wtorek, 18 sierpnia 2015

Rozdział IX

Znów długa przerwa, ale postanowiłam, że do miesiąca skończę opowiadanie.
Liczę na Wasze szczere opinie.
Miłego czytania :)

Rozdział IX

- Dracona nie ma. Wyjechał z ojcem. Dziwne, że ci nie powiedział. Podobno macie taki świetny kontakt.
Słowa Pansy Parkinson, którą spotkałam w lochach dźwięczały mi w głowie.
Wyjazd w trakcie roku szkolnego? W dodatku tak znienacka? Coraz bardziej zastanawiało mnie, co się dzieje.
Do głowy wpadł mi pomysł, by jutro napisać list do taty i dowiedzieć się czy Lucjusza nie ma w pracy. Może on wie coś więcej na ten temat.
Może moja przyjaciółka coś źle zrozumiała? O jaki plan mogło chodzić?
Postanowiłam, że nie będę się przejmować, dopóki czegoś się nie dowiem.
Poszłam do łazienki, przemyłam twarz wodą, przebrałam się w szatę do spania i jeszcze przed zaśnięciem krótko opisałam całą sytuację moim przyjaciółkom, które nie wydawały się być zdziwione.


Następnego dnia wstałam bardzo wcześnie rano. Postanowiłam, że przed lekcjami pouczę się trochę. Wzięłam podręcznik z zielarstwa, które nie było moją mocną stroną i zeszłam do pokoju wspólnego. Zasiadłam przy kominku i zabrałam się za czytanie rozdziału dotyczącego skrzeloziela.
- Chwilę po zjedzeniu rośliny człowiek przechodzi przemianę. Za uszami wyrastają skrzela a między palcami błony ułatwiające poruszanie się w wodzie – przeczytałam na głos z niedowierzaniem.
- To prawda. – Usłyszałam głos za plecami i dostrzegłam Freda Weasleya.
- Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Żuję jakieś liście i nagle staję się rybą? – zapytałam.
- Dokładnie tak – odparł z uśmiechem. – Dlaczego tak wcześnie wstałaś? Zajęcia zaczynają się dopiero za godzinę.
Powiedziałam chłopakowi, że nie umiałam już spać. Poza tym przypomniało mi się, że w nocy miałam bardzo dziwny sen.
Śniło mi się, że połamałam moją różdżkę. Nie tą zwykłą, tylko tą, którą odziedziczyłam po mojej prababci. Wiem z opowiadań, że Felicja Meadow była cudowną kobietą, nie tylko wspaniałą czarownicą ale i dobrym człowiekiem. Nigdy nie wykorzystywała czarów dla swojej korzyści, ale po to, by pomagać innym. Była uczennicą Beauxbatons, gdzie nauczyła się magii, ale też dobrych manier i delikatności. Jest wzorem do naśladowania, a różdżka, którą posiadała rozsławiła ją na cały świat.
- Ja też jakoś nie umiałem już spać. Muszę ci coś powiedzieć – powiedział i przysiadł się bliżej mnie. – Co chwilę jakiś uczeń Hogwartu podchodzi do mnie i pyta, jak masz na imię i czy masz już kogoś na bal. Pytają też o twoją koleżankę z grupy, nazywa się Deyna prawda?
- Tylko nie koleżanka – powiedziałam i popatrzyłam z oburzeniem na kolegę. – Bardzo ale to bardzo się nie lubimy.
- Na mnie też nie zrobiła dobrego wrażenia, ale nie lubię nikogo oceniać.
Uśmiechnęłam się do Freda. Podczas pobytu w Hogwarcie bardzo go polubiłam, zarówno jak jego brata.
Siedzieliśmy tak sami i rozmawialiśmy o wszystkim, czułam się bardzo swobodnie w jego towarzystwie. Chłopak opowiedział mi o  planach na przyszłość. Chciał wraz z Georgem założyć własny sklep. Uważałam, że to znakomity pomysł.
Gdy zegar wybił godzinę ósmą wzięłam resztę książek z dormitorium i zeszłam ruchomymi schodami do holu głównego, z którego wąskim korytarzem przedostałam się na zewnątrz zamku. Pogoda była okropna, padał deszcz. Cała przemoczona weszłam z resztą uczniów do szklarni.
