.
Wrota zamku otworzył nam dziwny przygarbiony mężczyzna z kotem na ręce.
- Zapraszam tędy moje panie. - Odezwał się zachrypniętym głosem i zaczął nas prowadzić po kamiennych schodkach do góry. Wnętrze zamku było przyozdobione ruchomymi obrazami. Czegoś podobnego jeszcze nie widziałam. Na ziemi leżały eleganckie czerwone dywany a w kątach stały zbroje, które od czasu do czasu poruszały się. Po zamku latały duchy, których można się było przestraszyć
- One są przerażające. - Szepnęła mi do ucha Matilda.
Przytaknęłam głową i poszłam dalej. Zatrzymaliśmy się przy drewnianych pięknych drzwiach, które otworzył nam niewysoki, długowłosy mężczyzna, o śmiesznym wyrazie twarzy. Na rękach trzymał kota. Mężczyzna zaprowadził nas do holu głównego i powiedział, że musi iść z panią Norris do góry, ale nikt nie zrozumiał, o co mu chodzi. Zostawił nas same.
- Za tymi drzwiami odbywa się uczta. Czas na nasz układ prezentacyjny. Laurene, Stella i Deyna z przodu. Ja wejdę za wami razem z paniami. Na mój znak Zoe i Alexia otworzycie drzwi a pierwszy rząd ruszy. Wiecie co robić. Liczę na was. - Przemówiła nieco zdenerwowanym głosem Madame Maxime.
- Uwaga! Raz - dwa - trzy - teraz !
Dziewczyny otworzyły drzwi. Zobaczyłyśmy pięknie wystrojoną salę i długie rzędy stołów.
Z gracją wbiegłyśmy do środka i zaczęłyśmy układ. Ukłoniłyśmy się, podeszłyśmy do ławek, puściłyśmy buziaki w powietrzu. Czułam na sobie wzrok uczniów Hogwartu. Dało się usłyszeć ich stłumione westchnienia. Uśmiechnęłam się pod nosem i zaczęłam dalej tańczyć.
Gdy skończyłyśmy zgromadziłyśmy się w miejscu gdzie stały nasze nauczycielki.
- Powitajmy brawami naszych gości z francuskiej Akademii Beauxbaton. – Odezwał się najprawdopodobniej pan Dumbledore. Był to siwy mężczyzna o długiej brodzie, haczykowatym nosie, na którym trzymały mu się okulary. Był przyodziany w piękną szatę wyszywaną srebrnymi księżycami.
Reakcja uczniów Hogwartu była gwałtowna, zaczęli klaskać i gwizdać. Zobaczyłam, że kilku chłopaków nawet wstało z miejsc, natomiast większość dziewczyn patrzyło na nas z zazdrością. Zaczęłam wzrokiem wypatrywać Zabiniego, ale było tam tyle osób, że nie potrafiłam go dostrzec.
- Panny z Beauxbatons będą u nas przez 3 miesiące. Ich nauczycielkami są Madame Maxime(tutaj uśmiechnął się promiennie do niej) Madame Sullivan oraz Madame Satin. –Kontynuował Dumbledore. - W tym roku, zarówno jak i w poprzednim odbędzie się bal bożonarodzeniowy, ale szczegóły przekażę wam innym razem. Zapewne wszyscy jesteście głodni, zatem siadajmy i jedzmy!.·Został nam wskazany najpiękniej nakryty stół. Siadłyśmy na ławach zgodnie z przynależnością do grup. Rozejrzałam się po Sali. Pod sufitem zawieszone były świece, które dawały fantastyczny klimat.
Hogwart jak na razie bardzo mi się podobał, różnił się od Naszej Akademii.
- Dziewczynki z Papillons, zanim zaczniecie jeść posłuchajcie mnie- odezwała się nasza opiekunka pani Sullivan. - W tej szkole podobnie jak u nas są 4 grupy, które nazywają się domami. Jest Gryffindor, Slytherin, Revenclaw i Hufflepuf. Przez 3 miesiące będziecie mieszkać z uczniami jednego z domów, akurat nam został przydzielony Gryffindor. Osoby trafiające do tego domu wyróżniają się odwagą są bardzo honorowe uczciwe i są bardzo miłe, więc z pewnością nawiążecie z nimi kontakt.
- Ej, - szepnęła mi do ucha Matilda - popatrz w prawo. W 2 ławce siedzi Harry Potter.
Odwróciłam głowę w kierunku wskazanym przez przyjaciółkę. Ujrzałam chłopaka w okularach. Miał potargane czarne włosy, na pierwszy rzut oka wyglądał sympatycznie.
Słyszałam niejedną historię o Potterze, miałam mieszane uczucia, co do jego osoby. Było mi go trochę żal, wiedziałam o jego tragedii jednak nie mogłam już patrzeć na artykuły związane z nim w Proroku Codziennym. Szczerze mówiąc na własnej skórze pragnęłam dowiedzieć się, jaki on jest. Niestety prawdopodobnie mój przyjaciel Blaise byłby przeciwny moim kontaktom z tym chłopakiem. Zabini nienawidził Gryffindoru
Zabrałam się do jedzenia. Na stole nie wiadomo skąd pojawiły się pyszne potrawy. Na swój talerz nałożyłam sobie budyń waniliowy. W Sali panował gwar. Widziałam, że wiele osób spogląda się w naszą stronę. Zauważyłam, że Deyna rozgląda się po sali z dużym zainteresowaniem. Szukała zapewne przyszłego męża.
W pewnym momencie podeszła do nas rudowłosa dziewczyna, ubrana w czarną pelerynę z odznaką z lwem.
- Witam was serdecznie, nazywam się Ginny Wesley. Nasza opiekunka Pani McGonagall poprosiła mnie żebym zaprowadziła was do naszego dormitorium czyli do naszych sypialni. Jestem z Gryffindoru. - Uśmiechnęła się do nas. - Będę wam pomagać, jeśli będziecie mieć jakiś kłopot możecie się zwrócić do mnie. A teraz może przejdźmy do dormitorium zapewne jesteście zmęczone. Walizki już na was tam czekają.
- Przepraszam - zaczęła Berry - mogłabyś nam powiedzieć, z jakimi domami zostały połączone nasze pozostałe grupy?
- Jasne. - Odparła ochoczo rudowłosa. - Z Ravenclawem zamieszkają Hiboux, to jest ta grupa bardzo mądrych osób, które skupiają się głównie na nauce?
- Tak. - Potwierdziła Berry.
- No, więc właśnie. Raveclaw jest dokładnie taki sam, na pewno znajdą wspólny język. Ze Slytherinem połączyli Loups, co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Gryfoni nie za bardzo lubią się ze Ślizgonami. Naprawdę, uczniowie z domu węża są bardzo niemili wulgarni, niektórzy z nich mają obsesję na punkcie czystości krwi. Inne domy nie przepadają za Slytherinem.
Przypomniała mi się sytuacja, kiedy odwiedził nas Lucjusz z rodziną, kiedy otwarcie mówił o swojej nienawiści do mugoli.
- Każdy Ślizgon taki jest? - Zapytałam zdziwiona.
Przecież Zabini należy do Slytherinu, a wcale nie jest niemiły i wulgarny. Jest bardzo spokojny, przynajmniej wobec mnie. To było dziwne.
- Może nie każdy, ale większość tak. - Odparła Ginny. - No, ale wracając do tematu, wasze Licornes zostało połączone z Hufflepuff, no a wy z nami. To jak, idziemy do dormitorium ?
Kiwnęłyśmy głowami i ruszyłyśmy z nowo poznaną koleżanką.
Idąc przez salę znowu zaczęłam wypatrywać przyjaciela, ale nigdzie go nie było. Pomyślałam, że spotkam się z nim później. Ginny wyprowadziła nas z Sali, po czym doszłyśmy do bardzo dziwnych schodów.
- To są ruchome schody. - Oznajmiła widząc nasze zdziwione miny. - Dzięki nim dostaniemy się do pokoju wspólnego Gryffindoru.
Weszłyśmy na schody, które nagle zaczęły się ruszać. Kiedy się zatrzymały weszłyśmy na stabilny kawałek podłogi. Odetchnęłam z ulgą. Stanęłyśmy przed wielkim obrazem przedstawiającym grubą kobietę.
- Hasło? - Zapytała.