- Uwaga, uwaga! - powitała nas swoim donośnym głosem profesor Sprout.
 Była to kobieta niezwykle sympatyczna. Widać było, że zielarstwo to jej pasja, której jest całkowicie oddana. Już na samym początku oznajmiła, że jest to przedmiot trudny i specyficzny, wiele wymagała od uczniów, ale gdy widziała, że ktoś się stara przymykała oko na niedoskonałości wynikające z braku wiedzy uczniów.
- Czy ktoś z was zna jakieś trujące rośliny? – zapytała.
Ku mojemu zdziwieniu, ręka mojej przyjaciółki Matildy wystrzeliła w górę. Zobaczyłam kątem oka, że Hermiona Granger też się zgłasza.
- Słuchamy cię, kochaneczko. – Nauczycielka wskazała ręką na Matildę
- Jadowita tentakula czy jakoś tak – odpowiedziała dziewczyna.
Popatrzyłam na nią z podziwem. W życiu nie słyszałam o takiej roślinie.
- Trafiłaś w dziesiątkę, bo na dzisiejszej lekcji będziemy omawiać właśnie tentakule.
Kobieta na moment weszła do pomieszczenia gospodarczego i przyniosła niewielką doniczkę, z której wyrastała czerwona roślinka o podłużnych liściach zakończonych haczykami. Trzymałą ją bardzo ostrożnie.
- Wygląda zupełnie normalnie – powiedział Ron Weasley. Wszyscy pokiwali głowami.
- Może i tak, ale jest naprawdę groźna. Każde dotknięcie skutkuje wstrzyknięciem jadu w skórę, czego raczej byśmy nie chcieli. Ale musicie wiedzieć, że jad jest wykorzystywany do niektórych eliksirów. W połączeniu z kroplą krwi jednorożca stanowi główny składnik Felix Felicis, który będziecie przyrządzać już niedługo.
- Możemy już pobierać ten cały jad? – zza pleców usłyszałam głos Deyny. Stała jak zwykle w otoczeniu swoich przyjaciółek- klonów, które popierały każde jej słowa kiwaniem głową.
Swoją drogą, dzięki pobytowi w Hogwarcie nabrałam sporego dystansu do tej dziewczyny. Zajęłam się własnymi sprawami, Deyna chyba też.
- Po to tu jesteśmy, ale żeby zacząć praktykę, musisz wiedzieć co nieco o samej roślinie koleżanko – odpowiedziała jej szorstko nauczycielka, która wzięła komentarz uczennicy za bardzo do siebie. – Otóż to, jad tentakuli pobiera się w następujący sposób.
Profesor Sprout ubrała grube, fioletowe rękawiczki ze skóry smoka i wyciągnęła z kieszeni długi kieł, którym nakłuła mięsistą łodygę w kilku miejscach. W drugiej ręce trzymała niewielką fiolkę, do której zbierała wyciekające kropelki czerwonawej cieczy.
Wszystkie czynności kobieta wykonywała z wielką precyzją. Uprzedziła nas, że mimo rękawic ochronnych powinniśmy być bardzo ostrożni i lepiej będzie, gdy zrobimy nakłucie tylko w jednym miejscu, gdyż to jest zdecydowanie łatwiejsze. Nie można pozwolić, by kropelka spadła na ziemię. Nauczycielka wręczyła każdemu doniczkę i zachęciła do działania.
Szło mi fatalnie. Wbrew pozorom zbieranie jadu było bardzo trudne. Gdy Matilda miała już napełnioną całą fiolkę mi udało się zaledwie napełnić ją kilkoma kropelkami.
Berry też miała problem z zadaniem. O mało co nie zahaczyła swoim długim warkoczem o haczyk tentakuli.
- Czas minął! Widzę, że większość z was całkiem dobrze sobie poradziła, szczególnie Neville. Zrobił aż 5 nakłóć. Dobra robota. A teraz posprzątajcie po sobie i zmykajcie na kolejną lekcję.

Transmutacja, obrona przed czarną magią, wróżbiarstwo a na samym końcu eliksiry.
Profesor Snape zrobił nam godzinną lekcję teorii połączoną z odpytywaniem, ponieważ stwierdził, że jesteśmy niedokształceni i zupełnie ignorujemy jego przedmiot.
- Ciekawe czemu nikt nie lubi eliksirów – odezwał się Harry Potter, któremu wydawało się, że powiedział to cicho.
- Potter – przywołał go do porządku profesor Snape. – Myślisz, że jesteś niewiadomo kim? Myślisz chłopcze, że wszystko ci wolno? Mylisz się. Masz obowiązek szanować mój przedmiot, ale najwyraźniej jesteś zbyt mało inteligentny, by to zrozumieć.
Harry zacisnął palce na swojej różdżce i odruchowo wyciągnął ją spod ławki.
- Chciałeś rzucić zaklęcia w nauczyciela? – zapytał ironicznie Severus Snape. – Doskonale, Gryffindor na pewno ucieszy się ze straty 30 punktów.

- Nienawidzę go! – po lekcji Ron Wealsey głośno demonstrował swoje poglądy. – pół godziny pytał mnie z tych zagadnień, a dobrze wiedział, że ich  nie umiem. Skąd miałem wiedzieć, co to bezoar?
- Ron, uczyliśmy się o tym na poprzednich lekcjach, ale ty nie słuchałeś. – odpowiedziała mu Hermiona Granger. – Ale fakt jest faktem, Snape jest okropny.
Każda lekcja eliksirów wywoływała naprawdę silne emocje.

Po zajęciach poszłam do wielkiej Sali na obiad a następnie do dormitorium, w którym zastałam Matildę przebraną w kremową wieczorową suknię.
- Till, wyglądasz cudownie! – niemal krzyknęłam z zachwytu.
Sukienka idealnie podkreślała atuty koleżanki. Była dość długa, odcięta w pasie.
- Mama mi ją wczoraj przysłała, ale nie było okazji, by ci  pokazać.
- Dziewczyny, skończcie już gadać o ubraniach i o balu, błagam. – Do pokoju weszła Zoe w szacie do Quidditcha i z miotłą w ręku. – Chyba przepiszę się do Hogwartu, tu jest cudowne boisko i zgrana drużyna. Wiecie jak Angelina Johnson świetnie gra w Quidditcha? Uwielbiam tą dziewczynę. Musze napisać list do taty, żeby wpadł z łowcą talentów na trening. A co do balu to…
- Mówiłaś, że mamy o tym nie rozmawiać – odpardła Matilda z nieciekawą miną.
- Idę z Woodem! Lepiej być nie mogło.
- To znakomicie Zoe, naprawdę się cieszymy – powiedziałam i uśmiechnęłam się. – Tak w ogóle, może powiesz nam coś więcej o  ślizgonach. Jakie są twoje odczucia? W końcu dzielicie z nimi dormitorium.
- Szczerze mówiąc, nie ma co opowiadać, specyficzne dzieciaki. Tylko czystość krwi się tam liczy, Malfoy promuje ten pogląd. Do nas praktycznie w ogóle się nie odzywają, a jak ktoś o coś zapyta to robią wielką łaskę z odpowiedzi. Ale nie jest najgorzej, mówię wam.
Tak w ogóle chcecie coś robić? Idziemy gdzieś?
- Jedyne miejsce, które dziś odwiedzimy, to biblioteka. Musimy napisać referat na Historię Magii – dodała Matilda, która była pilną uczennicą.