- Świński Ryj. - Powiedziała Ginny. Portret usunął się ukazując okrągłą dziurę w ścianie
Przeszliśmy przez nią i naszym oczom ukazał się bardzo przytulny, okrągły pokój pełen foteli.
Mimo wielu osób przebywających w tym miejscu nie było tu głośno. Niektórzy Gryfoni siedzieli przy oknie i grali w eksplodującego durnia. Jeszcze inni grzali się przy kominku rozmawiając albo czytając książki. Byli zajęci swoimi sprawami, że mało kto zauważył nasze wejście
- Może przywitalibyście naszych gości? - Krzyknęła rudowłosa.
Uczniowie podnieśli głowy i po chwili rozległy się głośne oklaski i wiwaty.
Spostrzegłam, że zbliża się do nas dwóch wysokich rudowłosych chłopaków.
- Siostra, kogo ty nam tu przyprowadziłaś? - Jeden z nich zwrócił się do Ginny wyraźnie ucieszony. - Jestem Fred.
- A ja George. - Dodał jego brat.
Byli tak strasznie podobni do siebie, niemal identyczni. Różniły ich tylko imiona.
- I jak, podoba wam się w naszej szkole? - Zapytał Fred.
- Bardzo nam się podoba! - Odpowiedziałam na pytanie, widząc, że nikt inny nie zrobi tego za mnie. - Ten pokój jest świetny, jest tu tak spokojnie przytulnie, bardzo ładnie.
- Z tym spokojem to trochę przesadziłaś. - Do rozmowy włączyła się ciemnoskóra dziewczyna. - Masz okazję poznać dwóch największych zgrywusów w naszej szkole. - Wskazała na bliźniaków. Zresztą z czasem sama zobaczysz, jakie potrafią zrobić zamieszanie w naszym salonie. Ach, zapomniałabym się wam przedstawić, jestem Angelina Johnson.
- Cześć! - Przywitałyśmy ją zgodnym chórem.
- Okej, może zaprowadzę was do góry do sypialni, zapewne jesteście zmęczone. Potem, jeśli będziecie chciały pokażę wam zamek. - Wtrąciła się Ginny.
Weszłyśmy krętymi schodkami do góry, do pokojów prywatnych uczniów Hogwartu.
W sypialni znajdowało się 5 łóżek, z kolumienkami i zasłonami, dzięki którym można było mieć chwilę prywatności. Cały pokój ozdobiony był tapetą w złoto-czerwonych barwach.
Jak można było się domyślić, były to barwy Gryffindoru.
Ginny zaprowadziła nas do naszych sypialni, które wyglądały identycznie.
- Musimy się podzielić po pięć osób. - Stwierdziła Matilda.
Jako że na naszym roku, w Papillons było 15 osób, zajęłyśmy trzy dormitoria.
Zamieszkałam z Berry, Matildą, Sandrą i Camille. Były to dziewczyny, z którymi dogadywałam się bardzo dobrze. Po chwili zobaczyłam, że pod łóżkami są nasze walizki. Zaczęłam się wypakowywać do dużej drewnianej szafy. Koleżanki zrobiły to samo.
- Pojdę do pokoju wspólnego. – Powiedziałam i zeszłam po schodach.
Salon nieco opustoszał, zostało tutaj tylko kilka osób rozmawiających ze sobą. Wśród nich rozpoznałam Harry’ego Pottera. Słuchał uważnie tego, co mówił kolega siedzący na przeciw Miałam ochotę spotkać się z Zabinim, ale zupełnie nie wiedziałam gdzie go szukać.
Postanowiłam poprosić kogoś o pomoc.
- Cześć… - podeszłam do gryfonów i zaczęłam nieśmiało – wiecie może jak dojść do pokoju wspólnego Slytherinu?
- My cię zaprowadzimy koleżanko. – Usłyszałam za plecami głos dwóch osób. Odwróciłam się i zobaczyłam Freda i Georga. Przysięgam, że nie wiedziałam, który to, który.
- Dobra. – Odpowiedziałam uśmiechając się przy tym wesoło, bardzo polubiłam tę dwójkę.
Wyszliśmy z salonu. Chłopcy poprowadzili mnie po ruchomych schodach.
- Jak się nazywasz? – Zapytał (chyba) George.
- Laurene Meadow – odparłam.
- Meadow, Meadow…. Kojarzę to nazwisko…
- Już wiem Georg! – Krzyknął Fred – Różdżka Felicji Meadow.
Felicja Meadow była moją pra pra pra babcią. Była wielką czarodziejką, która kiedyś sama stworzyła różdżkę, która posiada magiczną moc. Nikt dokładnie nie wie, co można za jej pomocą dokonać, ale krążyły legendy, że po rzuceniu nią zaklęcia uśmiercającego pozyskuję się cała wiedzę i przechwytuje się dogłębnie umysł osoby zabitej. Wiem tylko, że pewnego czasu wpadła w niepowołane ręce, a nasz ród miał ogromny problem, by odzyskać ją z powrotem. Obecnie różdżka należała do mnie. Była w naszej rodzinie od wieków, każda nowonarodzona kobieta otrzymywała ją w spadku. Oczywiście nie używałam jej. Była schowana głęboko w mojej walizce i nigdy jej nie wyciągałam. Miała pamiątkową wartość. Nie chciałam wywoływać sensacji. Z reguły wiele osób pytało mnie o to, czy zbieżność nazwisk jest przypadkowa czy to ktoś z mojej rodziny, ale ja sama nigdy nie opowiadałam nic o różdżce.
- To nie przypadek, prawda? To nazwisko? – Zapytał George i wbił we mnie wzrok.
- Nie. Różdżka należała do mojej krewnej. – Odparłam. – No, ale chodźmy już, proszę.
Ruszyliśmy w drogę i po jakimś czasie znaleźliśmy się na parterze. Chłopcy zatrzymali się przed długim, ciemnym korytarzem. Na ścianach powieszone były drewniane pochodnie.
- Oto korytarz do Salonu Ślizgonów. – George wskazał ręką początek korytarza i uśmiechnął się serdecznie. – Uważaj tylko na Snape’a, to opiekun Slytherinu. Jest bardzo nieprzyjemny. Rozpoznasz go po tłustych, czarnych włosach. Wygląda jakby nie mył ich ponad rok!
Fred roześmiał się głośno.
Nagle za plecami usłyszałam zimny, niski głos.
- Dzięki panu, panie Weasley Gryffindor traci 50 punktów za obrażanie nauczyciela, kolejne 50 za szwędanie się wieczorem po zamku a w następny piątek wieczorem zapraszam do swojego gabinetu. Myślę, że to skłoni pana do szacunku do nauczycieli, Weasley. W tej chwili do dormitorium Gryfonów!
Odwróciłam się i ujrzałam człowieka, którego przed chwilą opisywał George. Snape był średniego wzrostu, faktycznie jego włosy nie wyglądały za dobrze. Jego kamienna twarz i surowe, przeszywające spojrzenie powodowało dreszcze, przynajmniej u mnie.
Mężczyzna popatrzył na mnie.
- Uczennica Beauxbatons jak mniemam? – Zapytał mnie i nie czekając na odpowiedź ruszył szybkim krokiem w stronę korytarza. – Za mną.
Udałam się za nim.
- Myślałem, że Panna Parkinson pokazała wam już wszystkim pokoje, zaprowadzę cię do twojej grupy. – Odezwał się.
- Nie proszę pana. Ja chciałam się spotkać z kolegą ze Slytherinu. Nazywa się Zabini Blaise. Moja grupa jest połączona z Gryffindorem … - Bąknęłam nieśmiało i wbiłam wzrok w podłogę.
Snape popatrzył na mnie badawczo
- Dobrze, masz pół godziny na spotkanie z nim, potem wymagam, aby moi podopieczni poszli spać, a Ty masz jak najszybciej wrócić do wieży Gryfonów, zrozumiałaś? I pamiętaj, że to tylko wyjątek, a w inne dni nie będziesz mogła odwiedzać dormitoriów innych grup
- Zrozumiałam i dziękuję – szepnęłam. Marzyłam o tym, żeby oddalić się od niego jak najszybciej.
-Wejściem jest kamienna ściana z zielonym wężem. Hasło wężowa skóra – dodał i zniknął w ciemnościach korytarza.