Biblioteka w Howgarcie była ogromnym, podłużnym i dość ciemnym pomieszczeniem z wieloma rzędami półek i regałów. Nasza biblioteka w Beauxbatons miała zupełnie inny charakter. Była dużo mniejsza a z okrągłych, zdobionych okien sączyło się światło dzienne.
Regały były białe ze złocistymi wzorami, a na dole znajdował się piękny, bladoróżowy dywan.
Razem z Berry i Matildą usiadłyśmy przy jednym ze stolików i wyciągnęłyśmy pergamin, na którym miałyśmy pisać referat.
- Średniowieczne stowarzyszenia europejskich czarodziejów? Będziemy to pisać całe wieki! – stwierdziła marudnie Berry
- Poszukam jakiejś książki na ten temat – Matilda wstała i po chwili zniknęła między wysokimi regałami.
Ja w tym czasie zajęłam się wertowaniem książki, z nadzieją, że znajdę coś, co będę mogła wykorzystać do wypracowania.
Minęło dobre 10 minut a koleżanka wciąż nie wracała.
- Co ona tak długo robi? Książki się na nią rzuciły czy co? – zapytała Berry, która była wyraźnie zirytowana czekaniem.
- Pójdę zobaczyć – zaproponowałam.
Znalezienie Matildy nie zajęło mi dużo czasu. Usłyszałam jej donośny śmiech więc bez wahania udało mi się ją namierzyć. Dziewczyna zupełnie zapomniała o szukaniu książki, była zajęta konwersacją z Deanem Thomasem, który najwyraźniej oczarował ją swoim poczuciem humoru.
- Oh, Laurene, wybacz mi, że tak długo, ale… - zaczęła nieco skrępowana.
- Cześć! – przywitał mnie Dean.
- Nie przejmuj się – powiedziałam i oddałam się poszukiwaniom książek.

Pisanie referatu zajęło mi kilka godzin, ale ostatecznie byłam zadowolona z efektów końcowych w przeciwieństwie do Matildy, która dziwnym trafem nie potrafiła się skupić. Zmęczone wróciłyśmy do dormitoriów i udałyśmy się na zasłużony spoczynek.

Następnego dnia obudziły mnie delikatne promienie słońca przebijające się z za zimowych chmur. Ośnieżone błonia Hogwartu wyglądały naprawdę cudownie. Stałam chwilę podziwiając ten niezwykły widok a następnie przygotowałam się do zajęć.
- Hej dziewczyny – do pokoju weszła Ginny przebrana już w szatę szkolną. – Dokładnie za 3 dni przed obiadem odbędzie się próba przed balem. McGonagall prosiła mnie żebym Wam przypomniała.
- Jasne, pamiętamy. Dzięki Ginny – odpowiedziała Berry, która była pochłonięta pakowaniem książek do torby.
- A tak w ogóle co u was? – zagadnęła rudowłosa siadając koło mnie na łóżku. – Jak wam idą lekcje?
- Mówiąc szczerze, nienajgorzej. U nas w akademii wygląda to trochę inaczej ale da się przyzwyczaić do tutejszych zwyczajów – rzekłam.
- To super. Jaką macie pierwszą lekcję?
- Eliksiry – burknęła niezadowolona Berry. – A potem Historię Magii. Będziemy czytać nasze wypociny na temat stowarzyszeń czarodziejów.
- Trzymam za was kciuki i idę poinformować o próbie jeszcze inne dziewczyny – mówiąc to Ginny wstała i wyszła.
- To co dziewczyny pora na naszą ulubioną lekcję! Motyle do lochów! – krzyknęła Matilda.

Snape był dziś jeszcze bardziej niesympatyczny, jeżeli tak w ogóle można powiedzieć a nasza grupa połączona była wyjątkowo ze ślizgonami.
Zadanie na dziś to przyrządzenie antidotum na trucizny w parach.
- Pozwolisz, że będę ci asystował. – W mgnieniu oka koło mnie pojawił się Zabini Blaise.
- Cała przyjemność po mojej stronie – zażartowałam i zaczęłam analizować przepis na eliksir.
- Spokojnie, znam to na pamięć. – Blaise praktycznie wyrwał mi z ręki świstek pergaminu z instrukcjami i włożył go do kieszeni szaty. – Dobrze, to ja zajmę się rozdrabnianiem bezoaru a ty znajdź trochę sproszkowanego rogu jednorożca.
Kiwnęłam głową i podeszłam do ogromnej szafy po składnik. Rozejrzałam się po klasie. Wszystkie pary pracowały z ogromnym przejęciem na twarzy.