Niepewnie zrobiłam krok w przód. Miejsce, w którym się znajdowałam nie specjalnie mi się podobało. W porównaniu do pokojów i korytarzy w naszej akademii, miejsce to wyglądało jak więzienie.
Po chwili wędrówki stanęłam przed ścianą. Wzięłam głęboki oddech i dotknęłam jej. Przypomniałam sobie, że muszę wypowiedzieć hasło.
- Wężowa skóra. – Szepnęłam i ponownie dotknęłam ściany.
Rozsunęła się a moim oczom ukazał się wydłużony pokój, do bólu przypominający loch Światło sączyło się z zielonych lamp przywieszonych pod sufitem. We wnętrzu dostrzegłam elegancki kominek, kanapy z eleganckimi obiciami i długi stół.
W momencie, kiedy weszłam wszystkie twarze zwróciły się w moją stronę. Rozejrzałam się i spostrzegłam Zabiniego.
- Laurene! – Krzyknął i podbiegł do mnie, po czym przytulił z czułością. Choć robił to prawie zawsze, spłonęłam rumieńcem. Kątem oka dostrzegłam, że wszyscy się na nas patrzą z dziwnymi uśmieszkami na twarzy. Niektórzy chłopcy zaczęli gwizdać.
- No proszę proszę zimny, nieczuły Blaise okazuje uczucia, kto by pomyślał! – Odezwał się jakiś ślizgon a wszyscy ryknęli śmiechem.
- Daj spokój Teodor. – Syknął Zabini. – Chodźmy gdzieś indziej, tutaj raczej nie porozmawiamy.
Chwycił mnie za rękę i zaprowadził do swojej sypialni. W pokoju mieściło się 5 jednakowych łóżek zupełnie tak, jak w dormitorium Gryfonów, tyle, że tam było dużo przytulniej. Usiadłam na jednym i zapytałam przyjaciela
- Jak ci się podobał nasz występ prezentacyjny?
- Był świetny. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jakie wywołał on poruszenie wśród męskiej części widowni - zażartował. - A Tobie podoba się u nas w Hogwarcie?
- Wasza szkoła jest wspaniała. Miałam okazję zapoznać się już ze Snapem czy jak mu tam – powiedziałam.
- Naprawdę? – Spojrzał na mnie z niedowierzaniem. – Właściwie, w której jesteś grupie?
Rozejrzałam się po pokoju i niechętnie udzieliłam odpowiedzi. Zabini nie darzył sympatią gryfonów.
- W Gryffindorze.
Chłopakowi uśmiech momentalnie zszedł z twarzy.
- Gorzej nie mogłaś trafić. – syknął, po czym siadł koło mnie.
- Nie jest źle! – Próbowałam bronić gryfonów i ich domu.
Nagle drzwi do dormitorium otworzyły się z hukiem i do pokoju wpadła rozchichotana dziewczyna, która za rękę trzymała wysokiego blondyna. Był nim Draco. Draco Malfoy.
Poczułam, że robi mi się ciepło. Odruchowo złapałam Blaisa za ramię. Popatrzył na mnie z niepokojem.
Kiedy Draco zobaczył mnie momentalnie puścił dziewczynę, którą trzymał. Zrobił bardzo zaskoczoną minę.
- Co jest Draco ? – Zapytała rozczarowanym głosem.
- Pansy, jutro porozmawiamy. Idź już sobie – szepnął i lekko popchnął ją w stronę drzwi.
Pansy wyszła i zatrzasnęła za sobą drzwi.
- Cześć Laurene. – Draco podszedł do mnie i przytulił mnie.
- No dzień dobry Laurene! Wreszcie wstałaś. – Szepnęła Berry i uśmiechnęła się do mnie.
- Która godzina? - Zapytałam zaspanym głosem.
- Dziewiąta trzydzieści. - Odpowiedziała mi przyjaciółka i zabrała się do pakowania rzeczy.
Wyciągnęłam z szafy kawałek pergaminu i zaczęłam pisać list do mamy.
Mamo!
Za niedługo wyjeżdżam do Hogwartu, będę tam przez 3 miesiące. Nie wiem, co ze świętami to zależy od tamtejszych zwyczajów. Będę cię informować na bieżąco, ale nie masz się, czym martwić. Ucałuj tatę.
Kocham was. Laurene.
Zwinęłam pergamin w rulonik i włożyłam mojej sowie, Devinie do dzioba. Po chwili odleciała.
Wzięłam do ręki różdżkę i postanowiłam ogarnąć i spakować moje rzeczy za pomącą zaklęć.
- Accio Szata.
Do mojej walizki wleciała pięknie poskładana szata szkolna. Czynność ponowiłam jeszcze kilka razy, aż w końcu moja walizka była wypełniona po brzegi. O godzinie dziewiątej pięćdziesiąt razem z współlokatorkami udałyśmy się na miejsce zbiórki. Było tam już większość uczennic, czekałyśmy tylko na Madame Maxime. Kiedy kobieta pojawiła się, zapakowałyśmy się do ogromnego wozu ciągniętego przez pegazy. Były tutaj wielkie kanapy, trzeb przyznać były bardzo wygodne.
- Moje drogie - zaczęła miłym głosem dyrektorka - mam wielką nadzieję, że będziecie się dobrze bawić w Hogwarcie. Bardzo zależy mi na tym, żeby nasz układ prezentacyjny wyszedł bezbłędnie. W zeszłym roku zaprezentowałyśmy się świetnie, chcę abyśmy w tym roku wypadły jeszcze lepiej. Dobrze?
- Oczywiście madame Maxime. - Odparłyśmy zgodnym chórem.
Podczas podróży śpiewałyśmy piosenki (Stella oczywiście miała swoje solo), grałyśmy w różne gry, czas płynął bardzo miło.
- Pani Sullivan, kiedy będziemy na miejscu? - Zapytałam naszą opiekunkę po jakimś czasie jazdy.
- Myślę, że niedługo. - Odpowiedziała na moje pytanie z uśmiechem.
Nauczycielka miała rację, jakiś czas po tym poczułyśmy, że lądujemy. Wyjrzałam przez okno. Moim oczom ukazał się gigantyczny zamek ze strzelistymi wieżami i licznymi basztami. Teren wokół zamku zajmowały rozległe tereny i wielki las. Dostrzegłam też wspaniały stadion do Quidittcha, znacznie piękniejszy niż ten, który znajdował się w okolicach naszej Akademii
- Zoe spójrz na to! - Krzyknęłam do przyjaciółki pokazując jej palcem obiekt sportowy.
Dziewczyna najwyraźniej zaniemówiła, bo nie usłyszałam jej odpowiedzi.
Wylądowałyśmy. Drzwi naszego powozu otworzyły się samoczynnie. Jako pierwsza wyszła dyrektorka? Za nią wyszłyśmy my.
- Uważaj jak chodzisz! - Krzyknęła na mnie Deyna, która specjalnie gwałtownie stanęła, żebym na nią wpadła.
- Odczep się. - Syknęłam i oddaliłam się od niej jak najdalej mogłam.
Rozejrzałam się. Tu było naprawdę pięknie, zupełnie tak, jak opisywał mi Blaise. Po twarzach innych dziewczyn można było stwierdzić, że też im się podoba.
- Za mną dziewczynki, profesor Dumbledore przygotował na naszą cześć ucztę. Nie wypada nam się spóźnić ! - pospieszyła nas Maxime i ruszyłyśmy za nią.
Wrota zamku otworzył nam dziwny przygarbiony mężczyzna z kotem na ręce.
- Zapraszam tędy moje panie. - Odezwał się zachrypniętym głosem i zaczął nas prowadzić po kamiennych schodkach do góry. Wnętrze zamku było przyozdobione ruchomymi obrazami. Czegoś podobnego jeszcze nie widziałam. Na ziemi leżały eleganckie czerwone dywany a w kątach stały zbroje, które od czasu do czasu poruszały się. Po zamku latały duchy, których można się było przestraszyć
- One są przerażające. - Szepnęła mi do ucha Matilda.
Przytaknęłam głową i poszłam dalej. Zatrzymaliśmy się przy drewnianych pięknych drzwiach, które otworzył nam niewysoki, długowłosy mężczyzna, o śmiesznym wyrazie twarzy. Na rękach trzymał kota. Mężczyzna zaprowadził nas do holu głównego i powiedział, że musi iść z panią Norris do góry, ale nikt nie zrozumiał, o co mu chodzi. Zostawił nas same.
- Za tymi drzwiami odbywa się uczta. Czas na nasz układ prezentacyjny. Laurene, Stella i Deyna z przodu. Ja wejdę za wami razem z paniami. Na mój znak Zoe i Alexia otworzycie drzwi a pierwszy rząd ruszy. Wiecie co robić. Liczę na was. - Przemówiła nieco zdenerwowanym głosem Madame Maxime.
- Uwaga! Raz - dwa - trzy - teraz !
Dziewczyny otworzyły drzwi. Zobaczyłyśmy pięknie wystrojoną salę i długie rzędy stołów.
Z gracją wbiegłyśmy do środka i zaczęłyśmy układ. Ukłoniłyśmy się, podeszłyśmy do ławek, puściłyśmy buziaki w powietrzu. Czułam na sobie wzrok uczniów Hogwartu. Dało się usłyszeć ich stłumione westchnienia. Uśmiechnęłam się pod nosem i zaczęłam dalej tańczyć.
Gdy skończyłyśmy zgromadziłyśmy się w miejscu gdzie stały nasze nauczycielki.
- Powitajmy brawami naszych gości z francuskiej Akademii Beauxbaton. – Odezwał się najprawdopodobniej pan Dumbledore. Był to siwy mężczyzna o długiej brodzie, haczykowatym nosie, na którym trzymały mu się okulary. Był przyodziany w piękną szatę wyszywaną srebrnymi księżycami.
Reakcja uczniów Hogwartu była gwałtowna, zaczęli klaskać i gwizdać. Zobaczyłam, że kilku chłopaków nawet wstało z miejsc, natomiast większość dziewczyn patrzyło na nas z zazdrością. Zaczęłam wzrokiem wypatrywać Zabiniego, ale było tam tyle osób, że nie potrafiłam go dostrzec.
- Panny z Beauxbatons będą u nas przez 3 miesiące. Ich nauczycielkami są Madame Maxime(tutaj uśmiechnął się promiennie do niej) Madame Sullivan oraz Madame Satin. –Kontynuował Dumbledore. - W tym roku, zarówno jak i w poprzednim odbędzie się bal bożonarodzeniowy, ale szczegóły przekażę wam innym razem. Zapewne wszyscy jesteście głodni, zatem siadajmy i jedzmy!.·Został nam wskazany najpiękniej nakryty stół. Siadłyśmy na ławach zgodnie z przynależnością do grup. Rozejrzałam się po Sali. Pod sufitem zawieszone były świece, które dawały fantastyczny klimat.
Hogwart jak na razie bardzo mi się podobał, różnił się od Naszej Akademii.
- Dziewczynki z Papillons, zanim zaczniecie jeść posłuchajcie mnie- odezwała się nasza opiekunka pani Sullivan. - W tej szkole podobnie jak u nas są 4 grupy, które nazywają się domami. Jest Gryffindor, Slytherin, Revenclaw i Hufflepuf. Przez 3 miesiące będziecie mieszkać z uczniami jednego z domów, akurat nam został przydzielony Gryffindor. Osoby trafiające do tego domu wyróżniają się odwagą są bardzo honorowe uczciwe i są bardzo miłe, więc z pewnością nawiążecie z nimi kontakt.
- Ej, - szepnęła mi do ucha Matilda - popatrz w prawo. W 2 ławce siedzi Harry Potter.
Odwróciłam głowę w kierunku wskazanym przez przyjaciółkę. Ujrzałam chłopaka w okularach. Miał potargane czarne włosy, na pierwszy rzut oka wyglądał sympatycznie.
Słyszałam niejedną historię o Potterze, miałam mieszane uczucia, co do jego osoby. Było mi go trochę żal, wiedziałam o jego tragedii jednak nie mogłam już patrzeć na artykuły związane z nim w Proroku Codziennym. Szczerze mówiąc na własnej skórze pragnęłam dowiedzieć się, jaki on jest. Niestety prawdopodobnie mój przyjaciel Blaise byłby przeciwny moim kontaktom z tym chłopakiem. Zabini nienawidził Gryffindoru
Zabrałam się do jedzenia. Na stole nie wiadomo skąd pojawiły się pyszne potrawy. Na swój talerz nałożyłam sobie budyń waniliowy. W Sali panował gwar. Widziałam, że wiele osób spogląda się w naszą stronę. Zauważyłam, że Deyna rozgląda się po sali z dużym zainteresowaniem. Szukała zapewne przyszłego męża.
W pewnym momencie podeszła do nas rudowłosa dziewczyna, ubrana w czarną pelerynę z odznaką z lwem.
- Witam was serdecznie, nazywam się Ginny Wesley. Nasza opiekunka Pani McGonagall poprosiła mnie żebym zaprowadziła was do naszego dormitorium czyli do naszych sypialni. Jestem z Gryffindoru. - Uśmiechnęła się do nas. - Będę wam pomagać, jeśli będziecie mieć jakiś kłopot możecie się zwrócić do mnie. A teraz może przejdźmy do dormitorium zapewne jesteście zmęczone. Walizki już na was tam czekają.
- Przepraszam - zaczęła Berry - mogłabyś nam powiedzieć, z jakimi domami zostały połączone nasze pozostałe grupy?
- Jasne. - Odparła ochoczo rudowłosa. - Z Ravenclawem zamieszkają Hiboux, to jest ta grupa bardzo mądrych osób, które skupiają się głównie na nauce?
- Tak. - Potwierdziła Berry.
- No, więc właśnie. Raveclaw jest dokładnie taki sam, na pewno znajdą wspólny język. Ze Slytherinem połączyli Loups, co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Gryfoni nie za bardzo lubią się ze Ślizgonami. Naprawdę, uczniowie z domu węża są bardzo niemili wulgarni, niektórzy z nich mają obsesję na punkcie czystości krwi. Inne domy nie przepadają za Slytherinem.
Przypomniała mi się sytuacja, kiedy odwiedził nas Lucjusz z rodziną, kiedy otwarcie mówił o swojej nienawiści do mugoli.
- Każdy Ślizgon taki jest? - Zapytałam zdziwiona.
Przecież Zabini należy do Slytherinu, a wcale nie jest niemiły i wulgarny. Jest bardzo spokojny, przynajmniej wobec mnie. To było dziwne.
- Może nie każdy, ale większość tak. - Odparła Ginny. - No, ale wracając do tematu, wasze Licornes zostało połączone z Hufflepuff, no a wy z nami. To jak, idziemy do dormitorium ?
Kiwnęłyśmy głowami i ruszyłyśmy z nowo poznaną koleżanką.
Idąc przez salę znowu zaczęłam wypatrywać przyjaciela, ale nigdzie go nie było. Pomyślałam, że spotkam się z nim później. Ginny wyprowadziła nas z Sali, po czym doszłyśmy do bardzo dziwnych schodów.
- To są ruchome schody. - Oznajmiła widząc nasze zdziwione miny. - Dzięki nim dostaniemy się do pokoju wspólnego Gryffindoru.
Weszłyśmy na schody, które nagle zaczęły się ruszać. Kiedy się zatrzymały weszłyśmy na stabilny kawałek podłogi. Odetchnęłam z ulgą. Stanęłyśmy przed wielkim obrazem przedstawiającym grubą kobietę.
- Hasło? - Zapytała.
- Świński Ryj. - Powiedziała Ginny. Portret usunął się ukazując okrągłą dziurę w ścianie
Przeszliśmy przez nią i naszym oczom ukazał się bardzo przytulny, okrągły pokój pełen foteli.
Mimo wielu osób przebywających w tym miejscu nie było tu głośno. Niektórzy Gryfoni siedzieli przy oknie i grali w eksplodującego durnia. Jeszcze inni grzali się przy kominku rozmawiając albo czytając książki. Byli zajęci swoimi sprawami, że mało kto zauważył nasze wejście
- Może przywitalibyście naszych gości? - Krzyknęła rudowłosa.
Uczniowie podnieśli głowy i po chwili rozległy się głośne oklaski i wiwaty.
Spostrzegłam, że zbliża się do nas dwóch wysokich rudowłosych chłopaków.
- Siostra, kogo ty nam tu przyprowadziłaś? - Jeden z nich zwrócił się do Ginny wyraźnie ucieszony. - Jestem Fred.