Po godzinie mikstura była gotowa. Profesor Snape obszedł klasę, sprawdzając efekty pracy.
- Co TO ma być? – Zapytał swym zimnym głosem zatrzymując się koło Berry i Matildy, które momentalnie spłonęły rumieńcem. – Przecież w przepisie jest wyraźnie napisane, że należy dodać jagody jemioły!
- Miałaś je przynieść Till!
- Przecież je przyniosłam, tylko ty ich nie dodałaś Berry.
- To niemożliwe! Przecież ja…
- Dosyć tego – nauczyciel przerwał kłótnię dziewczyn. – Coś, czego nie toleruję na swoich lekcjach to niedokładność. Myślę, że nauczycie się jej między innymi pisząc krótki referacik, który jutro ma pojawić się na moim biurku. Tak samo panna Parkinson z koleżanką i pan Flynt.
Cóż, niektórzy są świetni z zielarstwa a inni z eliksirów – pomyślałam. Chodziło mi o Matildę, która ostatnio na zajęciach z profesor Sprout poradziła sobie najlepiej
Zapadła głucha cisza a Snape ruszył dalej. Kiedy znalazł się przy naszej miksturze, zamarłam.
Profesor skinął tylko głową i oznajmił, że lekcja skończona.
Uczniowie opuścili klasę szepcząc coś między sobą.
- Nie wierzę! Ten facet jest naprawdę walnięty!- komentowała oburzona Berry, kiedy siadłyśmy na dziedzińcu transmutacji. – Kolejny referat za karę? W naszej akademii takie coś nigdy nie miałoby miejsca. Jesteś pewna, że przyniosłaś te cholerne jagody Matildo?
- No tak, jestem przekonana.
Koleżanki zajęły się konwersacją a ja postanowiłam, że porozmawiam z Blaisem, który siedział pod ogromnym drzewem.
- Dobrze, że przyszłaś Laurene. Tak szybko zniknęłaś po lekcji a ja chciałem z tobą porozmawiać.
- No, to mów o co chodzi – usiadłam koło kolegi i zjadłam czekoladową żabę, która wyskoczyła z jego kieszeni.
- Chodzi o to, że bardzo chciałbym cię wziąć na bal. Tak długo się już przyjaźnimy i w ogóle, myślę że to świetny pomysł. Jesteś wyjątkową dziewczyną. – Powiedział i uśmiechnął się do mnie.
Dłuższą chwilę spędziliśmy w milczeniu. Nie potrafiłam dobrać słów.
- Mam nadzieję, że ta cisza nie zwiastuje niczego niedobrego – zaśmiał się nerwowo.
- Wiesz, Zabini,  Ja bardzo chętnie poszłabym razem z tobą, ale chodzi o to, że ja już się z kimś umówiłam.
Tym razem cisza nastąpiła ze strony przyjaciela.
Długa cisza.
Cisza trwająca praktycznie dobę.

8 komentarzy:

  1. Gdzież ten Draco się znów podziewa? Hmm... bardzo mnie to ciekawi ;) Rozdział lekki, nie za krótki, nie za długi ;)
    Życzę weny i czasu!

    OdpowiedzUsuń
  2. Super jestem ciekawa dalszej części

    OdpowiedzUsuń
  3. Extra, mam nadzieję, że będą dłuższe rozdziały i jakieś relacje Laurene z Harrym, Hermioną i Ronem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetne! Czekam na następne rozdziały ;))

    OdpowiedzUsuń
  5. Wspaniały rozdział <3
    Czekam na ciąg dalszy :D
    Weny życze i pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. Kocham twoje opowiadanie czytam je cały czas ale cóż historia chwilowo się skończyła CZEKAM NA NASTĘPNY ROZDZIAŁ!!

    OdpowiedzUsuń