- A ja George. - Dodał jego brat.
Byli tak strasznie podobni do siebie, niemal identyczni. Różniły ich tylko imiona.
- I jak, podoba wam się w naszej szkole? - Zapytał Fred.
- Bardzo nam się podoba! - Odpowiedziałam na pytanie, widząc, że nikt inny nie zrobi tego za mnie. - Ten pokój jest świetny, jest tu tak spokojnie przytulnie, bardzo ładnie.
- Z tym spokojem to trochę przesadziłaś. - Do rozmowy włączyła się ciemnoskóra dziewczyna. - Masz okazję poznać dwóch największych zgrywusów w naszej szkole. - Wskazała na bliźniaków. Zresztą z czasem sama zobaczysz, jakie potrafią zrobić zamieszanie w naszym salonie. Ach, zapomniałabym się wam przedstawić, jestem Angelina Johnson.
- Cześć! - Przywitałyśmy ją zgodnym chórem.
- Okej, może zaprowadzę was do góry do sypialni, zapewne jesteście zmęczone. Potem, jeśli będziecie chciały pokażę wam zamek. - Wtrąciła się Ginny.
Weszłyśmy krętymi schodkami do góry, do pokojów prywatnych uczniów Hogwartu.
W sypialni znajdowało się 5 łóżek, z kolumienkami i zasłonami, dzięki którym można było mieć chwilę prywatności. Cały pokój ozdobiony był tapetą w złoto-czerwonych barwach.
Jak można było się domyślić, były to barwy Gryffindoru.
Ginny zaprowadziła nas do naszych sypialni, które wyglądały identycznie.
- Musimy się podzielić po pięć osób. - Stwierdziła Matilda.
Jako że na naszym roku, w Papillons było 15 osób, zajęłyśmy trzy dormitoria.
Zamieszkałam z Berry, Matildą, Sandrą i Camille. Były to dziewczyny, z którymi dogadywałam się bardzo dobrze. Po chwili zobaczyłam, że pod łóżkami są nasze walizki. Zaczęłam się wypakowywać do dużej drewnianej szafy. Koleżanki zrobiły to samo.
- Pojdę do pokoju wspólnego. – Powiedziałam i zeszłam po schodach.
Salon nieco opustoszał, zostało tutaj tylko kilka osób rozmawiających ze sobą. Wśród nich rozpoznałam Harry’ego Pottera. Słuchał uważnie tego, co mówił kolega siedzący na przeciw Miałam ochotę spotkać się z Zabinim, ale zupełnie nie wiedziałam gdzie go szukać.
Postanowiłam poprosić kogoś o pomoc.
- Cześć… - podeszłam do gryfonów i zaczęłam nieśmiało – wiecie może jak dojść do pokoju wspólnego Slytherinu?
- My cię zaprowadzimy koleżanko. – Usłyszałam za plecami głos dwóch osób. Odwróciłam się i zobaczyłam Freda i Georga. Przysięgam, że nie wiedziałam, który to, który.
- Dobra. – Odpowiedziałam uśmiechając się przy tym wesoło, bardzo polubiłam tę dwójkę.
Wyszliśmy z salonu. Chłopcy poprowadzili mnie po ruchomych schodach.
- Jak się nazywasz? – Zapytał (chyba) George.
- Laurene Meadow – odparłam.
- Meadow, Meadow…. Kojarzę to nazwisko…
- Już wiem Georg! – Krzyknął Fred – Różdżka Felicji Meadow.
Felicja Meadow była moją pra pra pra babcią. Była wielką czarodziejką, która kiedyś sama stworzyła różdżkę, która posiada magiczną moc. Nikt dokładnie nie wie, co można za jej pomocą dokonać, ale krążyły legendy, że po rzuceniu nią zaklęcia uśmiercającego pozyskuję się cała wiedzę i przechwytuje się dogłębnie umysł osoby zabitej. Wiem tylko, że pewnego czasu wpadła w niepowołane ręce, a nasz ród miał ogromny problem, by odzyskać ją z powrotem. Obecnie różdżka należała do mnie. Była w naszej rodzinie od wieków, każda nowonarodzona kobieta otrzymywała ją w spadku. Oczywiście nie używałam jej. Była schowana głęboko w mojej walizce i nigdy jej nie wyciągałam. Miała pamiątkową wartość. Nie chciałam wywoływać sensacji. Z reguły wiele osób pytało mnie o to, czy zbieżność nazwisk jest przypadkowa czy to ktoś z mojej rodziny, ale ja sama nigdy nie opowiadałam nic o różdżce.
- To nie przypadek, prawda? To nazwisko? – Zapytał George i wbił we mnie wzrok.
- Nie. Różdżka należała do mojej krewnej. – Odparłam. – No, ale chodźmy już, proszę.
Ruszyliśmy w drogę i po jakimś czasie znaleźliśmy się na parterze. Chłopcy zatrzymali się przed długim, ciemnym korytarzem. Na ścianach powieszone były drewniane pochodnie.
- Oto korytarz do Salonu Ślizgonów. – George wskazał ręką początek korytarza i uśmiechnął się serdecznie. – Uważaj tylko na Snape’a, to opiekun Slytherinu. Jest bardzo nieprzyjemny. Rozpoznasz go po tłustych, czarnych włosach. Wygląda jakby nie mył ich ponad rok!
Fred roześmiał się głośno.
Nagle za plecami usłyszałam zimny, niski głos.
- Dzięki panu, panie Weasley Gryffindor traci 50 punktów za obrażanie nauczyciela, kolejne 50 za szwędanie się wieczorem po zamku a w następny piątek wieczorem zapraszam do swojego gabinetu. Myślę, że to skłoni pana do szacunku do nauczycieli, Weasley. W tej chwili do dormitorium Gryfonów!
Odwróciłam się i ujrzałam człowieka, którego przed chwilą opisywał George. Snape był średniego wzrostu, faktycznie jego włosy nie wyglądały za dobrze. Jego kamienna twarz i surowe, przeszywające spojrzenie powodowało dreszcze, przynajmniej u mnie.
Mężczyzna popatrzył na mnie.
- Uczennica Beauxbatons jak mniemam? – Zapytał mnie i nie czekając na odpowiedź ruszył szybkim krokiem w stronę korytarza. – Za mną.
Udałam się za nim.
- Myślałem, że Panna Parkinson pokazała wam już wszystkim pokoje, zaprowadzę cię do twojej grupy. – Odezwał się.
- Nie proszę pana. Ja chciałam się spotkać z kolegą ze Slytherinu. Nazywa się Zabini Blaise. Moja grupa jest połączona z Gryffindorem … - Bąknęłam nieśmiało i wbiłam wzrok w podłogę.
Snape popatrzył na mnie badawczo
- Dobrze, masz pół godziny na spotkanie z nim, potem wymagam, aby moi podopieczni poszli spać, a Ty masz jak najszybciej wrócić do wieży Gryfonów, zrozumiałaś? I pamiętaj, że to tylko wyjątek, a w inne dni nie będziesz mogła odwiedzać dormitoriów innych grup
- Zrozumiałam i dziękuję – szepnęłam. Marzyłam o tym, żeby oddalić się od niego jak najszybciej.
-Wejściem jest kamienna ściana z zielonym wężem. Hasło wężowa skóra – dodał i zniknął w ciemnościach korytarza.
Niepewnie zrobiłam krok w przód. Miejsce, w którym się znajdowałam nie specjalnie mi się podobało. W porównaniu do pokojów i korytarzy w naszej akademii, miejsce to wyglądało jak więzienie.
Po chwili wędrówki stanęłam przed ścianą. Wzięłam głęboki oddech i dotknęłam jej. Przypomniałam sobie, że muszę wypowiedzieć hasło.
- Wężowa skóra. – Szepnęłam i ponownie dotknęłam ściany.
Rozsunęła się a moim oczom ukazał się wydłużony pokój, do bólu przypominający loch Światło sączyło się z zielonych lamp przywieszonych pod sufitem. We wnętrzu dostrzegłam elegancki kominek, kanapy z eleganckimi obiciami i długi stół.
W momencie, kiedy weszłam wszystkie twarze zwróciły się w moją stronę. Rozejrzałam się i spostrzegłam Zabiniego.
- Laurene! – Krzyknął i podbiegł do mnie, po czym przytulił z czułością. Choć robił to prawie zawsze, spłonęłam rumieńcem. Kątem oka dostrzegłam, że wszyscy się na nas patrzą z dziwnymi uśmieszkami na twarzy. Niektórzy chłopcy zaczęli gwizdać.
- No proszę proszę zimny, nieczuły Blaise okazuje uczucia, kto by pomyślał! – Odezwał się jakiś ślizgon a wszyscy ryknęli śmiechem.
- Daj spokój Teodor. – Syknął Zabini. – Chodźmy gdzieś indziej, tutaj raczej nie porozmawiamy.
Chwycił mnie za rękę i zaprowadził do swojej sypialni. W pokoju mieściło się 5 jednakowych łóżek zupełnie tak, jak w dormitorium Gryfonów, tyle, że tam było dużo przytulniej. Usiadłam na jednym i zapytałam przyjaciela
- Jak ci się podobał nasz występ prezentacyjny?
- Był świetny. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jakie wywołał on poruszenie wśród męskiej części widowni - zażartował. - A Tobie podoba się u nas w Hogwarcie?
- Wasza szkoła jest wspaniała. Miałam okazję zapoznać się już ze Snapem czy jak mu tam – powiedziałam.
- Naprawdę? – Spojrzał na mnie z niedowierzaniem. – Właściwie, w której jesteś grupie?
Rozejrzałam się po pokoju i niechętnie udzieliłam odpowiedzi. Zabini nie darzył sympatią gryfonów.
- W Gryffindorze.
Chłopakowi uśmiech momentalnie zszedł z twarzy.
- Gorzej nie mogłaś trafić. – syknął, po czym siadł koło mnie.
- Nie jest źle! – Próbowałam bronić gryfonów i ich domu.
Nagle drzwi do dormitorium otworzyły się z hukiem i do pokoju wpadła rozchichotana dziewczyna, która za rękę trzymała wysokiego blondyna. Był nim Draco. Draco Malfoy.
Poczułam, że robi mi się ciepło. Odruchowo złapałam Blaisa za ramię. Popatrzył na mnie z niepokojem.
Kiedy Draco zobaczył mnie momentalnie puścił dziewczynę, którą trzymał. Zrobił bardzo zaskoczoną minę.
- Co jest Draco ? – Zapytała rozczarowanym głosem.
- Pansy, jutro porozmawiamy. Idź już sobie – szepnął i lekko popchnął ją w stronę drzwi.
Pansy wyszła i zatrzasnęła za sobą drzwi.
- Cześć Laurene. – Draco podszedł do mnie i przytulił mnie.
sobota, 1 lutego 2014
Rozdział IV
Kochani, dziękuję wam bardzo za aktywność :) Każde wejście na bloga bardzo mnie nakręca, powoduje, że z wielką chęcia piszę nowe losy Laurene ;)) Zachęcam do wyrażania opinii w komentarzu. W następnym rozdziale uczennice Beauxbatons będą w Hogwarcie, więc myślę że może was do zainteresować :)
Serdeczne podziękowania dla "Franka Devereaux", która niezwykle pomaga mi, wiele to dla mnie znaczy :)!
MIŁEGO CZYTANIA :)!
Rozdział IV.
Następnego dnia zostałam obudzona przez dziewczyny.
Okazało się, że gdy ja już spałam do naszego pokoju przyszła Madame Sulivan i dała nam plan lekcji.
Wynikało z niego, że jako pierwszą lekcję będziemy mieć zielarstwo, które miało się zacząć za 10 minut. Musiałyśmy bardzo szybko umyć się i ubrać, po czym w biegu zeszłyśmy na lekcję.
- Dzień dobry moje kochane! – Przywitała nas ciepło nauczycielka zielarstwa Madame Satine. - Na dzisiejszej lekcji nauczymy się zbierać nasiona Asfodelusa, które zapewne wkrótce wykorzystacie na eliksirach do sporządzanie wywaru Żywej Śmierci. Zapytacie teraz jak wydobyć nasiona z tak wielkiej rośliny. A więc …
Reszta lekcji strasznie się ciągnęła. Udało mi się zebrać nasiona jako pierwszej. Berry nie potrafiła dostatecznie się skoncentrować, a nasiona cały czas jej się rozsypywały.
Po zielarstwie miałyśmy 20 minut przerwy, więc udałyśmy się na śniadanie.
Podczas posiłku przysiadła się do nas Zoe.
- Słyszałyście o wielkim meczu Quidditcha w Listopadzie? Do naszej szkoły przyjadą dziewczyny ze szkoły Cabalastique. Podobno grają bardzo dobrze! Mam wielką nadzieję, że wygramy! Mój tata ma przyjechać razem z prezesem Armat z Chudley, żeby wyłapywać młode talenty. - Opowiadała podekscytowana nakładając sobie na talerz górę jajecznicy.
- Będziemy ci kibicować. - Rzekła Matilda z uśmiechem na twarzy. - Jestem pewna, że złapiesz znicza jako pierwsza. Jesteś najlepsza!
Po śniadaniu ruszyłyśmy na kolejne lekcje. Na 2 godzinach lekcji z Panią Sulivan powtarzałyśmy zaklęcia poznane w zeszłym roku. Następnie miałyśmy opiekę nad magicznymi stworzeniami niestety tylko w teorii, ponieważ stworzenia miały zostać sprowadzone dopiero za kilka tygodni, oraz zajęcia dodatkowe, na których ćwiczyłyśmy eleganckie chodzenie i korygowałyśmy naszą postawę. To były zajęcia typowo dla grupy Papillons.
Minęły 2 miesiące nauki, podczas których nie działo się nic ciekawego. Nauczyciele zawalali nas zadaniami, które odrabialiśmy w wolnym czasie. Na zielarstwo musieliśmy zbierać ciekawe okazy w naszym ogrodzie. Dostałam List od Zabiniego, w którym rozemocjonowany opisywał przygotowania w Hogwarcie do naszego przyjazdu. Mimo tego Dni były bardzo monotonne, wszyscy czekali na jakiekolwiek wydarzenie, które przełamałoby schemat.
W końcu nadszedł dzień 15 listopada, dzień meczu Qudditcha. W szkole panowała wspaniała atmosfera. Wszystkie uczennice poprzebierały się w specjalne sportowe szaty i założyły szaliki z herbem szkoły, aby kibicować reprezentantkom Beauxbatons. Przed rozgrywką spotkałam się z Zoe aby życzyć jej szczęścia.
- Jejku, boję się! - Powiedziała rzucając mi się na szyję. - One wydają się być naprawdę dobre.
- Zoe, ty nie dasz rady? - Zapytałam ją.
- Nie wiem, ja się nigdy tak bardzo nie stresowałam. - Wyszeptała.
- Poradzisz sobie, wierzę w to. - Poklepałam ją po plecach. - Zobaczymy się na stadionie.
Miejsce, na którym miał odbywać się mecz było oddalone od naszej szkoły o kilka kilometrów. Można tam było dojechać powozami szkolnymi. Razem z Berry i Matildą siadłyśmy do jednego z nich. Po drodze zaczęłyśmy przypominać sobie przyśpiewki dopingujące drużynę.
Kiedy już byłyśmy na miejscu weszłyśmy metalową drabiną na trybuny. Rozciągał się z nich widok na ogromne boisko, na przeciwległe trybuny na których zasiadali kibice Cabalastique odziani w pomarańczowe szaty.
Stopniowo nasi kibice docierali na miejsce, stadion wypełniał się podekscytowanymi uczennicami. Wszyscy w napięciu czekali na rozpoczęcie meczu. Po chwili na boisku pojawił się jakiś nieznajomy nam mężczyzna.
- Witajcie zgromadzeni tutaj kibice! Jestem ministrem z Departamentu Magicznych Gier i Sportów. Będę sędziował konfrontację między reprezentacją Beauxbatons, a drużyną ze szkoły Cabalastique. Powitajmy gromkimi brawami gości!·Kibice w pomarańczowych szatach powstali i zaczęli głośno klaskać i krzyczeć imiona dziewczyn, które właśnie wchodziły na pole do gry. Na czele tego zespołu szła bardzo wysoka i szczupła dziewczyna. Wydawała się być bardzo pewna siebie. Za nią kroczyło dumnie 6 pozostałych zawodniczek.
-A teraz zapraszamy gospodarzy! - Krzyknął sędzia.
Wraz z Matildą i Berry zaczęłyśmy piszczeć i klaskać jak najgłośniej potrafiłyśmy. Zobaczyłyśmy na boisku Zoe. Wyglądała znakomicie w sportowym uniformie. W ręku trzymała najnowszy model miotły, Błyskawicę. Pomachała do nas. ·Minister poprosił kapitanów obu drużyn do środka. Zoe uścisnęła rękę wysokiej dziewczyny z Cabalastique i korzystając z ostatnich chwil przed rozpoczęciem spotkania podeszła do koleżanek z zespołu i żeby zmotywować je.
- Na gwizdek zaczynamy. Na miotły. - Odezwał się pan minister.- Raz, dwa, trzy!- Dmuchnął w gwizdek tak głośno, że aż musiałam zatkać uszy.
Znicz wystrzelił w powietrze. Kapitanka przeciwników odepchnęła się od ziemi i jak szalona pognała za nim.
- Zoe leć, no dalej! – Za plecami usłyszałam krzyki.
Odwróciłam się i ujrzałam Pana Russo, ojca mojej przyjaciółki. Obok niego siedział niski mężczyzna, prawdopodobnie Prezes Armat z Chudley.
- Dzień dobry panie Russo! - Przywitała się Berry.
- Oh, witajcie dziewczynki. - Odpowiedział nam i zajął się dopingowaniem córki.·Po 10 minutach Calabastique prowadziło 40 do 20. Jedna ze ścigających z naszej drużyny została uderzona tłuczkiem w rękę i miała problem, żeby utrzymać się na miotle.
Zoe najprawdopodobniej zobaczyła znicza, co nie umknęło uwadze jej przeciwniczce.
Obie ruszyły z impetem. Leciały ramię w ramię, wykonując przy tym różne akrobacje na miotle. W pewnym momencie Zoe wyciągnęła rękę, pochyliła się do przodu i złota kulka znalazła się w jej ręce.
- Koniec meczu! Zoe Russo złapała znicz! Brawa dla Beauxbatons! – Ryknął sędzia, czekając na odzew kibiców.
Uczennice naszej szkoły zaczęły śpiewać i wiwatować na cześć wygranych.
- To moja córka! Złapała znicza! - Wrzasnął tata naszej bohaterki.
- Zoe, byłaś wspaniała! - Pogratulowałyśmy koleżance, kiedy po skończonym meczu spotkałyśmy się w pokoju ogólnym w Akademii. Było to miejsce gdzie spotykały się osoby z różnych grup i gdzie mogły miło spędzić czas
- Ręce mi się trzęsą. - Odparła podekscytowana i usiadła na kanapie.
-Jestem przekonana, że ten łowca talentów, który był z twoim tatą weźmie cię pod uwagę. - Powiedziała Matilda. - Ale trzeba też przyznać, że Calabastique też grały całkiem nieźle.
- To prawda. – Potwierdziła Zoe. – Szczególnie ta szukająca. W pewnym momencie byłam pewna. źe to ona złapie znicz. W ogóle, gdy siedziałam w namiocie dla zawodników tamte dziewczyny mnie obgadywały. Chyba nie wiedziały, że je słyszę. Mówiły, że mecz na pewno nie będzie sprawiedliwy ze względu na mojego tatę, który przekupi sędziego. Że zapewne jestem rozpieszczona i tak dalej.
- Dobry żart. - Powiedziałam z pogardą. - Mogłyby zająć się sobą a nie plotkować o innych. W dzisiejszych czasach tak wiele jest osób, które mieszają się nie w swoje sprawy.
- Masz rację Laurene. - Zoe przytaknęła. - Może zrobimy coś ciekawego?
Postanowiłyśmy się trochę rozerwać i zagrać w naszą ulubioną grę – gragulki.
Matilda była mistrzem i zawsze ogrywała nas bez trudu. Teraz było tak samo, dziewczyna zwyciężyła i była w wyśmienitym humorze do końca dnia.
Kolejne tygodnie nauki minęły w mgnieniu oka. Na zajęciach dodatkowych ćwiczyłyśmy układ prezentacyjny, ponieważ wyjazd do Hogwartu zbliżał się wielkimi krokami. Madame Maxime pragnęła, by nasza Akademia wypadła jak najlepiej a nawet lepiej niż w zeszłym roku. Układ polegał na artystycznym przedstawieniu atutów uczennic i zalet samej Akademii Beauxbatons. Bardzo mi się podobał. Dostałyśmy specjalne szaty wyjściowe, w których wyglądałyśmy niczym nimfy. W przeddzień wyjazdu podczas kolacji pani dyrektor podała nam szczegóły wyprawy.
- Jutro o godzinie dziesiątej zbieramy się przed głównym wejściem do Akademii. Pan Aulus pomoże wam z walizkami.Pamiętajcie kochane jedziemy na 3 miesiące, więc weźcie wszystkie rzeczy. Mam nadzieję, że rodzice wszystkich z was wyrazili zgodę na wyjazd. A teraz zmykajcie do łóżek, jutro czeka nas długa droga.
W sypialni długo leżałam i nie potrafiłam spać. Cieszyłam się ze spotkania z Zabinim w Hogwarcie, jednocześnie uświadomiłam sobie, że będę mogła poznać bliżej Dracona. Chciałam zobaczyć jak będzie się zachowywać. Postanowiłam jeszcze wysłać jutro rano sowę do mamy, żeby podać jej szczegółowe informacje. Była raczej pozytywnie nastawiona do wyjazdu. Nie rozumiałam, czemu niektórzy rodzicie nie pozwalali dzieciom jechać. Po moich długich namyśleniach udało mi się zasnąć.
Serdeczne podziękowania dla "Franka Devereaux", która niezwykle pomaga mi, wiele to dla mnie znaczy :)!
MIŁEGO CZYTANIA :)!
Rozdział IV.
Następnego dnia zostałam obudzona przez dziewczyny.
Okazało się, że gdy ja już spałam do naszego pokoju przyszła Madame Sulivan i dała nam plan lekcji.
Wynikało z niego, że jako pierwszą lekcję będziemy mieć zielarstwo, które miało się zacząć za 10 minut. Musiałyśmy bardzo szybko umyć się i ubrać, po czym w biegu zeszłyśmy na lekcję.
- Dzień dobry moje kochane! – Przywitała nas ciepło nauczycielka zielarstwa Madame Satine. - Na dzisiejszej lekcji nauczymy się zbierać nasiona Asfodelusa, które zapewne wkrótce wykorzystacie na eliksirach do sporządzanie wywaru Żywej Śmierci. Zapytacie teraz jak wydobyć nasiona z tak wielkiej rośliny. A więc …
Reszta lekcji strasznie się ciągnęła. Udało mi się zebrać nasiona jako pierwszej. Berry nie potrafiła dostatecznie się skoncentrować, a nasiona cały czas jej się rozsypywały.
Po zielarstwie miałyśmy 20 minut przerwy, więc udałyśmy się na śniadanie.
Podczas posiłku przysiadła się do nas Zoe.
- Słyszałyście o wielkim meczu Quidditcha w Listopadzie? Do naszej szkoły przyjadą dziewczyny ze szkoły Cabalastique. Podobno grają bardzo dobrze! Mam wielką nadzieję, że wygramy! Mój tata ma przyjechać razem z prezesem Armat z Chudley, żeby wyłapywać młode talenty. - Opowiadała podekscytowana nakładając sobie na talerz górę jajecznicy.
- Będziemy ci kibicować. - Rzekła Matilda z uśmiechem na twarzy. - Jestem pewna, że złapiesz znicza jako pierwsza. Jesteś najlepsza!
Po śniadaniu ruszyłyśmy na kolejne lekcje. Na 2 godzinach lekcji z Panią Sulivan powtarzałyśmy zaklęcia poznane w zeszłym roku. Następnie miałyśmy opiekę nad magicznymi stworzeniami niestety tylko w teorii, ponieważ stworzenia miały zostać sprowadzone dopiero za kilka tygodni, oraz zajęcia dodatkowe, na których ćwiczyłyśmy eleganckie chodzenie i korygowałyśmy naszą postawę. To były zajęcia typowo dla grupy Papillons.
Minęły 2 miesiące nauki, podczas których nie działo się nic ciekawego. Nauczyciele zawalali nas zadaniami, które odrabialiśmy w wolnym czasie. Na zielarstwo musieliśmy zbierać ciekawe okazy w naszym ogrodzie. Dostałam List od Zabiniego, w którym rozemocjonowany opisywał przygotowania w Hogwarcie do naszego przyjazdu. Mimo tego Dni były bardzo monotonne, wszyscy czekali na jakiekolwiek wydarzenie, które przełamałoby schemat.
W końcu nadszedł dzień 15 listopada, dzień meczu Qudditcha. W szkole panowała wspaniała atmosfera. Wszystkie uczennice poprzebierały się w specjalne sportowe szaty i założyły szaliki z herbem szkoły, aby kibicować reprezentantkom Beauxbatons. Przed rozgrywką spotkałam się z Zoe aby życzyć jej szczęścia.
- Jejku, boję się! - Powiedziała rzucając mi się na szyję. - One wydają się być naprawdę dobre.
- Zoe, ty nie dasz rady? - Zapytałam ją.
- Nie wiem, ja się nigdy tak bardzo nie stresowałam. - Wyszeptała.
- Poradzisz sobie, wierzę w to. - Poklepałam ją po plecach. - Zobaczymy się na stadionie.
Miejsce, na którym miał odbywać się mecz było oddalone od naszej szkoły o kilka kilometrów. Można tam było dojechać powozami szkolnymi. Razem z Berry i Matildą siadłyśmy do jednego z nich. Po drodze zaczęłyśmy przypominać sobie przyśpiewki dopingujące drużynę.
Kiedy już byłyśmy na miejscu weszłyśmy metalową drabiną na trybuny. Rozciągał się z nich widok na ogromne boisko, na przeciwległe trybuny na których zasiadali kibice Cabalastique odziani w pomarańczowe szaty.
Stopniowo nasi kibice docierali na miejsce, stadion wypełniał się podekscytowanymi uczennicami. Wszyscy w napięciu czekali na rozpoczęcie meczu. Po chwili na boisku pojawił się jakiś nieznajomy nam mężczyzna.
- Witajcie zgromadzeni tutaj kibice! Jestem ministrem z Departamentu Magicznych Gier i Sportów. Będę sędziował konfrontację między reprezentacją Beauxbatons, a drużyną ze szkoły Cabalastique. Powitajmy gromkimi brawami gości!·Kibice w pomarańczowych szatach powstali i zaczęli głośno klaskać i krzyczeć imiona dziewczyn, które właśnie wchodziły na pole do gry. Na czele tego zespołu szła bardzo wysoka i szczupła dziewczyna. Wydawała się być bardzo pewna siebie. Za nią kroczyło dumnie 6 pozostałych zawodniczek.
-A teraz zapraszamy gospodarzy! - Krzyknął sędzia.
Wraz z Matildą i Berry zaczęłyśmy piszczeć i klaskać jak najgłośniej potrafiłyśmy. Zobaczyłyśmy na boisku Zoe. Wyglądała znakomicie w sportowym uniformie. W ręku trzymała najnowszy model miotły, Błyskawicę. Pomachała do nas. ·Minister poprosił kapitanów obu drużyn do środka. Zoe uścisnęła rękę wysokiej dziewczyny z Cabalastique i korzystając z ostatnich chwil przed rozpoczęciem spotkania podeszła do koleżanek z zespołu i żeby zmotywować je.
- Na gwizdek zaczynamy. Na miotły. - Odezwał się pan minister.- Raz, dwa, trzy!- Dmuchnął w gwizdek tak głośno, że aż musiałam zatkać uszy.
Znicz wystrzelił w powietrze. Kapitanka przeciwników odepchnęła się od ziemi i jak szalona pognała za nim.
- Zoe leć, no dalej! – Za plecami usłyszałam krzyki.
Odwróciłam się i ujrzałam Pana Russo, ojca mojej przyjaciółki. Obok niego siedział niski mężczyzna, prawdopodobnie Prezes Armat z Chudley.
- Dzień dobry panie Russo! - Przywitała się Berry.
- Oh, witajcie dziewczynki. - Odpowiedział nam i zajął się dopingowaniem córki.·Po 10 minutach Calabastique prowadziło 40 do 20. Jedna ze ścigających z naszej drużyny została uderzona tłuczkiem w rękę i miała problem, żeby utrzymać się na miotle.
Zoe najprawdopodobniej zobaczyła znicza, co nie umknęło uwadze jej przeciwniczce.
Obie ruszyły z impetem. Leciały ramię w ramię, wykonując przy tym różne akrobacje na miotle. W pewnym momencie Zoe wyciągnęła rękę, pochyliła się do przodu i złota kulka znalazła się w jej ręce.
- Koniec meczu! Zoe Russo złapała znicz! Brawa dla Beauxbatons! – Ryknął sędzia, czekając na odzew kibiców.
Uczennice naszej szkoły zaczęły śpiewać i wiwatować na cześć wygranych.
- To moja córka! Złapała znicza! - Wrzasnął tata naszej bohaterki.
- Zoe, byłaś wspaniała! - Pogratulowałyśmy koleżance, kiedy po skończonym meczu spotkałyśmy się w pokoju ogólnym w Akademii. Było to miejsce gdzie spotykały się osoby z różnych grup i gdzie mogły miło spędzić czas
- Ręce mi się trzęsą. - Odparła podekscytowana i usiadła na kanapie.
-Jestem przekonana, że ten łowca talentów, który był z twoim tatą weźmie cię pod uwagę. - Powiedziała Matilda. - Ale trzeba też przyznać, że Calabastique też grały całkiem nieźle.
- To prawda. – Potwierdziła Zoe. – Szczególnie ta szukająca. W pewnym momencie byłam pewna. źe to ona złapie znicz. W ogóle, gdy siedziałam w namiocie dla zawodników tamte dziewczyny mnie obgadywały. Chyba nie wiedziały, że je słyszę. Mówiły, że mecz na pewno nie będzie sprawiedliwy ze względu na mojego tatę, który przekupi sędziego. Że zapewne jestem rozpieszczona i tak dalej.
- Dobry żart. - Powiedziałam z pogardą. - Mogłyby zająć się sobą a nie plotkować o innych. W dzisiejszych czasach tak wiele jest osób, które mieszają się nie w swoje sprawy.
- Masz rację Laurene. - Zoe przytaknęła. - Może zrobimy coś ciekawego?
Postanowiłyśmy się trochę rozerwać i zagrać w naszą ulubioną grę – gragulki.
Matilda była mistrzem i zawsze ogrywała nas bez trudu. Teraz było tak samo, dziewczyna zwyciężyła i była w wyśmienitym humorze do końca dnia.
Kolejne tygodnie nauki minęły w mgnieniu oka. Na zajęciach dodatkowych ćwiczyłyśmy układ prezentacyjny, ponieważ wyjazd do Hogwartu zbliżał się wielkimi krokami. Madame Maxime pragnęła, by nasza Akademia wypadła jak najlepiej a nawet lepiej niż w zeszłym roku. Układ polegał na artystycznym przedstawieniu atutów uczennic i zalet samej Akademii Beauxbatons. Bardzo mi się podobał. Dostałyśmy specjalne szaty wyjściowe, w których wyglądałyśmy niczym nimfy. W przeddzień wyjazdu podczas kolacji pani dyrektor podała nam szczegóły wyprawy.
- Jutro o godzinie dziesiątej zbieramy się przed głównym wejściem do Akademii. Pan Aulus pomoże wam z walizkami.Pamiętajcie kochane jedziemy na 3 miesiące, więc weźcie wszystkie rzeczy. Mam nadzieję, że rodzice wszystkich z was wyrazili zgodę na wyjazd. A teraz zmykajcie do łóżek, jutro czeka nas długa droga.
W sypialni długo leżałam i nie potrafiłam spać. Cieszyłam się ze spotkania z Zabinim w Hogwarcie, jednocześnie uświadomiłam sobie, że będę mogła poznać bliżej Dracona. Chciałam zobaczyć jak będzie się zachowywać. Postanowiłam jeszcze wysłać jutro rano sowę do mamy, żeby podać jej szczegółowe informacje. Była raczej pozytywnie nastawiona do wyjazdu. Nie rozumiałam, czemu niektórzy rodzicie nie pozwalali dzieciom jechać. Po moich długich namyśleniach udało mi się zasnąć.
Subskrybuj:
Posty (Atom)